16 listopada 2024
trybunna-logo

To nieprawda, że naszym żołnierzom nic nie grozi

– Donald Trump najprawdopodobniej zdał sobie sprawę, że poszedł za daleko i eskalacja, czy twarda odpowiedź Iranowi byłaby niebezpieczna – mówi amb. Ryszard Schnepf w rozmowie z Justyną Koć (wiadomo.co).

Długo kazał Donald Trump czekać na swoją wypowiedź. Amerykański prezydent wyjątkowo koncyliacyjne, jak na siebie, nie zapowiedział dalszej eskalacji zbrojnej. Jest pan zaskoczony?

RYSZARD SCHNEPF: Rzeczywiście podejrzewam, że trwały ustalenia, jaki ton nadać wypowiedzi amerykańskiego prezydenta. Ta sytuacja przypomina mi trochę – proszę wybaczyć porównanie – sytuację ciężko chorego człowieka, który ma ponad 40 stopni gorączki. Wówczas przykłada mu się do czoła zimny kompres, gorączka spada, chory czuje się lepiej, ale choroba nie jest zlikwidowana i dalej drąży jego ciało. To dość swobodny opis sytuacji, w której się znajdujemy.
Donald Trump prawdopodobnie zdał sobie sprawę, że poszedł za daleko i eskalacja czy twarda odpowiedź Iranowi byłaby niebezpieczna, zarówno ze względu za potencjalne ofiary, jak i jego przyszłość wyborczą.
Należy pamiętać, że Amerykanie, szczególnie średniego pokolenia, wciąż mają w pamięci wcześniejsze zaangażowania amerykańskie i dramaty, jakie się w związku z tym rozgrywały, jak chociażby wojnę wietnamską. Mam wrażenie, że powstała refleksja, że trzeba przyjąć jednak dość umiarkowaną odpowiedź Iranu za dobrą monetę i powiedzieć, że nic się nie stało, aczkolwiek ta wypowiedź była niekonsekwentna. Trump zapowiedział kolejne sankcje, chcąc ukarać, trudno powiedzieć już za co, Iran. Wydaje się, że atak irańskich rakiet był bardzo dokładnie kalibrowany, w taki sposób, aby przede wszystkim nie dotknąć opinii międzynarodowej. Trzeba pamiętać, że tam są rozlokowane, co prawda nieduże, ale jednak oddziały innych krajów. Ofiary wśród francuskich, niemieckich czy polskich obywateli doprowadziłyby do ogólnego potępienia Iranu. Wydaje się, że Iran przyjął wygodną dla siebie narrację ofiary, że to USA są agresorem i sprawcą całego wydarzenia.

Pojawiają się komentarze, że ten konflikt opłaca się obu stronom. Trump oddalił zainteresowanie procedurą impeachmentu, reżim w Iranie także nie jest w najlepszej formie, a wiadomo, że nic tak nie konsoliduje wokół przywódcy jak konflikt.

Tak, ale w tym przypadku stawka jest bardzo wysoka. Pamiętajmy, że są w tę sytuację zaangażowane kraje, które z całą pewnością są w posiadaniu broni atomowej. Jedna nieopatrznie wystrzelona rakieta może wywołać reakcje nieobliczalną. To wszystko zależy od tego, na ile kontroluje się swoje odruchy, a wygląda na to, że niektórzy politycy mają z tym problem. Słyszałem opinię, że na Bliskim Wschodzie panowała jednak zasada nieeliminowania głównych aktorów, bo byli przewidywalni i znani drugiej stronie. Ta zasada została zabiciem Sulejmaniego złamana.
To nie jest na rękę także Izraelowi, który musi teraz bardzo uważać na to, co stanie się dalej. Z kolei wezwanie skierowane do krajów, które są sygnatariuszami porozumienia nuklearnego z Iranem, tworzą nową sytuację, że to Stany Zjednoczone potrzebują wsparcia, aby wyjść z tej sytuacji. To oznacza, że powstaje sytuacja, w której można czegoś żądać od USA, a to nie jest dobre dla negocjacji z Chinami i relacji z Rosją. Powinno budzić też nasze zaniepokojenie, mimo że wezwanie do jedności NATO jest również gestem skierowanym do Polski, to jednak jest to wtórna sprawa.To główne wielkie mocarstwa decydują o tym, co będzie się dalej działo na bliskowschodnim froncie.

Przywódca Iranu ajatollah Chamenei mówił o „małym złym europejskim kraju”. Niektórzy spekulują, że może chodzić o Polskę. Jak pan uważa?

Oczywiście nie wiem, czy nasz kraj miał na myśli, chociaż wiele wskazuje na to, że mógł. Możemy podejrzewać, że miał na myśli konferencję bliskowschodnią, która miała miejsce w Warszawie. Moja opinia w tej sprawie nie zmieniła się, myślę, że przyszłość, rozwiązanie dla Bliskiego Wschodu może mieć miejsce tylko z udziałem Iranu. Nie da się zrobić konferencji, która miałaby coś wnieść do tego niezwykle skomplikowanego regionu, gdzie rolę odgrywają względy polityczne, gospodarcze, militarne i także religijne, z pominięciem takich krajów jak Iran. Tak chybiony pomysł, w który daliśmy się uwikłać, prowadzić może do niemiłych konsekwencji. Sam fakt, że ktoś może nam to pamięta, budzi niepokój.

Jak ocenia pan działania polskich władz? Opozycja apeluje o zwołanie RBN, prezydent na razie spotyka się tylko z przedstawicielami rządu.

Prezydent spotyka się dość często z ministrami i przedstawicielami rządu swojej własnej partii, w związku z tym to spotkanie nie wniosło nic nowego. Dodatkowo spowodowało takie samozadowolenie czy wręcz uśpienie, które jest chyba zbyt pochopne. Zwołanie RBN to minimum, które należało zrobić, a i też nie rozwiązałoby wszelkich problemów, ale dałoby chociaż podstawę do twierdzenia, że w tej materii mówimy jednym głosem.To kwestia dotycząca bezpieczeństwa całego narodu, a nie tylko wyborców jednej partii. Takie zachowanie jest lekceważące dla sytuacji, w której się znajdujemy.
Jestem zaskoczony słowami, że naszym żołnierzom nic nie grozi, bo to jest zwyczajnie nieprawda. Oczywiście, że im grozi, bo to nie jest koniec konfliktu, to jest kwestia, co należy zrobić, jakie decyzje podjąć, aby zapewnić polskim żołnierzom bezpieczeństwo, także decyzje polityczne. Tego nie było i to bardzo rozczarowujące, a wręcz niepoważne.

Polska jest chyba jedynym krajem, któremu udało się jednocześnie skonfliktować z Iranem i Izraelem.

To rzeczywiście sytuacja paradoksalna. Historia udziału prezydenta w obchodach rocznicy wyzwolenia Auschwitz jest jakimś dyplomatycznym blamażem. Nie znam szczegółów negocjacji czy rozmów, bo trudno to nazwać negocjacjami, ale w przyjaznych warunkach naprawdę można wszystko ustalić. Można uzgodnić także wystąpienie własnego prezydenta na konferencji, w której głos prezydenta Polski powinien zabrzmieć – to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Nie ma co się obrażać, tylko trzeba pokazać skuteczność tam, gdzie jest potrzebna. Tyle razy mówiliśmy, że mamy takie możliwości, profesjonalną kadrę, świetną ambasadę, ale kiedy przychodzi do rozwiązywania sytuacji trudnych, okazuje się, że to nie działa. Następnym razem chętnie podpowiem, co trzeba zrobić.

Poprzedni

Ku pamięci

Następny

Tak się kończy dyplomatołectwo

Zostaw komentarz