22 listopada 2024
trybunna-logo

Teatr jednego aktora

Wielu to się nie podoba, ale tak jest – teraz Kaczyński! On dziś nadaje ton polskiej polityce i jego się dziś słucha. Nie inaczej było i tym razem – Prezes występując w Sali Kolumnowej od razu skupił na sobie uwagę wszystkich mediów, które natychmiast porzuciły flagi wciągane na maszty, kompanie reprezentacyjne oraz pasjonujące pogawędki Polaków przy grillu i przybiegły do Sejmu. Prezes powiedział, co miał do powiedzenia, teraz jest pora na interpretacje. I my poprosiliśmy prof. Rafała Chwedoruka z Uniwersytetu Warszawskiego, żeby pomógł nam zrozumieć, co polityka nam gotuje. Oddajemy ten tekst do uważnej lektury zwłaszcza „liniowym” działaczom SLD, bo to od nich w dużej mierze zależy, jak potoczą się losy tej formacji.

 

Panie profesorze, prezes Kaczyński znów narobił – jak się zdaje – kłopotów swej głównej konkurentce, Platformie Obywatelskiej. Wybijał jej argumenty jak pionki w warcabach, osiągając szczyt politycznej perfi dii zapowiedzią referendum konstytucyjnego

Prof. Rafał Chwedoruk: – Rzeczywiście, Platforma Obywatelska znalazła się, delikatnie mówiąc, w trudnej sytuacji. Nie zapominamy, że takie referendum ogłosił i przeprowadził przy walnym udziale PO, tuż przed wyborami prezydenckimi, Bronisław Komorowski, który zaproponował w nim de facto zmianę Konstytucji. To dziś oznacza, że PO głosząc obronę Konstytucji przed Kaczyńskim i PiS, musi bronić Konstytucji, którą sama chciała zmienić, z którą nie w pełni się zgadza. Na przykład niektóre kwestie dotyczące spraw społeczno-gospodarczych zawarte w Konstytucji są raczej trudne do akceptacji przez zdeklarowanych liberałów. Warto też zwrócić uwagę na bardzo silny podtekst egalitarny w wystąpieniu Kaczyńskiego, kiedy użył sformułowania „wolność – równość – sprawiedliwość”. Jest to frazeologia, która w historii towarzyszyła różnym ruchom lewicowym. Kaczyński mówił, że nie może być tak, że kto silniejszy, ten lepszy.

Oraz, że są ludzie gorsi tylko dlatego, że noszą moherowe berety. To przecież było wprost odwołanie się do tego elektoratu najprostszego, małomiasteczkowego, prowincjonalnego w myśleniu i obyczaju. Widać, że Kaczyński, zdając sobie sprawę, że nie jest akceptowany, a przynajmniej nie jest powszechnie akceptowany w warstwach wykształconych, pośród społeczeństwa wielkomiejskiego, szuka poparcia i znajduje je w niższych pod każdym względem warstwach społecznych – tych samych, które są także opoką kościoła katolickiego. Zdaje się im mówić: brońcie PiS-u jak swojej wiary, brońcie tej władzy, bo to jest wasza władza.

– W sytuacji takiej dwubiegunowej polaryzacji między socjalnym i umiarkowanie konserwatywnym światopoglądowo PiS-em a liberalną opozycją, istotna część nawet bardziej liberalnych wyborców, nieutożsamiających się z PiS, nie będzie miała wyjścia, jak tylko głosować na partię Jarosława Kaczyńskiego. Bardzo łatwo da się ją przekonać argumentem, że jeśli PiS przegra, a wygra zdominowana przez liberałów opozycja, to zabierze 500+, czy obniży wiek emerytalny.

Jarosław Kaczyński wyraźnie wskazał, że źródło polskich problemów tkwi w mechanizmie kształtowania elit władzy, autorytetów itd. Zapowiedział stworzenie instytucji, które przywrócą „sprawiedliwość” w awansach naukowych, czy w dostępie do „rzetelnej” informacji – poprzez wzmocnienie i rozwój lokalnej prasy, poprzez nowe portale internetowe. To zabrzmiało wręcz jak zapowiedź wielkiej ofensywy medialnej i wielkiego planu wysunięcia na plan pierwszy nowych, „naszych” elit – ludzi, którzy dotąd, z przyczyn poza merytorycznych nie mogą się przebić przez skorupę układów.

– Ten zamysł polityczny Kaczyńskiego przypomina strategię partii socjaldemokratycznych sprzed stu lat. W sytuacji, kiedy były one izolowane, odrzucone przez wyższe warstwy społeczne, musiały tworzyć jakby alternatywne społeczeństwo, które nie mogąc korzystać z instytucji państwowych, tworzyło ich własną sieć. Teraz wyraźnie widać, że zdobycie władzy na szczeblu państwa będzie źródłem rekrutacji własnych elit, żeby utrwalić istnienie partii, której zaplecze w olbrzymim stopniu składa się z wyborców z regionów mniej zamożnych, mieszkających na wsi, w mniejszym miastach, a jak w dużych, to głównie w uboższych dzielnicach.

Jeśli zaś chodzi o wrogów osobistych Jarosława Kaczyńskiego, to poza Tuskiem nie wymienił on nikogo.

– Tak, Tuska wymienił dwa razy. To pokazuje, że gdyby do takiej taktycznej konieczności doszło, partia ta będzie zdolna do współpracowania z każdym, z wyjątkiem środowiska Donalda Tuska.

Jak pan sądzi, czy ten występ w sejmowej scenografi i, w otoczeniu wiernych pretorianów, to było tylko zneutralizowanie przyszłosobotniej demonstracji KOD-u, która ma odbyć się pod hasłem obrony Konstytucji i Polski w Unii Europejskiej, czy mieliśmy do czynienia ze swoistym rozpoczęciem przygotowań do następnych wyborów parlamentarnych? No, bo takie jednoznaczne określenie: „Polska w Unii, to jest oczywista oczywistość”, unieważnia główne hasło tej demonstracji. A zmiany w Konstytucji? – przecież nie dalej, jak rok temu sami ich chcieliście…

– Moim zdaniem, to było wystąpienie podyktowane potrzebą chwili. Proszę zwrócić uwagę, że oponenci PiS-u atakują go z różnych stron. Atak frontalny w sprawie Trybunału Konstytucyjnego zakończy się porażką opozycji. Ona dzięki temu podtrzymuje spór, ale nie jest w stanie wygrać większości w społeczeństwie. Opozycja będzie więc próbowała na różne sposoby docierać do niewielkich choćby segmentów wyborców rządzącego obozu, żeby je po kolei wyrywać. Vide pomysły zaostrzenia ustawodawstwa aborcyjnego, które przecież nie były pomysłem PiS. Podobny charakter ma kwestia relacji z Unią Europejską. PO wykorzystuje po prostu radykalne hasła skrajnej prawicy, Ruchu Narodowego, ONR-ów, Kukiza’15, którzy podnoszą hasła antyeuropejskie i stawiają PiS w kłopotliwej sytuacji. Zapewniając, że Polska jest w Europie, i że bycie w Europie oznacza dziś bycie w Unii Europejskiej, Kaczyński pokazał, że PiS nie będzie się radykalizował i będzie mniej więcej trzymał się swej dotychczasowej polityki. To wystąpienie pokazuje natomiast jedno – PiS jest przynajmniej o dwie długości przed opozycją. Jeśli opozycja chce mu zagrozi realnie, musi wymyśleć cokolwiek więcej poza sprawą Trybunału Konstytucyjnego i jakimiś pojedynczymi tematami, które nie aktywizują pinii publicznej.

W kalendarzu wyborczym trzy i pół roku, to nie jest tak dużo, a opozycja na razie ciągle jest w szoku i rozsypce. Rzeczywiście PiS niesiony jednym zwycięstwem, umocniony w strukturach państwowych, ze zjednoczonym wokół niego elektoratem „prostych ludzi”, może i następne zwycięstwo wyborcze wziąć w cuglach.

– Jeśli nie zajdą jakieś poważne zewnętrzne okoliczności, na przykład kolejna fala światowego kryzysu… Przecież świat czeka dość kompleksowe przemeblowanie – wybory, przede wszystkim w USA, ale też w Rosji, Francji, Niemczech, Hiszpanii, mogą spowodować, że ukrywane do tej pory kłopoty gospodarcze wielu krajów, mogą ujawnić się z nieoczekiwaną siłą. Również sytuacja geopolityczna zmierza do jakiegoś przesilenia. Jeśli więc z tamtych kierunków nie wypłynie coś, co uderzyłoby w polską gospodarkę, to nie sądzę, żeby ktokolwiek był zdolny pokonać w wyborach Prawo i Sprawiedliwość. Dzięki efektownemu samobójstwu lewicy, to, co się będzie działo, będzie się decydowało między dwiema partiami liberalnymi – PO i Nowoczesną a PiS. To brak w Sejmie lewicy zdecydował, że tak a nie inaczej potoczyła się polska polityka.

Ale, gdy mamy do czynienia z dwoma w gruncie rzeczy rodowodowo tożsamymi blokami, tylko jednym bardziej liberalnym, a drugim bardziej konserwatywnym: PO-Nowoczesna i PiS, to jakieś pole do działania pomiędzy nimi dla lewicy jednak się rysuje.

– Myślę, że SLD (to wciąż jedyna partia na lewo od PO i Nowoczesnej, dysponująca ogólnokrajowymi strukturami i notowana na granicy 5 proc.) ma już tylko jedną rolę do odegrania, tzn. dramatyczną próbę powrotu do parlamentu. Obecna sytuacja coraz ostrzej pokazuje, że jedynie żelazny elektorat SLD może, zwłaszcza przy niskiej frekwencji wyborczej, przywrócić tę partię do parlamentu. Inaczej nie będzie miejsca na lewicę. Ani PiS ani PO nie są i nie będą zainteresowane mariażem z SLD. Zwłaszcza dla PO to jest naturalny konkurent w walce o wyborcę. Co najwyżej politycy niezwiązani z SLD – w stylu Barbary Nowackiej, mogą znaleźć się na listach liberalnej opozycji, jako jednostkowi reprezentanci drugorzędnych środowisk. Przy tej okazji doskonale widać, że także popularność partii Razem była pewnym mitem stworzonym przez część liberalnych elit opiniotwórczych, bo takiego wyborcy, do którego ta partia się odwołuje, póki co w Polsce nie ma.

Krótko mówiąc dla SLD zbliża się „bój ostatni”.

– I albo on zakończy się sukcesem i powstanie jakiś przyczółek do działania na przyszłość, albo będzie to grupa rekonstrukcji historycznej, ograniczająca się do działalności publicystycznej. O sukces będzie tym trudniej, że dla europejskich partii socjaldemokratycznych nadchodzi prawdziwa katastrofa. Ona na sto procent nastąpi we Francji, bardzo źle będzie też w Niemczech, bardzo źle stało się już w Austrii, gdzie ta partia dostała najniższy wynik w całej swej historii, również w Hiszpanii przedterminowe wybory zakończą się porażką tamtejszej lewicy, w Skandynawii partie socjaldemokratyczne osłabia kwestia migrantów itd. Tak więc, to co dzieje się w Polsce absolutnie nie dziwi.

Dziękujemy za rozmowę

Poprzedni

O godność pracy

Następny

Kukiz zaplusuje