17 listopada 2024
trybunna-logo

Trzydzieścioro kilkoro

Praca czyni wolnym

59928522_766204557113405_2029245023702220800_n


Taki obrazek mam w głowie: na ziemi siedzi dziecko. Zdezorientowane. Wokół trwa coś, czego nie potrafi nazwać ani zrozumieć. Jakaś makabryczna kłótnia jednych przeciw drugim. A pośrodku ono. Przerzucane z jednej strony na drugą, jak pakunek, którego nikt nie chce. Dorośli coś tam jeszcze kumają, ale ono nie. Dorośli potrafią się zmierzyć z tym, z czym przyszło im żyć. Ale nie ono. I za ból i płacz dziecka wszyscy zapłacimy. Nie tylko Kaczyński, Łukaszenko czy Putin, dla których łzy nie mają wartości. Każdy z nas. 

Obrazek z dzieckiem rozczula tego, kto ma w sobie coś więcej niż wnętrzności. Tego, który nosi wewnątrz zimny głaz śmieszy i roztkliwia; wyobraża sobie wtedy ten i ów, jakby to było, gdyby się ustawiło na granicy karabin maszynowy i serią po wszystkich nielegalach; chłop, baba, kobieta, dziecko, pies, wszystko by fruwało. Jedni i drudzy mają odpowiedzi proste. Że trzeba wszystkich jak leci, co jest bliższe prawdy. Albo że żadnego, co jest prawdy dużo dalsze, choć żadna z opcji w pełni prawdziwa nie jest. Bo co to jest prawda…

Ludzie wędrowali ponad miesiąc, a dziś trzymani są na skrawku ziemi niczyjej i podrzucani sobie jak zgniłe jajo, bo nikt ich nie chce. W dzisiejszym świecie to barbarzyństwo. Nie godzi się tak robić z człowiekiem, kimkolwiek by nie był. Podobnie, jak nie godzi się go kamienować, wieszać na latarniach za picie alkoholu albo Biblię, czy rytualnie mordować, a mimo to jeden drugiemu to czyni. Bo inna kultura, inne zwyczaje, inne życie i inna śmierć. Co więc nam robić?. Na dziś przyjąć, bo jest niewielu. Trzydziestu kilu. Trzydzieścioro kilkoro. Kraj, w którym żyje ponad trzydzieści milionów poradzi sobie z trzydziestoma kilkoma. W kraju, w którym żyją miliony, a tysiące z nich ucieka do lepszego świata, znajdzie się przestań dla trzydziestu kilku. Zaopatrzmy ich rany, napójmy i ubierzmy. Dajmy rok na przeczekanie. Skandal, powiedzą ci co chcą strzelać. Żeby nierobom arabskim i wilkom w owczej skórze fundować darmowe obiady za złotówki, w czasie gdy polskie dzieci głodują. Owoż, nasze głodują, bo mają pijanych i zaćpanych rodziców. Żadne dziecko w Polsce nie chodziłoby głodne, gdyby nie jego ojciec i matka, która przepija rządowe frukta. Żaden ojciec i żadna matka w Polsce, uczciwie pracując, nie pozwoli dziecku przymierać głodem. Ale tam, skąd przychodzą tamci, już tak. Tam sama praca często nie wystarcza. Więc wpuszczać każdego, bo nikt nie jest nielegalny. Prawda. Ale nawet ten nie nielegalny może być nie na naszą kieszeń ani ustrój. Bośmy chowani na czym innym niż Zachód. 

Zastanawiałem się nie raz, dlaczego uchodźcy z czarnego lądu, w większości muzułmańskiego wyznania, przemierzają cały kontynent, żeby dostać się do Europy zachodniej, zamiast skrócić sobie drogę i jechać, bo nawet nie płynąć, do jednego z bogatych, arabskich krajów: Emiratów, Bahrajnu, Kataru, Kuwejtu. Czemu emigrują do Europy, lub bardziej, czemu tam, ich bracia w wierze nie przyjmą ich wszystkich; nie wykarmią i nie napoją w imię Allaha. Czemu tamci wolą bezbożny, zgniły europejski socjal zamiast muzułmańskiej solidarności. Cóż, pewnie dlatego, że solidarności tej nigdy tam nie zaznają. Pytałem kiedyś muftiego, pracującego w warszawskim meczecie, czemu tak się dzieje. – Polityka, odparł mufti. – Wielka polityka, on, mufti, się na niej nie rozeznaje. A mi coś podpowiada, że jest tak, że bogata Arabia chętnie przyjmie krewnych, albo nawet niespokrewnionych, ale takich, którzy coś potrafią i mogą jej coś w zamian dać; inżynierów, lekarzy, programistów. Biedny chłopiec z Mozambiku dać może niewiele, bo sam nie ma nic oprócz życia, a to dziś towar bardzo przeceniany w wielu gospodarkach. Idą więc ku nam, bo my, biali, dajemy. Darmo jeść, darmo spać, żyć, pić, narkotyzować się. Bo to też jest element tej wędrówki ludów, jakby kto się na to nie oburzał. A gdy wyciągnie się rękę po zapłatę, nazywa się go często rasistą. Jak więc to wszystko pogodzić? Nie da się. Nie dzisiaj i nie w dzisiejszej Polsce. Albo więc będziemy brać wszystkich, jak leci, albo nikogo. I to nie tylko dlatego, że nie sposób odróżnić dobrego od złego; terrorystę od człowieka o pokojowych zamiarach, bo przy odrobinie profesjonalizmu, służby mogłyby posilić się na próbę takiego przesiewu. Rzecz jednak w tym, że nasi politycy takich służb nie mają, bo Macierewicz rozpędził wszystko na cztery wiatry opcją atomową. Ba, skoro nie radzą sobie z tym Niemcy czy Francuzi, to jak my mielibyśmy sobie poradzić. W samej Warszawie setki alimenciarzy z wyrokami chodzi po ulicach i nie ma na nich siły, żeby wyłapać każdego i posadzić za kraty, a co dopiero żeby znaleźć fachowców od walki z terroryzmem i zapłacić im za ich usługi. Rację ma więc prawica krzycząc, że Polacy ich nie chcą. Polacy z rządowych ław, ma się rozumieć. Bo gdyby jednak ci zwykli ich zechcieli, okazałoby się, że państwo nasze to wydmuszka, którą rozwali kapiszon a nie pas szahida. 

Kraj który patrzy bezczynnie jak płacze dziecko, to podły kraj. Kraj, który każe uciekać dzieciom z ich szkół i domów to kraj potępiony, którego ONZ powinno nie uznawać a Ziemia nosić. Bardzo często w historii bywało tak, że z kraju przyglądającego się dziecięcemu cierpieniu zza pleców straży granicznej i Legionu Maryi, kraj ów stawał się celem ataków, przed którym ani Legion ani straż nie uchroniła dziatków przed śmiercią i poniewierką. Te dwa stany dziecięcej krzywdy i poniżenia lubią chodzić ze sobą i zamieniać się miejscami. Ku przestrodze tylko tak to tu zostawię…

Poprzedni

Niedziela na Głównym

Następny

Longin Pastusiak – postać niedoceniona

Zostaw komentarz