Jarek Ważny
Prezydent Duda zainaugurował kampanię w wielkim stylu. Uczynił to w stołecznej Hali Expo. Tej samej, w której swoją kampanię przed drugą elekcją rozpoczynał Bronisław Komorowski. Wszystko wyglądało dość podobnie, czyli nudno. Konfetti, gra świateł, sztampowe przemówienia, obrazki ze wspierającą żoną. Pozostaje tylko pytanie, jak skończy ten, kto tak samo zaczyna.
W przeddzień otwarcia kampanijnego maratonu przez prezydenta Dudę, byłem u kolegi Nizinkiewicza z konkurencyjnego medium, gdzie udzielałem wywiadu na tematy okołopolityczno-muzyczne. Zapytany o to, czy wybieram się na wybory prezydenckie odpowiedziałem, że zapewne tak, choć kandydat na którego w pierwszej turze oddam głos, nie jest do końca z mojej bajki, czemu dawałem na tych łamach wyraz nie raz, nie dwa razy. Tym samym wieszczę drugą turę, w której to znowu najpewniej postawion będę przed przykrą dychotomią: PiS vs. PO, co jest wyborem nie tyle nawet mniejszego zła, co wyborem zupełnie pozornym. Wybierać można z dwóch jedno, a z jednego trudno wybrać. Powiedziałem też przy okazji tych rozważań, że w drugiej turze najpewniej oddam pusty głos, jeśli, a wszystko wskazuje na to, że tak właśnie będzie, staną w niej naprzeciw siebie urzędujący prezydent i MK-B. Na odchodne dorzuciłem, że uważam nawet, że wybór MK-B na prezydenta spowoduje w kraju jeszcze większy pierdolnik, od tego, który jest w nim dzisiaj. No i się zaczęło. Na raz zostałem przez część opinii publicznej oraz jej wyznawców zaszufladkowany jako pretorianin Andrzeja Dudy, choć wcześniej życzyłem mu publicznie, aby nie dawał się ponownie wmanewrowywać w prezydenturę, bo to robota nie dla niego. Na nic się to jednak zdało, przy słowach o bałaganie, po ewentualnym zwycięstwie pani marszałek. Sam jednak jestem sobie winien. Wypowiedziałem publicznie sąd, a nie dałem argumentacji. Bo słów oczywiście nie cofam, gdyż zawsze biorę za nie pełną odpowiedzialność. Jaki więc bałagan autor miał na myśli?
Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby MK-B udało się w drugiej turze Andrzeja Dudę pokonać, co wszak nie jest takie znowu nierealne. Radość w sztabie zwyciężczyni-bo to normalne. Wściekłość i smutek w obozie przegranego, bo to jeszcze bardziej normalne. Ale prócz tego, na prawicy pisowskiej zagości coś jeszcze. Żal po porażce ustąpi miejsca poczuciu zagrożenia i próbie wytłumaczenia przed samymi sobą porażki, jako wyniku działania czegoś innego, niż demokratyczny wybór Polaków. Zadział bowiem spisek. Układ podniósł łeb, namieszał i wybory sfałszował, a w najlepszym wypadku, omamił ludzi. I nawet jeśli prezydent urząd zwolni i pozwoli MK-B wejść pod żyrandol, w rządowych ławach zacznie się piekło, które rozleje się na cały kraj. Zapanuje niewyobrażalny bałagan i zaszczucie-jednych na drugich. Jedni będą mieli za sobą sukces wyborczy, a drudzy potężną machinę propagandy, na którą przeznaczono przed wyborami potężny grosz, nie po to, żeby z niej nie skorzystać. Wybuchnie totalny konflikt wewnętrzny, który zatruje i tak do trzewi zatrute społeczeństwo na kolejne dekady. Co więc zrobić? Pozwolić Andrzejowi Dudzie wygrać bez walki? Na pewno nie. Próbować trzeba. Ja jednak nie zamierzam już więcej wybierać mniejszego zła. Nie przyłożę ręki do sukcesu ani do porażki.
Co tu kryć, opozycja przespała swoją szansę, nie wyłaniając kandydata szerokiego frontu od Lewicy, przez PSL, do PO. Żeby ten plan miał szansę powodzenia, kandydatem na prezydenta nie mógł zostać żaden lider partyjny, ani osoba jaskrawie kojarzona z jedną opcją. Po raz kolejny zwyciężyły jednak partykularyzmy i funduje się nam, prostym ludziom, nowe 5 lat polskiego piekiełka, spychając cały wybór pod ścianę z napisem PiS albo PO. Zyskuje na tym PiS, nie traci PO. Reszta czeka na rozwój wypadków. A najbardziej w kość dostają Polska i Polacy. Ci bezpartyjni. Z orzełkiem w koronie.