Na mecz przyjechało 20 tys. Kolumbijczyków, a jechali z bardzo daleka.
Polaków przyjechało tylko 10 tys. To nie rokowało dobrze.
Na Wrocław nadciągnęły ołowiane chmury i zaczęło padać. To był zły prognostyk. Zeschłe trawy mają za to uciechę.
Ulice opustoszały. Tylko ludzie z psami snuli się po trawnikach. Psy meczu nie oglądają, a kupy robią według swojego planu.
Przez pierwsze minuty była jakaś nadzieja. Potem gasła.
Komentatorzy mówili co powinni nasi grać, ale oni grali coś innego.
Zacząłem nerwowo biegać po mieszkaniu i nasłuchiwać, jakiegoś radosnego okrzyku komentatorów. Daremnie. W przerwie meczu Nawałka i Boniek reklamowali piwo. Po meczu pewnie spożycie reklamowanych piw znacznie spadnie.
Odkorkowuję butelkę wina, a miałem nie pić i wypijam. Niczego to nie zmiana. Jest nawet gorzej. Zmiennicy, jedni i drudzy, wbiegając na boisko, żegnają się. Bóg jest zdecydowanie po stronie nie naszej. Za co ta kara? Jaka tam kara, oni grają lepiej.
Kończy się męka. Pozostaje cierpienie. Wyciągam butelkę ohydnej nalewki bombowej i wypijam szklaneczkę. To wzmacnia moje cierpienie, ale niczego nie zmienia. Chowam butelkę. Jutro też jest dzień, a żyć trzeba. Nie lubię bólu głowy.
Chłopaki od kopaniny, witajcie w domu. Japończycy honor cenią sobie też bardzo wysoko, ale to tylko, dla nas, mecz o pietruszkę.