W przepięknym pięciogwiazdkowym hotelu Westin w Warszawie odbył się w sobotę pierwszy Kongres Progresywnych organizacji pozarządowych. Na koszt wielu zacnych Fundacji, Towarzystw, Ośrodków i Stowarzyszeń spora grupka osób – o bez wątpienia lewicowej wrażliwości – zastanawiała się, co robić, by polska lewica zaczęła wywierać znaczący wpływ nie tyle może na politykę państwa, co na serca i umysły współobywateli. Zwłaszcza społecznie wykluczonych, zniewolonych, poupychanych za murem konserwatyzmu politycznego, kościelnego rytuału i narzuconego przez wsteczników obyczaju.
Organizatorzy zadbali o czystość formy i treści, można powiedzieć o całkowitą apolityczność polityki.
– Czas naszego spotkania został wybrany bardzo dokładnie. Jest po wyborach, a do następnych jeszcze szmat czasu… Żeby nikt nie powiedział, iż będący wśród nas prezydent Aleksander Kwaśniewski, znów bierze udział w jakimś projekcie politycznym, wyjaśnił Sławomir Wiatr – dusza całej inicjatywy. Pracował na ten kongres od kilku lat, w przekonaniu, że ludzie myśli, intelektualiści charakteryzujący się lewicowym podejściem do świata, mają coś ważnego lewicy i Polsce do przekazania.
Kłopot w tym, że adresaci tych myśli, nie bardzo chcą się z nimi zapoznać. W Polsce istnieje całkiem sporo periodyków zajmujących się lewicą od strony teorii, podejmujących ważne dyskusje, szukających odpowiedzi na najważniejsze pytania… Tylko publiczność jakby nie jest tym zainteresowana. Jak trafić do jej świata opanowanego przez obrazki, a jeśli już przez słowo pisane, to w wymiarze nie większym niż 140 znaków SMS? To odwieczny dylemat, niejeden próbował go rozwiązać i nikomu się nie udało. Nawet jednostkom wybitnym tak bardzo, że aż otoczonych kultem. Anegdota powiada, jak to przewodniczący Związku Pisarzy Radzieckich Aleksander Fadiejew żalił się Stalinowi, że obywatele pisarze nie za bardzo chcą się stosować do radzieckich kanonów twórczości i to zarówno co do formy jak i treści, że wódkę piją i inne bezeceństwa wyprawiają. Na co Stalin miał mu powiedzieć – Niestety innych pisarzy chwilowo nie mamy. Musicie pracować z tymi, którzy są… Musicie pracować z takim społeczeństwem, które jest, chciałoby się powtórzyć uczestnikom kongresu progresywistów…
Światło na obecną kondycję lewicy rzucił prezydent Aleksander Kwaśniewski. Zapamiętałem kilka jego myśli:
– Nie tylko w Polsce, w Europie też lewica jest w kłopocie. Ta, o którą walczyliśmy 27 lat temu, również. Także instytucje demokratyczne. Wszystko dlatego, że świat się zmienił. Nieodwracalnie zmieniły się sposoby komunikowania się, porozumiewania. Na tym korzystają ci, którzy odrzucili tradycyjne sposoby rozmowy, odrzucili polityczną poprawność na rzecz mówienia ludziom, tego, co oni chcą usłyszeć. Nie oglądając się na często dramatyczne konsekwencje takiego postępowania. – Dlatego, jak mnie pytają, kiedy będzie lepiej, odpowiadam, że lepiej już było. Za Kwaśniewskiego, zażartował pan prezydent.
Jego zdaniem lewica, choć przegrała mnóstwo szans, ciągle ma przed sobą przyszłość. Kapitalizm ukradł jej – i to bez żadnych skrupułów – zdolność do interwencji na pozornie wolnym rynku, co udowodnił niedawny kryzys ekonomiczny. Gdy tylko zagrożone zostały podstawy państwa, nawet najbardziej ortodoksyjni zwolennicy liberalizmu, na przykład w Ameryce, bez żadnych skrupułów sięgnęli po broń interwencjonizmu państwowego z lewicowych arsenałów. Dziś nie bardzo więc wiadomo już, co jest w realnej gospodarce lewicowe, co prawicowe. Natomiast na pewno wiadomo, co jest sprawiedliwe, a co nie jest sprawiedliwe. Niesprawiedliwe są niewyobrażalne nierówności społeczne, do których liberalizm doprowadził. Walka z nimi, to jest w tej chwili, zdaniem naszego ex-prezydenta, główne zadanie lewicy. – Nie są dokończone procesy emancypacyjne, mówił Aleksander Kwaśniewski. Przede wszystkim równouprawnienie kobiet. Ich sytuacja w wielu miejscach świata jest wręcz tragiczna. Z równą determinacją należy walczyć o zrównoważony rozwój społeczeństw. – Nie powstrzymamy globalizacji mówił prezydent Kwaśniewski, ale możemy walczyć o sprawiedliwy, równy dostęp do wiedzy, kultury, dóbr przyrodniczych, w tym czystego powietrza i czystej wody. Świat zmienia się na naszych oczach wiadomo już, że skończyła się rola USA jako hegemona, na arenę wkraczają takie państwa jak Chiny, Indie, Rosja, RPA. Dziś nie zagraża nam bomba atomowa, dziś znacznie od niej groźniejszy jest na przykład cyberterroryzm. Dzień, w którym wyłączą prąd, będzie dniem kataklizmu.
A w Polsce? W Polsce dokonał się wieloletni procesu wiądu intelektualnego przywódców lewicy… I nie wiem, czy pan prezydent powiedział to, bo tak myśli, czy dlatego, że w tym gronie tak wypadało. To znaczy, że może chciał tym zacnym osobom powiedzieć – gdyby was słuchali, to by tak na tym wszystkim nie wyszli?… Może właśnie to drugie – pan prezydent zawsze był mistrzem w odczytywaniu nastrojów sali. Nad tym, czy, będąc u szczytu, sam jakoś przyczynił się do upowszechniania myśli i propagowania idei lewicowych, miast pilnować niezakłóconego rozwoju nadwiślańskiego neoliberalizmu, chyba się w tej chwili nie zastanawiał. Przyczyny obecnego stanu rzeczy, a więc tego, że PiS rządzi niepodzielnie Aleksander Kwaśniewski zamknął w trzech punktach:
Druga, kompletnie nieudana kadencja Tuska, prezydent Komorowski, który przegrał, choć miał wygrać i Palikot z Millerem, którzy z głupoty kłócili się zamiast zewrzeć szeregi…
Po brawach odbył się pierwszy panel dyskusyjny, który rozpoczął red. Rafał Woś z Polityki. Rozpoczął z fantazją. Bez skrupułów wytknął prezydentowi Kwaśniewskiemu współuczestnictwo w procesach gnilnych trawiących lewicę. Nawet wyliczył to w punktach, co zabrzmiało naprawdę imponująco. Zapisałem sobie je, ale nie chce mi się ich przytaczać. Z tego mianowicie powodu, że gdy skończył zapytano redaktora, jakie widzi sposoby zaradcze, co jego zdaniem trzeba zrobi, żeby wyjść z tego doła. Odpowiedzi udzielił banalnej, na okrągło, byle jak, co znaczy, że mądrzyć się na cudzy koszt i dłubać w cudzym oku każdy potrafi, ale przedstawić coś sensownego na własny rachunek, już nie bardzo. No, to takich dyskutantów mamy dookoła na pęczki i całą dobę.
Głos zabierała także pani Barbara Nowacka. Jak zwykle oryginalny. Jeśli dobrze zrozumiałem (bo przecież mogłem nie nadążać), chodziło jej o to, że lewica nie powinna zachwycać się – zwłaszcza publicznie – programem 500+. Jest to bowiem – jej zdaniem – program utrwalający konserwatywne, kościelnej proweniencji stosunki społeczne. To program, który eliminuje kobiety z rynku pracy, zamyka je na powrót w domu, zamyka przed nimi drogi do samorealizacji…Jak się tak głęboko zastanowić, to kto wie, czy ona nie ma racji…
– Nie znam się na tym, powiedziała mi – gdy zapytałem, samotnie stojąca pani, która w przerwie na kawę zjadała miejscowy wypiek hotelu Westin – szarlotkę. – Ale tu jest zupełnie inny świat… Pani, jak się okazało, pochodzi z powiatowego miasteczka na Dolnym Śląsku. Wykonuje tzw. zawód zaufania społecznego. Była w Warszawie przejazdem, ktoś namówił ją, żeby wpadła, posłuchała.
– To zupełnie inny świat. U nas nie ma nikogo, kto powiedziałby złe słowo na 500 +. Bogaci, którym te pieniądze nie są potrzebne, wpłacają je dzieciom na specjalnie założone konto – na przyszłość. „Element” oczywiście przepija je – wszyscy to wiedzą. Ale ludzie biedni kupują dzieciom ubrania, lepsze jedzenie, dla nich to manna z nieba. Nikt złego słowa na PiS nie powie…
Wróciłem na salę. Mówiła młoda bardzo zdolna dziewczyna, poliglotka pracująca w instytucjach europejskich, Anna Skrzypek: To jest koniec tradycyjnego elektoratu, to jest koniec tradycyjnego członkostwa w partii. Dziś płacenia składek i odbieranie partyjnych biuletynów nikogo specjalnie nie interesuje. Elektorat jest dziś płynny. Ani prawicowy, ani lewicowy – jest tam, skąd trafiają do niego słowa, które rozumie, z którymi się utożsamia, z tymi, którzy mówią mu o zrozumiałej dla niego pespektywie. Interesuje ich przyszłość, o ile zawiera w sobie ich perspektywę i liczy się z ich godnością. Szukają niejako metafory swojego życia. Kiedyś lewica taką metaforę miała: „Dom wszystkich Polska”. To zawładnęło wyobraźnią, było zrozumiałe, przekonujące. Trzeba znaleźć nie tyle nową drogę do ludzi, co nową metaforę, która tę drogę otworzy.
Z hotelu Westin droga do ludzi wiedzie wpierw szerokimi, szklanymi schodami obok baru i restauracji, by w końcu wyprowadzić wędrowca na ulicę Jana Pawła II. Mogłem zerknąć na Twittera. Jednak to naprawdę jest XXI wiek. Już na półpiętrze pojawił się pierwszy wpis na temat tego niezwykle ważnego dla lewicy spotkania: „Very important & honest discussion on 1 st Congress of Progressive NGO’s in WAW”. Tylko, że na ten jeden fajny wpis przypadało już 18 wpisów z wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego na zjeździe warszawskiej organizacji Prawa i Sprawiedliwości. I, kurczę, ani jednego po angielsku. Co za prostaki!…
Wywiad z Leszkiem Millerem
Jest pan jednym z trzech najważniejszych powodów tego, że lewica jest w tak marnej kondycji: nieudana druga kadencja Tuska, prezydent Komorowski, który miał wygrać, a przegrał i „Palikot z Millerem”, którzy mieli się pogodzić, ale się kłócili z głupoty…
Leszek Miller: – Aleksandra Kwaśniewskiego oczywiście przy tym nie było. To jest typowe dla mojego szorstkiego przyjaciela. Przecież w tych latach, o których mówi, nie było tak, że były prezydent milczał, niczego nie robił i nie odgrywał żadnej roli politycznej. Przeciwnie był bardzo aktywny, łącznie z tym, że w czasie wyborów do Parlamentu Europejskiego tworzył konkurencyjną w stosunku do SLD formację Europę Plus i wcale nie ukrywał, że chodzi o to, żeby SLD z PE wręcz wyeliminować. Generalnie wspierał tendencje, które szły w kierunku osłabienia SLD. Zresztą po wyborach parlamentarnych postawił na partię Palikota, sugerował, że najlepiej, żeby SLD rozwiązał i uznał Palikota za przywódcę lewicy. Aleksander Kwaśniewski nie zrobił niczego, żeby wzmacniać SLD, ale robił wiele, żeby go osłabić. Sprzyjające mu środowisko polityczne skupione wokół Gazety Wyborczej też robiło to od lat. Hasła typu „zatrzymać SLD”, „SLD mniej wolno”, popieranie wszystkich antyeseldowskich inicjatyw na lewicy, to było codzienny chleb. Być może mają więc teraz swoją satysfakcję, że to ich wielkie pragnienie, żeby wyeliminować SLD zostało spełnione, tylko niech sami sobie odpowiedzą, czy parlament bez SLD jest lepszy, niż gdy był w nim Sojusz, czy demokracja w Polsce bez SLD w parlamencie jest lepsza, i czy ich własny los teraz, gdy SLD nie ma w parlamencie, jest lepszy, czy gorszy.
Przyszło panu być premierem i liderem lewicy w b. skomplikowanych i trudnych czasach, bo przecież nie tylko polska, ale i europejska lewica uległa czarowi liberalizmu, wolnego rynku. Niby kładła nacisk na to, że najpierw trzeba wyprodukować, żeby potem sprawiedliwie podzielić, niemniej presja połączonych sił wolnego rynku, wielkich mediów, ogólnego nastroju była taka, że nawet jak ktoś chciał się temu przeciwstawić, to był miażdżony. Teraz obarcza się was wszystkimi możliwymi grzechami, a wy musicie tego wysłuchiwać w pokorze.
– No właśnie ja nie mam zamiaru wysłuchiwać tego w pokorze, dlatego, że to mówią rozmaici politycy, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, w jakich to wszystko działo się warunkach, co wtedy służyło Polsce, a co nie służyło. Problemy dotyczące europejskiej i polskie lewicy zaczęły się w ostatnich latach i w moim przekonaniu ich źródła są dwojakie. Po pierwsze, to był lansowany przez elity UE plan surowej polityki fiskalnej i budżetowej. Dążenie do maksymalnego ograniczenia deficytu budżetowego, co prowadziło najczęściej do cięć natury społecznej i socjalnej. Te z kolei cięcia powodowały wzrost nierówności społecznych, a nierówności społeczne wywoływały irytację i niechęć do własnych państw. I druga przyczyna – to ostatnie lata – to fałszywa polityka dotycząca uchodźców. To jest błąd Angeli Merkel, który ona popełniła zawieszając bez konsultacji z nikim procedury azylowe i postanowienia traktatu dublińskiego, ale co więcej – wykazuje niechęć do naprawienia tego błędu. Te dwa czynniki spowodowały, że w Europie rodzą się siły nacjonalistyczne, demagogiczne, populistyczne, i że grozi nam rzeczywisty rozpad Unii. Słusznie Donald Tusk, występując na zjeździe Europejskiej Partii Ludowej powiedział, że nad Europą krąży widmo rozpadu, tylko źle klasyfikuje przyczyny tego zjawiska – zdejmując odpowiedzialność z prawicowych elit od wielu lat rządzących w Europie, dominujących większość europejskich rządów.
Czy była szansa się temu przeciwstawić? Na przykład tej bezwzględnej polityce fiskalnej?
– Trudne to oczywiście było, zwłaszcza dla nas, dla państw ubogich, które wstąpiły niedawno do UE, które mają trudniejsza pozycję i są poddane o wiele większej presji niż stare państwa. Tu dochodzi jeszcze jeden czynnik, mianowicie nierówne traktowanie państw, członków UE. Pamiętam, że Francja i Niemcy w pewnym momencie mieli poważny deficyt budżetowe i powinny być celem odpowiedniej procedury wymuszającej budżetowe rygory. Bruksela się na to nie zgodziła. Bo to były Francja i Niemcy. To jest to samo, co w tej chwili, kiedy procedura forsowana przez Brukselę, dotycząca kontroli praworządności w Polsce, procedura, którą dwa lata temu wymyślono jako mechanizm wymierzony w Węgry, jest właśnie zastosowana w Polsce, a nie na Węgrzech, dlatego, że premier Orban i jego partia jest członkiem Europejskiej Partii Ludowej – tej samej, do której należy pani Merkel, pan Tusk, czy PSL. Niedawno na wspomnianym kongresie Europejskiej Partii Ludowej Donald Tusk powiedział, że punkt widzenia pani Merkel i pana Orbana są kompatybilne. A więc Orbanowi więcej wolno niż Polsce.
Ale w Polsce bardzo dużo bardzo wpływowych środowisk było zwolennikami bezwzględnego podporządkowywania się budżetowym regulacjom europejskim.
– Całe 8 lat rządów PO, to była typowo neoliberalna polityka. W Polsce dzienne – według NBP – obroty na rynku transakcji finansowych, to jest kilka miliardów złotych. Dzienne! Ale pan minister Rostowski wolał podwyższyć VAT z 22 do 23 proc, wkładając rękę do kieszeni najuboższych, niż uszczupli dochody „tłustych kotów”. To się zawsze spotykało ze wzruszeniem ramion. Nawiasem mówiąc rząd pani Szydło też na ten temat milczy i sprawia wrażenie całkowicie tym niezainteresowanego. I choć takie tendencje pojawiają się w Europie, to nie w Polsce. W Polsce „tłuste koty” wciąż żyją jak pączki w maśle. Jeśli już mówimy o naszych czasach to warto pamiętać, że my nie byliśmy w takiej luksusowej sytuacji, w jakiej są wszystkie rządy po nas. Ja byłem premierem rządu, który w Unii Europejskiej był jeden dzień! 1 maja 2004 r. wstąpiliśmy do UE, a drugiego maja złożyłem dymisje. Inna jest pozycja rządu, który negocjuje warunki wejścia, a inna tego, który jest już pełnoprawnym członkiem. Nam zawsze mówiono: panowie, to wy staracie się o wejście do Unii, a nie Unia stara się o wejście do Polski. Tak naprawdę od rządu Marcinkiewicz zaczął się czas, kiedy kolejne polskie rządy miały inną pozycję. Mogły prowadzić bardziej zdecydowaną politykę na rzecz umocnienia pozycji Polski w UE. Jeśli więc ktoś porównuje te czasy, to trzeba pamiętać, że polską transformację trzeba dzielić na dwa okresy: do 1 maja 2004 i od 1 maja 2004. Nam przyszło działać w tej pierwszej sekwencji. I z tego proszę nas rozliczać, a nie z tego, co robiły rządy Marcinkiewicza, Kaczyńskiego Tuska i Kopacz.