19 listopada 2024
trybunna-logo

Wersal się skończył

„Nie mają chleba? Niech jedzą ciastka!” – miała stwierdzić cesarzowa Maria Antonina na wieść o buntującym się ludzie Paryża i niedługo przed położeniem głowy pod gilotynę.

Podobnie zachowuje się obecna opozycja neoliberalna (głownie PO, Nowoczesna i PSL), której przedstawiciele i sympatycy nie potrafią pojąć, co skłoniło Polaków do głosowania na PiS. Jeszcze bardziej nie potrafią oni pojąć, dlaczego sondaże poparcia dla partii politycznych dają tak znaczącą przewagę PiS-owi i wciąż rosną. I to pomimo ewidentnego łamania przez jej przedstawicieli (w tym prezydenta, Andrzeja Dudę) konstytucji oraz stopniowego ograniczania praw obywatelskich. Zamiast próbować zrozumieć sytuację większości Polaków, neoliberalni politycy przebąkują o „ciemnym ludzie”, który nie rozumie zasad demokracji i nie umie docenić wywalczonej w 1989 r. wolności, dzięki której możemy się cieszyć, podobno, wolnością słowa oraz swobodą działalności gospodarczej. Z naciskiem na to drugie.
Kilka dni temu głos w tej sprawie zabrał były premier i szef polskiej dyplomacji, Włodzimierz Cimoszewicz. W wywiadzie opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” stwierdził, że nie rozumie, skąd bierze się tak duże poparcie dla PiS. „Poparcia dla PiS-u nie tylko nie zmniejszają, ale nawet je umacniają, jawne naruszenia prawa, gwałt na konstytucji, łamanie zasad demokracji. Nie potrafię zrozumieć, jak takie fundamentalne ciosy w polską praworządność i demokrację liberalną nie budzą alarmu czy krytycyzmu u tak wielkiej części społeczeństwa” – ocenił były szef rządu. Dodał: „Niestety, wydaje się, że sprawy socjalne są dla wielkiej części ludzi ważniejsze niż przestrzeganie konstytucji, ustrój i swobody obywatelskie. Oczywiście cieszy mnie, że tak wielu ludzi chodzi na marsze KOD-u. Ale na razie dla większości to są sprawy nieistotne, lekceważą je, bo ich nie rozumieją”. W pewnym momencie były premier zauważył, iż „mamy dwa społeczeństwa. Jedno dojrzalsze, bardziej świadome obywatelskich praw, wykształcone. I drugie, dojutrkowskie. Sposób walki i prowadzenia debaty politycznej pokazuje, że ten podział jest coraz głębszy, jest coraz więcej nienawiści”.
Cimoszewicz sam sobie odpowiedział na pytanie, przyznając, jak głęboko podzielone jest polskie społeczeństwo. A jest to podział KLASOWY. Zdecydowana większość Polaków po prostu nie ma czasu ani siły, żeby martwić się losem instytucji demokratycznych, choćby dlatego, że w liberalnej demokracji realnego turbokapitalizmu nigdy nie była traktowana podmiotowo, ich głos nigdy się nie liczył – to „oświecone” elity wiedziały lepiej, co jest rzekomo dobre dla kraju i społeczeństwa. Zwykle tym, co jest „racją stanu” okazywały się takie decyzje, które uderzały w interesy ekonomiczne większości społeczeństwa, takie jak prywatyzacja i reprywatyzacja, likwidacja przemysłu czy PGRów, co dla zwykłych ludzi oznaczało utratę źródeł utrzymania. To Jaśnie Państwo decydowali, na tym pasły się nowe elity gospodarcze i polityczne oraz wielki kapitał międzynarodowy. Przez ćwierć wieku to Jaśnie Wielmożni Państwo mieli, ponoć, rację i wprowadzali swoje pomysły w życie na zasadzie dyktatu tego, co jedynie słuszne. Tylko „hołota” tego nie rozumiała, bo rzekomo ciemna. „Plebs, hołota, ciemnogród” miały milcząco i pokornie przyjmować ich decyzje i dostosowywać się do nowej rzeczywistości bez szemrania, z mordami przy ziemi albo w pokornym ukłonie przed panami tego kraju.
Aż przyszedł moment, gdy ów pogardzany i obrażany przez lata plebs powiedział otwarcie: „pier…imy taką demokrację”, a dokładniej – pozory demokracji.
Bo nie ma prawdziwej demokracji w kraju, w którym istnieją tak wielkie nierówności ekonomiczne, gdy znaczna część społeczeństwa jest realnie wykluczona z życia społecznego i niedopuszczana do decydowania o losach kraju. Nie ma demokracji w społeczeństwie, którego większość musi codziennie ciężko walczyć o przetrwanie do następnego miesiąca, żyć w strachu o dach nad głową i jest pozbawiona perspektyw życiowych. Można stworzyć na papierze najlepsze instytucje demokratyczne, zapisać wzniosłe hasła i prawa, ale one nic nie będą znaczyć, dopóki większość ludzi musi walczyć o biologiczne przetrwanie jak zwierzęta w dżungli drżąc o to, co przyniesie następny dzień – czy będzie to dostanie wreszcie zaległej wypłaty od kapitalisty zatrudniającego na śmieciówce bądź na czarno, czy też wizyta komornika i eksmisja na bruk.
Ten moment przebudzenia musiał wreszcie nadejść, bo – jak uczy historia – ludzie uświadamiają sobie swoje obiektywne interesy prędzej czy później. To brutalna rzeczywistość im te interesy uzmysławia. Są granice wyzysku i poniżenia, za którymi zaczyna się gniew i bunt. Nawet ten ślepy i nieliczący się ze wzniosłymi hasłami oraz dobrymi manierami panującymi na elitarnych dworach. Prędzej czy później przychodzi moment, gdy Jaśnie Państwo, rządzące elity, przekonują się, co znaczy gniew ludu. I niech się cieszą, że tym razem ów pogardzany przez nich plebs dał wyraz swoim nastrojom dzięki kartce wyborczej, zamiast podrzynać im gardła i parcelować ich majątki.
Jak słusznie przed laty zauważył świeckiej pamięci Andrzej Lepper, w tym kraju Wersal się skończył.

Poprzedni

Taka norma

Następny

Szydło w wiwatach