Nikt już nie liczy, ile to razy Jacek Kurski opuszczał fotel prezesa TVP. Zawsze jednak wracał, więc tych powrotów było tyleż, co usunięć. Czy tym razem będzie tak samo?
Poza Kaczyńskim i jego najbliższymi (czyli nie Morawieckim) nikt nie wie, o co chodzi tym razem. W normalnych warunkach nikt przecież na rok lub krócej przed wyborami, nie zwalnia faceta, który dzięki przerobieniu telewizji publicznej na szczujnię partyjną parę ostatnich wyborów dla PiS wygrał. Kurski na tyle umiejętnie obstawił się w telewizji swoimi ludźmi, że za dużo roboty nie ma. Każdy z jego adiutantów doskonale zna swoje zadania i po paru latach nauczył się je dobrze realizować. Nic nie stało więc na przeszkodzie, żeby Kurski wciąż był szefem TVP, przy okazji będąc szarą eminencją, czy wręcz kierując z tylnego siedzenia sztabem wyborczym PiS. Z kręgu osób zbliżonych do Kurskiego wynika, że taki był plan. Dlatego głosowanie na Radzie Mediów Narodowych odwołania Kurskiego z funkcji prezesa, najbardziej zaskoczyło samego zainteresowanego.
Dziwnie jakoś nie martwię się o dalsze losy faceta, którego nie na darmo nazwano bullterierem PiS. Faceta, który łamiąc zasady przyzwoitości zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym, parł ku zwycięstwu. Najczęściej własnemu. Kaczyński to wykorzystał, łącząc interes Kurskiego z partyjnym. I to się obu panom opłaciło. Czekam więc na następne wcielenie Kurskiego i kolejnego „dziadka z Wehrmachtu”.