18 listopada 2024
trybunna-logo

Tak daleko, choć tak blisko

Jesteśmy po kolejnym spotkaniu różnych środowisk lewicowych, które tym razem zwołała pani Nowacka. Niczego się po nim nie spodziewam.

Wcześniej czy później SLD jeszcze raz przekona się, że może do takiej koalicji przystąpić, ale tylko na kolanach i w worze pokutnym. A i tak pan Zandberg i jego niezwykle wprost bojowe koleżanki kręcić będą noskami, że włosienica za mało szorstka i za słabo grzbiet czerwony czochra. Dla lewicy wyciętej wedle szablonu z Gazety Wyborczej i Krytyki Politycznej nawet najpiękniejsze dziewczęta z Sojuszu, świeże jak młode pomidory, są bowiem starymi komuszycami. Można, a nawet trzeba brać udział w każdej próbie porozumienia, ale nie należy tracić głowy na mrzonki, tylko robić swoje.

Jak w Siedlcach…

Los zdarzył, że wpadłem tam niedawno. Trzeba trafu był tam również wiceprzewodniczący PE, prof. Bogusław Liberadzki, który spotykał się z uczestnikami mazowieckich eliminacji olimpiady Wiedzy o Polsce i Świecie Współczesnym. Potem zaś z powiatową organizacją SLD, dowodzoną przez trzydziestoparoletniego Macieja Drabio. Pan przewodniczący Liberadzki jak zwykle mówił o Parlamencie Europejskim ze swadą i wielką znajomością rzeczy. Także o tym, co to będzie po Brexicie? – A to jeszcze nie wiadomo, odpowiadał profesor. I tłumaczył dlaczego – mianowicie na Wyspach Brytyjskich coraz głośniej dyskutuje się nad drugim referendum w tej sprawie. Najnowsze sondaże pokazują, że przewaga zwolenników pozostania w Unii nad brexitowcami jest dziś jak 51:41. W tej sytuacji nawet ojciec Brexitu – Nigel Farage, ma tego dość i też opowiada się za powtórką głosowania licząc, że przetnie ono raz na zawsze pro unijne mrzonki. Ponowne referendum wcale więc nie jest takie niemożliwe, co przy okazji dowodzi, że profesor Liberadzki ma niejakie zdolności profetyczne, gdyż właśnie w Siedlcach, ale nie tylko (i nie tylko ostatnio), przestrzegał, żeby nie składać jeszcze Wlk. Brytanii do unijnego grobu. Brexit wcale nie jest pewny. Im dalej bowiem w las negocjacji rozwodowych, tym gęściej od faktów mówiących o tym, ile to może Brytyjczyków kosztować – zarówno w sensie pieniężnym, jak i postaci tysięcznych korzyści wynikających z przynależności do UE.
Wróćmy jednak do SLD. Byłem bardzo zaskoczony, gdy gospodarz przedstawiał gości. Okazało się bowiem, że na spotkanie z wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego, na zaproszenie SLD, przyszli także liderzy innych miejscowych partii opozycyjnych – pani dr Magdalena Daniel z Nowoczesnej, ordynator oddziału chirurgii dziecięcej i traumatologii Mazowieckiego Szpitala Wojewódzkiego, Krzysztof Chaberski – szef miejscowej Platformy Obywatelskiej, Tomasz Araszkiewicz – przewodniczący Klubu Radnych PO w Radzie Miasta Siedlce, a także – już nie przedstawiciel partii, ale też postać poważna – Andrzej Radzikowski, wiceprzewodniczący OPZZ.
Jasne – wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, człowiek stale obecny na brukselskich i strasburskich salonach, profesor, niejako sam z siebie ma siłę przyciągania, ale przecież on jest z SLD… Musi tam więc być coś jeszcze poza atutami, które reprezentuje sobą prof. Liberadzki.
Okazało się, że to nie pierwsze takie spotkanie najważniejszych siedleckich liderów politycznych opozycji, że była to niejako rewizyta – wcześniej szef SLD spotykał się z Nowoczesną i PO na ich terenie.
Pani dr Magdalena Daniel, liderka .Nowoczesnej, mówiła, że jest to jej pierwsza polityczna partia w życiu. Wcześniej polityka w ogóle jej nie interesowała. W przeszłości wszystko było proste – wiadomo, w Siedlcach rządzi SLD i już… Ale to się skończyło. Przyszły inne rządy i one właśnie stały się katalizatorem dla jej politycznego pobudzenia. Pani doktor .Nowoczesną stworzyła tu od podstaw.

A potem…

…a potem zaczęła szukać sojuszników, nawiązała kontakty z PO, PSL, z SLD. Zaczęli się spotykać, pojawiały się zalążki rozmów o możliwych formach wspólnego działania…
Krzysztof Chaberski, szef siedleckiej Platformy Obywatelskiej zwrócił uwagę, że klęska SLD w ostatnich wyborach zakłóciła swoistą równowagę w politycznej przyrodzie. – To było nieszczęście nie tylko dla SLD, ale dla całej opozycji, powiedział. PiS rządzi wszystkim z opłakanymi skutkami – miasto jest zadłużone, jak nigdy przedtem. I on więc doszedł do wniosku, że trzeba ze sobą zacząć rozmawiać. – Każdemu przecież zależy, żeby budować wspólne Siedlce, żeby wskrzesić w mieszkańcach aktywność we współrządzeniu. Z kim to robić? Siedlce nigdy nie były prawicowe. To zawsze był bastion SLD. Józef Oleksy, czy Stanisława Prządka byli tu autentycznie popularni. Ale jednocześnie to tu zawiązywał się POPiS. Chaberski nie ukrywał, że jego pomysł na szeroką współpracę siedleckich środowisk opozycyjnych, SLD nie wyłączając, nie spotykał się z aprobatą w jego partii. Gdy jednak wygrał wybory na jej przewodniczącego, sprawy ruszyły z miejsca. To znaczy krok po kroku szło ku rozmowom i współdziałaniu, a jednocześnie z partii odpadali ludzie temu przeciwni. Na ogół jednak ci, którzy tkwili w formalnych i nieformalnych układach wokół POPiS-u. Gdy jeszcze i w SLD wybory wygrał trzydziestoparolatek Drabio, jak to między młodymi

„zaczęło trybić”.

Jak będzie dalej? Nie wiem. Wszak pan Schetyna i pani Lubnauer ogłosili, że PO i .Nowoczesna już się znowu lubią. Przynajmniej na tyle, żeby uruchomić wspólny zespół, który ma zadekretować jakieś formy współpracy w zbliżających się wyborach. Myślę jednak, że na dole zwycięży pragmatyzm, że ludzie, których zobaczyłem i posłuchałem podczas siedleckiego spotkania będą nadal współpracować. Łatwo im prawdopodobnie nie będzie, bo przecież nie brakuje wokół nich takich, którym bardzo się podoba tak, jak jest. Nawet jeden z członków Sojuszu przekonywał, że 

Polska nareszcie wstała z kolan i, że to bardzo dobrze.

I tak jak ten gość budził niejakie zażenowanie, tak inny, szacunek. To postać dla Siedlec symboliczna, ostatni siedlecki wicewojewoda, Marek Biały. Działacz „Solidarności”. W stanie wojennym siedział z paragrafu „stan wojenny”, potem za „działalność opozycyjną”, po 1989 działał w UW. Przyszedł, posłuchał, pogadaliśmy o tym i owym… Zwłaszcza o owym. Nasze drogi życiowe są przecież całkowicie różne. Nie znaliśmy się wcześniej, ale byliśmy po dwóch stronach barykady. Nie ukrywaliśmy tego przed sobą. Może dlatego dobrze nam się gadało – w końcu każdy z nas w życiu na czymś i na kimś się zwiódł i każdy zapłacił swoją cenę, mimo wszystko on większą…
Ten polityczny pejzaż siedleckiej opozycji byłby jednak niepełny, gdybym nie wspominał o partii „Razem”. „Razem”, czyli „Osobno”, jak ją nazywają. W Siedlcach także nie bez racji. Jedyną, oficjalną, znaną innym jej reprezentantką jest tam pani Dorota Olko, rzeczniczka „Razem”. Ta sama, która parę dni temu podała czarną polewkę pani Annie Żukowskiej, rzeczniczce SLD, w odpowiedzi na jej karesy. Zdaniem Macieja Drabio „Razem” ma na pewno jakichś sympatyków – na miejscowym Uniwersytecie Przyrodniczo-Humanistycznym, pośród młodej siedleckiej inteligencji, ale na razie są niewidoczni. On osobiście zna tylko panią Olko. Oczywiście próbował z nią nawiązać kontakt, ale, jak twierdzi, były to próby wyjątkowo jednostronne. Ściślej – na początku zanosiło się nawet na spotkanie i pogawędkę, ale widocznie pani Olko zasięgnęła instruktażu („instruktaż” to moje określenie – J.R.) i przestała odpowiadać. – Szkoda, w ich programie nie ma niczego, co by nas zdecydowanie odpychało, ale nie, to nie, mówi Drabio. Zanosi się więc na to, że w Siedlcach w zbliżających się wyborach samorządowych partia „Razem” potwierdzi że jest „Osobno”, co zresztą będzie jak najbardziej zgodne z taktyką przyjętą przez jej współlidera, Adriana Zandberga, który zapewnia, że oni nie mają „obsesji wbijania wszędzie fioletowego sztandaru”. Chyba Siedlce będą takim właśnie miejscem, gdzie oprócz zadęcia „Razem” ma niewiele innych atutów. Wygląda na to, że „betonem” jest tam partia, która uważa się za najbardziej postępową i najczystszą w lewicowej formie. Pozostałe partie opozycyjne rozmawiają i może nawet coś z tego dobrego dla Siedlec wyniknie.
Jeśli więc zapomnieć o „polityczkach” pana Adriana Zandberga, to można powiedzieć, iż wystarczy pojechać sto kilometrów od Warszawy, żeby zobaczyć, że możliwa jest inna Polska, niż ta z telewizora. Normalna, a nie kłótliwa, wiecznie wykrzywiona, nabzdyczona, którą najchętniej wyrzuciłoby się przez okno. Tylko telewizora szkoda…

Poprzedni

Czy faszystom wolno demonstrować?

Następny

Prawdzie w oczy