Czy się stoi, czy się leży, 12 złotych się należy – to stare porzekadło powróciło za sprawą PiS-u.
Tydzień temu Sejm uchwalił długo oczekiwaną ustawę wprowadzającą w Polsce minimalną stawkę godzinową. Dokładnie 12 złotych na godzinę – tyle trzeba będzie płacić za godzinę pracy pracownika na umowie zleceniu.
Z tym staniem i leżeniem, to oczywiście przesada. Wie to każdy pracownik, którego szef dzień i noc główkuje, jak sprawić, by za te same pieniądze jego pracownicy pracowali jeszcze więcej i jeszcze szybciej. Ale z tymi 12 złotymi to też przesada. Jak się odejmie zusy i podatki, to zostanie netto 8 złotych z groszami za godzinę. Fakt, za tyle można sobie posiedzieć godzinkę w niedrogim pubie i kawiarni. Pod warunkiem, że wypije się nie więcej niż jedną kawę lub jedno piwo. Ale jeśli szczęśliwcowi zarabiającemu 12 złotych brutto na godzinę zamarzy się wycieczka z Wrocławia do Warszawy takim „cudem techniki” jak Pendolino, to, aby uciułać 300 złotych na bilet tam i z powrotem, musi pracować prawie cały tydzień. No, ale w Pendolino kawę dają za darmo, więc chociaż tyle oszczędzi.
Człowiek najtańszy
Praca jest w Polsce tania. Nie tak dawno przekonywali mnie o tym pracownicy, którzy w liczbie ośmiu skrzętnie zamiatali niewielką ulicę na wrocławskim osiedlu. Kiedyś, co jakiś czas przejeżdżała tamtędy zamiatarka. Szast, prast i po wszystkim. Aż pojawił się zdezelowany busik z ośmioma szczotkami i ośmioma parami rąk. Zamiatarka pewnie się popsuła – zagadnąłem jednego z pracowników. Gdzież tam, jeździ, ale Pan wie, ile kosztuje zamiatarka? To skomplikowana maszyna. A ile ropy żre, jadąc tak powoli – wyjaśnili mi zagadkę zniknięcia zamiatarki ludzie ze szczotkami. Nie pomyślałem o tym. Człowiek przy takiej maszynie wychodzi na prostaka. A żreć też może mniej. Summa summarum: taniej jest zapłacić ośmiu pracownikom marne grosze, niż wydawać na drogą maszynę, części zamienne i paliwo. I jeśli ktoś kiedyś uważał, że wszystko rozwiąże „niewidzialna ręka rynku”, to tych ośmiu facetów ze szczotkami jest najlepszym dowodem, że nie rozwiąże.
Zdaniem przeciwników płacy minimalnej, zaburza ona naturalną konkurencję rynkową, poszerza szarą strefę i zwiększa bezrobocie. W każdym z tych stwierdzeń jest na pewno trochę racji. Ale na tym właśnie polega rola państwa, by ograniczyć pracodawcy możliwość maksymalizacji zysków kosztem pracowników. Może sobie poszukać najtańszej w świecie zamiatarki, kupić najtańsze szczotki, ale pracownikowi musi zapłacić tyle, by ten mógł za swoją rzetelnie wykonaną pracę, nawet najprostszą, godnie żyć. Bo w świecie nie ma ludzi mniej ważnych i prac poniżających. Jeśli nasza cywilizacja osiągnęła stopień rozwoju na miarę XXI wieku, to jest to zasługą wszystkich. Twórca najnowocześniejszego komputera, czy wynalazca genialnego leku nigdy by nie osiągnęli tyle, gdyby ktoś nie odśnieżył mu drogi do laboratorium lub nie uprał białej koszuli na konferencję. Rzadko przychodzi mi zgadzać się z argumentacją polityków PiS-u, ale tym razem mieli rację, odpowiadając na zarzut, iż ustalenie minimalnej płacy godzinowej na poziomie 12 złotych doprowadzi do upadku wielu firm. Odpowiedzieli, że jeśli jakaś firma osiąga zyski tylko dzięki głodowym pensjom wypłacanym swoim pracownikom, to faktycznie, niech lepiej upadnie. A bezrobocie nie wzrośnie? Kryzys demograficzny w Polsce i spadek liczby urodzeń jest problemem, ale akurat dla szukających pracy to niezła wiadomość. Pracowników będzie z roku na rok mniej, a potrzeby rozwijającej się gospodarki coraz większe. Już dzisiaj te 12 złotych brutto na godzinę to w niektórych zawodach „marne grosze”. Ustawowa stawka minimalna ma za zadanie „podciągnąć tabory” i zabezpieczyć byt tych, którzy choć pracują w gorzej płatnych zawodach, też mają prawo normalnie żyć.
Lament pracodawców
Istnienie płacy minimalnej, w tym również minimalnej stawki godzinowej jest we współczesnym świecie standardem, a tam gdzie jej nie ma, jak w wielu krajach Azji, ponad 600 milionów ludzi musi żyć za mniej niż jednego dolara dziennie. Dlatego o tańsze miejsca pracy nawet nie próbujmy rywalizować z takimi krajami jak Pakistan, Kambodża, Wietnam, Sri Lanka czy Bangladesz – bo przegrywamy na starcie. I dobrze! Jeśli oponenci podwyżki stawek minimalnych za pracę twierdzą, że montownie wielkich korporacji zaczną teraz omijać Polskę – to też dobrze! Ambicją Polaków powinno być stopniowe zbliżanie się do płac pracowników w krajach zachodnich, a nie konkurowanie z Azją. Dobrze wykształceni pracownicy, coraz lepsza infrastruktura, dogodne położenie w Europie – to powinno być zachętą dla inwestorów, a nie półdarmowi pracownicy. Gdyby jeszcze do tego móc dodać proste podatki i sprawny system sądowniczy, byłoby super.
Nie powinniśmy się specjalnie przejmować lamentem pojedynczych biznesmenów jak i dramatycznymi oświadczeniami Lewiatana, Business Centre Club i innych organizacji pracodawców. Protestowali, protestują i będą protestowali. Ale, gdy jakiś czas temu pojawiła się moda na „śmieciówki”, ci sami ludzie bez cienia żenady wypowiadali umowy o pracę tysiącom swoich pracowników, pozbawiając ich składki emerytalnej, płatnego urlopu wypoczynkowego i zasiłku chorobowego, by zatrudnić ich na różnorakich umowach zleceniach i umowach o rzekome dzieła. Szczytem absurdu, jaki spotkałem, była umowa o dzieło ze sprzątaczką. A tym „dziełem” – czyste biuro. Gdy za czasów rządów SLD, w styczniu 2003 roku wchodziła w życie ustawa o minimalnym wynagrodzeniu za pracę, gdy wcześniej Minister Pracy i Polityki Socjalnej wydawał zarządzenia o podwyżce płacy minimalnej – pracodawcy z reguły wieszczyli „koniec świata”. Psy szczekały, a karawana szła dalej. Dzisiaj wielu już nie pamięta, ale w 1995 roku, pierwsza po denominacji miesięczna płaca minimalna wynosiła 260 złotych. W XXI wiek wkroczyliśmy z płacą minimalną wynoszącą 700 złotych, a 1 stycznia 2017 roku po raz pierwszy płaca minimalna osiągnie 2000 złotych, istotnie zbliżając się do połowy średniej płacy. Od teraz towarzyszyć jej będzie minimalna stawka godzinowa – 12 złotych lub po waloryzacji prawie 13 złotych (przesądy górą – PiS woli mówić o 12 złotych, bo z tą „trzynastką” różnie może być).
Zero podatku
Faktem jest, że w ostatnich pięciu latach płaca minimalna rosła szybciej niż średnia płaca. Ale jeśli naszym celem jest poziom płac jak na zachodzie Europy, to czeka nas jeszcze daleka droga. Przy okazji awantury wywołanej przez rząd niemiecki, który chciał wyeliminować konkurencję polskich przewoźników ze swoich dróg, dowiedzieliśmy się o wprowadzonej wówczas minimalnej stawce godzinowej w Niemczech wynoszącej 8,5 euro. Przy obecnym kursie euro, to ponad 37 złotych, a więc trzy razy więcej od polskiej godzinowej stawki minimalnej. Pamiętajmy jednak, że oprócz oczekiwania dalszego wzrostu w Polsce zarówno płacy minimalnej jak i minimalnej stawki godzinowej, musimy bacznie obserwować nowe metody „optymalizacji” wynagrodzeń pracowniczych. Już widziałem ogłoszenie jednej z firm: zatrudnię na 3/4 etatu z płacą 1500 zł. Czas pracy trochę się naciągnie, taśmę puści trochę szybciej – i będzie tanio jak dawniej. Im bardziej cenna będzie dla pracodawcy praca pracownika, tym większa będzie presja na różne „sztuczki” i większy wyzysk. To ważne zadanie dla takich organizacji jak związki zawodowe czy Państwowa Inspekcja Pracy: dokładnie śledzić poczynania pracodawców i stopować ich w różnych działaniach „optymalizacyjnych”. Od rządu należy zaś oczekiwać następnego kroku, po wprowadzeniu minimalnej płacy godzinowej – tego ważnego postulatu SLD z ubiegłej kadencji Sejmu. W 2015 roku przedstawiałem w Sejmie propozycję wprowadzenia nowej stawki podatkowej wynoszącej 0 proc. – dla mniej zamożnych, czyli tych, których wynagrodzenia są na poziomie płac minimalnych. Żeby nie było tak, że państwo z jednej strony chce być hojne, podwyższając minimalne wynagrodzenia, a z drugiej strony po część z tych pieniędzy zaraz wyciąga podatkową rękę. Zerowy podatek dochodowy dla najmniej zarabiających – ten postulat Sojuszu Lewicy Demokratycznej czeka na realizację.