30 listopada 2024
trybunna-logo

Spór o „wyklętych”: kto był wówczas patriotą?

Kto był wówczas patriotą? Ten, kto wspierając reformę rolną chciał skończyć z feudalnymi stosunkami? Czy ten, kto z bronią w ręku bronił obszarniczej własności?

W toczonym coraz goręcej i emocjonalnie sporze o tzw. „żołnierzy wyklętych” i pokazywaniu tego dramatu w zero-jedynkowym kolorze sepii pragnę przedstawić tylko fragment refleksji prof. Adama Schaffa, filozofa, marksisty, myśliciela, później – dysydenta i kontestatora oficjalnej linii Partii, znanego w świecie nauki polskiego intelektualisty (wykłady m.in. w Wiedniu, USA, Francji, Niemczech itd.). To fragment jego testamentu i podsumowania życiowych dokonań. Tak o okresie (zatytułowanym „Kto był wówczas patriotą?”) lat czterdziestych XX wieku, w Polsce pisze Schaff:
„Jesteśmy w Łodzi w 1946 roku. Ja pracuję już, z łaski i nadania prof. Tadeusza Kotarbińskiego, na Uniwersytecie Łódzkim. Ale moją główną pracą jest wykładanie w Centralnej Szkole Partyjnej. Toczy się bój o przeprowadzenie reformy rolnej. Wszystkie decyzje w tej sprawie zostały oczywiście już podjęte, wielkie majątki ziemskie uległy likwidacji, ale zbrojne podziemie straszy chłopów, niekiedy ich terroryzuje, do groźby mordów włącznie, by ziemi nie brali. Partia prowadzi odpowiednią propagandę by sparaliżować akcję podziemia. I oto również ja jadę w takiej misji do jednej z wsi województwa łódzkiego. Jadę razem ze starszym ode mnie towarzyszem, wojskowym, majorem Minorem.
Misja jest oczywiście niebezpieczna. Ofiary wśród aktywu, który bierze udział w tej akcji są liczne. Grasują tam uzbrojone bandy podziemia, w okolicy, do której jadę również. To nie są przelewki, tu idzie o życie. Dlatego też, gdy przyjeżdżamy, zostają podjęte odpowiednie środki zabezpieczające. Sala świetlicy, w której odbywa się zebranie, pełna jest mieszkańców wsi. Drzwi wejściowe są zamknięte, stoi w nich posterunek, który ma alarmować, gdyby zjawił się ktoś obcy. My z majorem Minorem siedzimy za stołem na jakimś podwyższeniu i gdy jeden przemawia, siedzący obok – tzn. on lub ja – trzyma na kolanach odbezpieczony pistolet. Rozkaz: strzelać na wypadek wdarcia się przeciwnika prosto w korpus (większe prawdopodobieństwo trafienia), bez ostrzeżenia. Ale sytuacja jest wyraźnie beznadziejna: gdyby jakaś grupa wdarła się, zabijając naprzód straż, to oczywiście rozstrzelają nas salwą z broni maszynowej, nim zdołamy zrobić użytek z naszej broni. Żyję, a więc dowód, że się wówczas nic takiego nie przytrafiło. Ale to był traf, ruletka, w setkach innych podobnych wypadków bieg wydarzeń był inny. Od tych kul przy takich lub innych okazjach padło wtedy około 15 tysięcy aktywistów. Ale, o co poszło?
O prostą sprawę: o parcelację majątków obszarniczych, tzn. o reformę rolną, która nadawała ziemię bezrolnym i małorolnym chłopom. Zamykając problem, o który walczyła postępowa Polska od końca XVIII stulecia. O zamknięcie rozdziału feudalizmu w naszej historii, bez czego hasło, »Z szlachtą polską polski lud« pozostawało pustym zdaniem. To nie był żaden socjalizm, to było rozumne zamkniecie okresu feudalizmu. A za to, że nie robił tego car (bez którego pomocy polska szlachta nie potrafiła nawet uwolnić polskiego chłopa z poddaństwa) lecz polscy komuniści razem z innymi, postępowymi siłami po wojnie – należy im się tylko chwała.
Na zdrowy rozsadek – tak! Ale na rozum obrońców interesu nie Polski, lecz obszarników – nie! Rozkazodawcy podziemia, tzn. rząd londyński, zatrzymali się na sytuacji okresu insurekcji kościuszkowskiej czy powstania 1846 pod wodzą naszych rewolucyjnych demokratów, które zaborca łatwo zdusił rękami polskiego chłopa (Jakub Szela).
Po co tyle zbędnych – wydawałoby się – słów. Ponieważ nie są one zbędne. Ponieważ idzie o to, by za mgłą rozsiewanych teraz haseł dostrzec, kto stał wtedy na straży polskiego patriotyzmu: ja z moim majorem Minorem, którzyśmy narażając życie umacniali polskiego chłopa w przekonaniu, że ziemia mu się należy, że może i powinien ją brać, czy ci biedni »chłopcy z lasu«, którzy byli gotowi mnie za to zabić i sami kładli głowy pod topór w obronie nie polskiej lecz »pańskiej« sprawy?
Dla każdego, kto nie stracił w oparach nienawiści resztek zdrowego rozsądku, rzecz jest dzisiaj oczywista, a nawet banalna. Ale ona nie jest ani banalna ani prosta. Jest to apologia tej rewolucji, która została wówczas dokonana na trwałe i w sposób nieodwracalny, w życiu narodu. Albowiem jeśliby polscy komuniści nic więcej wówczas i w dalszej przyszłości nie zrobili, to i tak dokonali wyczynu narodowego miary historycznej – zmienili na zawsze oblicze społeczne Polski, zmienili oblicze polskiej wsi. I tego nikt nie zabierze, ani nam autorom – polskim komunistom, ani polskiemu narodowi.
Wyjściowe pytanie: kto był w tej sytuacji polskim patriotą – ja czy »chłopiec z lasu«, który czyhał na moje życie – jest pytaniem pustym. Oczywiście, że ja i moi towarzysze. I choćby dlatego będę dalej mówił – mają po temu prawo – jako polski patriota o polskich sprawach”.
Tak pisał Adam Schaff pod koniec lat 90-tych XX wieku. Po bez mała 20 latach od tych refleksji sytuacja na polu tzw. żołnierzy wyklętych i zbrojnego podziemia po II wojnie światowej w Polsce uległa dalszej mitologizacji, sakralizacji i mistyfikacji. A w takich wypadkach mamy do czynienia z kultem, magią i profetyzmem. To nie jest prawda historyczna oparta o racjonalną egzegezę faktów opartych o dokumenty, wypreparowana z emocji i politycznego zapotrzebowania. To jest forma wierzenia religijnego.
Więc może Panowie z prawicy (i ci z tzw. „lewicy”, którym anty-komunizm i anty-peerelizm zupełni zaćmił oczy i rozum) – ciszej nad tymi trumnami? Może refleksja i racjonalność myślenia, realizm i autentyczne pojęcie patriotyzmu jako dobra wspólnotowego (ale w sferze życia codziennego, nie wydumanych, romantycznych i irracjonalnych mrzonek) weźmie w was wreszcie górę? Może wreszcie zaczniecie o patriotyzmie i „miłości do ojczyzny” mówić w płaszczyźnie doczesności, codzienności, jakości życia pojedynczego człowieka, a to wymaga reorientacji waszej mentalności. Bo patriotyzm to nie bezrozumne pchanie kolejnych pokoleń młodych Polaków na śmierć ani paradowanie w t’shirtach ze śmiesznymi napisami bądź nic nieznaczącymi (poza pustą deklaracją) hasłami. Wg tych „pchaczy” i animatorów takiego sposobu rozumienia tzw. „polskości”, tylko śmierć i krew – przelane często bezrozumnie i z sarmacko-romantyczną fanfaronadą – nadal mają być mitem założycielskim owej tzw. „polskości”. Dobra zmiana, jaką obserwujemy aktualnie w nadwiślańskiej przestrzeni – we wszystkich niemal sferach życia publicznego – jest echem i efektem tego, co realizuje się od ponad dwóch dekad w narracji, edukacji, w manipulacjach medialnych, w urabianiu świadomości społeczeństwa.
Sprowadza się tym samym tamte trudne wybory indywidualne, podejmowane w ekstremalnych sytuacjach i w czasie powojennego rozprzężenia wszelkich norm do zajęcia stanowisk wedle skrajnie antynomicznych pozycji: albo „Inka” albo Humer. Nie uznając pół-cieni oraz całej złożoności człowieczeństwa. A to jest sąd dziecinny, infantylny, rażący schematyzmem, banalnością by nie rzec – trywializmem.
I najsmutniejsze w tym jest, że w tej kakofonii i manipulacjach spory udział ma Sojusz Lewicy Demokratycznej, mieniący się »lewicą« zaprzeczający wielokrotnie w swej historii tym korzeniom, tym wartościom i tym imponderabiliom, o jakich pisze cytowany Adam Schaff. Głosowanie posłów SLD – onegdaj w Sejmie – za rokrocznym dniem 1 marca jako świętem tzw. żołnierzy wyklętych jest nie tylko symbolem poparcia narracji prawicowej i nacjonalistyczno-folwarcznej (co dziś widać jak te różne wątki się zbiegają właśnie w dobrej zmianie) ale postawieniem pryncypiów patriotyzmu w zupełnie innym, XIX-wiecznym świetle. Więc czy taka »lewica« jest Polkom, Polakom i Polsce potrzebna ? I czy jest sobie potrzebna?
I na koniec, wyprzedzając mniemania nt. tzw. »polskości« ograniczające ją do języka, rasy, narodowości, religii itp. pojęć zastrzegam – i jestem przekonany, że to jest jednoznacznie i bezdyskusyjnie lewicowy, oświeceniowy i postępowy sposób myślenia – iż Polką i Polakiem jest ten, kto się za takiego uważa. Kto się z tym pojęciem identyfikuje. Bez względu na miejsce urodzenia, pochodzenia, status materialny, wyznawaną wiarę religijną, orientację seksualną i inne terminy będące wytworami człowieczego rozumu i języka.

Poprzedni

Jest sprawa

Następny

Jak dorżnąć watahę?*