Prezes IPN, Jarosław Szarek, kilka dni temu udzielił jedynie słusznej reprymendy ambasadzie Rosji w Polsce, która, na Twitterze, ośmieliła się stwierdzić, że: ” Armia Czerwona w styczniu 1945 roku wyzwalała Polskę od hitlerowców”.
Chodzi o to, że wedle IPN-u, o żadnym wyzwoleniu nie może być mowy, gdyż było to .. zniewolenie Polski i Polaków. Pan prezes, pospołu z tym swoim pożal się boże instytutem, głosi, że Rosja (ZSRR) nie wyzwalała nas w latach 1944 – 1945 od hitlerowców, za to: „ponownie niewoliła”. I zwłaszcza to „ponownie” dowodzi osobliwego przypadku amnezji nie od dzisiaj p. Szarka i mu podobnych. Wypada tu zapytać prezesa Szarka, i całej rzeszy podzielających jego opinie o ruskim zniewoleniu po II wojnie, gdzie i na jakich tajnych kompletach – skoro była ruskie zniewolenie, więc okupacja – zdawali matury, kończyli studia i robili doktoraty ? Warto tu dodać, że poczucie zniewolenia przez Ruskich nie należało w tamtym czasie pośród Polonusów – o ile mi wiadomo – do powszechnych; wpisanych w myślenie ogółu, czy też większości Polaków okrutnie doświadczonych i zmęczonych wojną.
Nie da się zakwestionować przywoływanych przez profesora Szarka powszechnie znanych faktów, obciążających stalinowskie władze za określone zbrodnie i występki popełnione na Polakach w finale wojny oraz po niej. Rzecz w tym, że nie sposób ich w pełni i racjonalnie objaśnić i komentować – w żadnym razie usprawiedliwiać – ignorując historycznie mocarne pogmatwania dziejowe, na które mieliśmy wpływ zerowy. Scenariusze powojennych zmian systemowych i granicznych kreśliły w Europie militarne realia przebiegu frontów II wojny oraz postępujące za nimi rozstrzygnięcia zwycięskich mocarstw. Sfanatyzowani nacjonalistycznie historycy, piszący od nowa polską historię, umocowani teraz przy głosie, czynią ten głos urzędowo obowiązującym w polityce i w nauczaniu młodzieży. Wygarniając powojennym władzom w Polsce terror komunistyczny, w wyniku którego śmierć poniosło 50 tys. osób, p. Szarek zapomniał dodać, że ponad połowa tej liczby to ofiary „chłopców z lasu”, w dużej części niewinni cywile, w tym kobiety a nawet dzieci. No, ale myślenie jest tutaj proste jak ruska pepesza: gdyby nie komuna, to tej krwawej nawalanki polsko – polskiej by przecież nie doszło, co, wg IPN, czyni w całości winnymi za to komunistów. Jest swoistą ciekawostką, że tzw. powojenne podziemie zabiło znacznie więcej Polaków, niźli to polskie i antyhitlerowskie Niemców w okresie sześciu lat okupacji. Jakież to wyniosłe i patriotyczne, chciałoby się rzec.
Wszystko po to, aby przypodobać się niedouczonym prostakom i napinać przed Rosją wątłe muskuły, oraz wiecznie popędzać do historycznego kąta „komuchów”. I to niestety działa. Polska prawica kompletnie zatraciła zdolność szerszego rozumienie, czym była II wojna, zwłaszcza dla Polski i Polaków, przy tym nie potrafi (nie chce) ogarnąć, co było zasadniczym celem wojny, po stronie Hitlera, potem antyhitlerowskich aliantów. Kultywujemy wąskie, nacjonalistyczne do bólu podejście do tematu. Wyzwolenie? Tak, byle nie ruskie, przy tym, przy zachowaniu przedwojennej geografii, co akurat da się emocjonalnie zrozumieć. Może wreszcie ci z IPN, i ich polityczni poganiacze i nadzorcy zrozumieją, że głównym celem koalicji sił anglo-amerykańskich i radzieckich było pokonanie Hitlera. Możliwie szybko i za każdą cenę, bez oglądania się na koszty ludzkie i materialne.
W obrębie takiego priorytetu – innego nie było i być nie mogło – tzw. sprawa polska kolebała się na marginesie celów wojennych mocarstw; nie ważyła prawie nic. Przestańmy się wiecznie obrażać z tego powodu i wypinać na rolę dożywotniej ruskiej ofiary II wojny, a dla co niektórych – o głupoto – kto wie, czy nie większej od tej hitlerowskiej. Spróbujmy w końcu pojąć, że w przypadku naszej sponiewieranej ojczyzny, zagrożonej wdrożeniem przez okupanta okrutnego planu wynarodowienia i fizycznej eksterminacji Słowian (Generalplan Ost), stanowiącego swoistym wariant „Endlosung” – tym razem nakierowanego nie na Żydów, lecz na nierasowych Polaków, Rosjan i Ukraińców – wyzwolenie było dla nas kwestią kluczową i naglącą, bez oglądania się na to, z której strony nadejdzie. Polakom było w większości obce kombinowanie, jak wywinąć się od ruskiego wyzwalania; czekać na nadejścia Andresa i Amerykanów. Jasne, że byli i są nadal tacy, którym ruskie oswobodzenie nie pasowało. Ci, i ich współcześni naśladowcy, mogą dziś liczyć na szczodrość wydawniczo – wspomnieniową IPN-u. Takich wydawnictw pojawia całkiem sporo. Należą w demokracji do uprawnionych.
Na szczodrość wydawniczą, nawet marginalną, nie mogą za to liczyć ci z I i II Armii Wojska Polskiego, co tyko dowodzi prawoskrętnej amnezji i tradycyjnej głupoty akuszerów takiej wybiórczości. Polityka „dwóch wrogów”, uprawiana przez polskie podziemie, stała się w jakimś momencie irracjonalnym rojeniem, niebezpiecznym bujaniem w obłokach. Urzędowo obowiązujący, modny w co niektórych kręgach pogląd, głoszący o ponownym zniewoleniu Polski i Polaków – zastąpienie niemieckiej okupacji przez ruską, więc uczynienia obu presji równoważnymi – jest niepoważny i obraźliwy nie tylko dla Rosjan, lecz przede wszystkim dla rozumu. Ci potępiacze ruskiego wyzwolenia są zaślepieni do tego stopnia, że mają za nic wszystko to, co pozytywnego wydarzyło się w Polsce po przegonieniu okupanta niemieckiego. Brną w myślenie, że było to wyłącznie jedno pasmo nieszczęść sprokurowanych przez Ruskich i ich polskich pomagierów – czyt. komunistów. I taką optykę wciskają niedouczonym. Nie zauważają, że po okrutnym, sześciomilionowym upuście polskiej krwi objawiły się takie „drobiazgi” jak: wygaszenie kominów krematoriów oraz to, że wrócił polski język, polskie szkoły, polskie uczelnie i polskie urzędy. Były też inne inne mnogie i niebanalne zyski, przy tym oczywiste, doraźne i perspektywiczne straty związane z oderwaniem od wzorców zachodnich. Ale rzecz należy ważyć całościowo i widzieć ją w twardych realiach epoki.
Mając na uwadze geopolityczne, dziejowe pogmatwania tamtego czasu, wypadałoby zauważyć, że owo ówczesne „per saldo” wcale nie należało do najgorszych. Jasne, że mogło być lepiej, ale dyskutowanie na ten temat, i niekończące się wypominanie przy tym win ruskich i tych polskich, ma siedemdziesiąt lat po wojnie wyłącznie akademicki charakter, jest więc – poza przydatnością do politycznej nawalanki – bez większej wartości dla praktyki. Przy tym historycznie szkodliwe. Do tego, ruscy sprawcy tamtych nieszczęść – Stalin, Beria i cała reszta – dawno smażą się w piekle. Nie uchodzi młodemu pokoleniu Rosjan wbijać ich nieustająco do głowy, bo ich wina w tym żadna. Zresztą i tak nas nie zrozumieją, i nie łudźmy się, że pod naciskiem polskiej prawicy zmienią zdania o kluczowej roli Armii Czerwonej w wyzwalaniu od hitlerowskiego nieszczęścia Europy, w tym Polski.
Nie ma takiej sprawy w kwestiach ocen historycznych, w której nie można by się wspólnie dogadywać. Ale to my, nie kto inny, przystępując do hurtowej demolki materialnych znaków pamięci – pomników – po radzieckich wyzwolicielach, czyniąc to w sposób opity chorą demagogią, z wykasowaniem wyobrażenia politycznych następstw takiej głupoty, odcięliśmy sobie drogę do dialogu. A w każdym razie uczyniliśmy ją bardzo trudną. Zresztą wszystko to wpisuje się w rusofobicznego hopla Polaków, nieustannie podsycanego przez prawicową propagandę. Kreml zapewne też nie pozostaje bez winy, wszak podaliśmy mu na talerzu twarde, pomnikowe argumenty dla wzmożenia swojej propagandy. Czasami wygląda do tak, jakby ta pasowała obu stronom. Jakkolwiek jest, nie wolno dać się ogłupiać. Przez IPN zwłaszcza.