Koniec nerwów! Od kilku dni śpimy spokojnie – pan Jarosław Kaczyński wygrał z samym sobą wyścig o prezesurę Prawa i Sprawiedliwości i przez najbliższe trzy lata będzie Prezesem Wszystkich Prezesów. To bardzo dobrze. Po okresie nieustannych wyborów – a to do Europarlamentu, a to do samorządów, a to prezydenckich, a to sejmowo-senackich, kraj potrzebował stabilizacji, a nie żadnej zmiany na stanowisku sternika państwa. Choćby i dobrej. Dobra zmiana jest dla ludzi, prezesa nie dotyczy.
Tak też rozumieli tę dziejową potrzebę delegaci na kongres PiS. 1008 głosowało za Jarosławem Kaczyńskim, 7 przeciw, a jeden wstrzymał się od głosu. – Jakaś demokracja jednak u nas jest, trafnie zauważył pan prezes.
Jak przystało na prawdziwego przywódcę (w naszej strefie geopolitycznej na przestrzeni lat obowiązywały różne określenia, jako to: „wódz”, „przywódca”, „Jutrzenka wolności”, „tow. I Sekretarz”, „sekretarz”, „lider”, „kolega i koleżanka”) prezes podsumował przebytą drogę, opisał przyszłość, wytyczył priorytety, roztoczył przed delegatami nowe perspektywy i rozdzielił klapsy, na koniec zaś zagrzał do boju. Można powiedzieć – klasyka gatunku.
Przeszłość. Była heroiczna. Prezes omówił kalwarię pisowską od przegranych wyborów parlamentarnych w 2011 r. i rozłamu w partii, do zwycięstwa w 2015 r. w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. „ – PiS dziś jest ośrodkiem nie tylko rozsądnego, racjonalnego myślenia o Polsce, jest także ośrodkiem rozsądnego i racjonalnego myślenia o Europie i musimy o tym wiedzieć i nie powinniśmy mieć kompleksów”… Rzeczywiście – niech ktoś, po tych pierwszych dziewięciu miesiącach rządzenie powie, że PiS ma jakieś kompleksy!… Priorytety. „Musimy iść do przodu, musimy dotrzymać obietnic, musimy być kompetentni i uczciwi; musimy odrzucić kompleksy, odrzucić ostatecznie nieszczęsne koncepcje szkodnika Balcerowicza, postawić na Morawieckiego w gospodarce, musimy z wiarą iść do przodu i formułować nowe propozycje dla społeczeństwa”.
Nowa konstytucja. Powinna „zapewnić prawa narodu, suwerenność, określić naszą relację z UE. Tego nie ma, są tylko pewne orzeczenia Trybunału, tego jest zdecydowanie za mało, regulacje są za mało konkretne, zbyt ogólnikowe, pozwalają na różne interpretacje”. Na szczęście prezes zapowiedział, że ten fatalny stan się zmieni. Rozpoczęły się już bowiem prace nad zmianami i powstanie konstytucja, którą naród ujrzy w pełnym blasku. To będzie propozycja „dla Polski, dla przyszłości, dla budowy takiego społeczeństwa i takiej Polski, jakiej chcemy”.
Perspektywy. W Polsce podejmowanych jest bardzo dużo decyzji personalnych. „Bardzo dużo, ale nie za dużo”, powiedział prezes wlewając nadzieję w niejedno serce. „Będzie takich decyzji więcej”. Można więc powiedzieć, że każdy członek Prawa i Sprawiedliwości może mieć nadzieję na zmianę losu. Nie ma takiego awansu, który ktokolwiek z Prawa i Sprawiedliwości z góry powinien wyrzucić ze swoich marzeń. W państwie PiS każdy może być każdym. Wystarczy tylko deklamować przywiązanie do ideałów głoszonych przez tę partię i głosić chwałę wicepremiera Morawieckiego, najnowszego guru polskiej ekonomii. Pan Prezes wydaje się być w panu wicepremierze zakochany na zabój, co najmniej jak „Gazeta Wyborcza” w panu Balcerowiczu. Pan Morawiecki ma postawione zadanie – doprowadzić do nowej redystrybucji dóbr, pan prezes chce, żeby pieniądze dostali ci, którzy do tej pory ich nie mają… Czyż można nie kochać pana prezesa? I mnóstwo narodu go kocha!
Jest tylko jeden kłopot – skądś trzeba te cholerne pieniądze brać! Tzw. „plan Morawickiego” oparty jest na założeniu, że pieniądze wezmą się z ożywienia gospodarczego. Jak ludzie dostaną je do ręki – na razie w postaci 500+, potem poprzez podniesienie kwoty wolnej od podatku, podniesienie płacy minimalnej i wyznaczenie stawki godzinowej na poziomi 13 złotych, to przecież pójdą do sklepu napędzać popyt wewnętrzny. Czyli to, co państwo im da, oni oddadzą – choćby w postaci podatku VAT, wliczonego w cenę towarów, na które społeczeństwo się rzuci. Produkcję trzeba więc będzie rozkręcać, żeby tych towarów nie zabrakło – i tak to się zacznie kręcić – samo właściwie. Trzeba tylko mieć trochę miliardów na początek. Rząd chce je wziąć dobijając OFE oraz poprzez zatkanie dziur w systemie podatkowym. To pierwsze jest znacznie łatwiejsze. To drugie jeszcze nikomu się nie udało. A przynajmniej nie w stopniu, który skutkowałby pro-rozwojowym wpływem na gospodarkę. No, ale jeśli PiS chce próbować, to niech próbuje, nie należy mu w tym przeszkadzać, to zbożne dzieło.
Gorzej, że w połowie plan Morawieckiego zbudowany jest na przekonaniu, że fundusze europejskie będą płynęły do Polski nieprzerwanym i niepomniejszonym strumieniem, dokładnie takim, jaki określono w perspektywie lat 2014-2020. To niestety może się jednak zmienić. Fachowcy już zwracają uwagę, że jednym z efektów wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii może być pomniejszenie wypłat z tej perspektywy w związku z możliwym pomniejszeniem wpływów o składkę brytyjską. PIS zdaje się nie brać tego pod uwagę. Mało tego – wydaje się być przekonane, że w zaistniałej sytuacji odegra jakąś decydującą rolę w odbudowie jedności unijnej po burzy, której symbolem stał się Brexit: „Wyniki referendum brytyjskiego należy potraktować jako impuls do zmian. Nie tylko społeczeństwo brytyjskie, ale i inne narody europejskie coraz wyraźniej dają wyraz niechęci wobec decyzji i projektów politycznych formułowanych w instytucjach europejskich. Jest to sprzeciw wobec wizji budowy superpaństwa europejskiego lub europejskiej federacji” – brzmi uchwała przyjęta przez kongres.
Podsumowanie: w kraju trzeba odrzucić koncepcje Balcerowicza i postawić na Morawieckiego, w Europie – budować unię narodów.
Tak sobie tylko marudzimy
My nie znamy się na ekonomii aż tak, aby wydawać ostateczne wyroki w sprawie „planu Morawickiego”. My tylko pamiętamy, że w roku 1997 po rządzie, którym dowodził SLD wzrost PKB wynosił 6,9 proc., w roku 2001, gdy SLD znów przejmował władzę – po rządzie Buzka-Balcerowicza, PKB wynosił 1 proc., a gdy SLD ponownie oddawał władzę, według Głównego Urzędu Statystycznego PKB w 2005 r. wzrost realny produktu krajowego brutto, w porównaniu z 2004 r., wyniósł 3,2 proc., w 2004 r., w porównaniu z 2003 r., notowano wzrost PKB o 5,3 proc. Ani 7 proc. wzrostu PKB, ani późniejsze 5 proc – nigdy nie było osiągalne dla rządów prawicy. Dlatego, jeśli już o „planach” mówimy, jesteśmy przywiązani do planu prof. Kołodki „Strategia dla Polski”. To jedyny, realny plan rozwoju gospodarczego Polski, który powiódł się w praktyce. Również spuścizna po rządach Millera-Belki, po której rząd PiS odziedziczył wielomiliardową nadwyżkę budżetową napawa nas jeśli nie dumą, to wspomnieniami mile łechcącymi pamięć. W przeciwieństwie do wspomnień po wszystkich rządach prawicy, choćby i na „zielonej wyspie”. Wiemy jedno – jest możliwe lepsze gospodarowanie i lepsze wyniki niż te, które osiągnął Leszek Balcerowicz, zresztą ogromnym kosztem społecznym – tak wielkim, że jego „plan” zyskał miano „szoku bez terapii”. Pozostałe rządy, które PiS wspierał, współtworzył, albo tworzył, też niczym szczególnie dobrym w społecznej pamięci się nie zapisały.
Teraz być może PiS poszedł po rozum do głowy i postanowił nagle być dobrym wujkiem. Oby starczyło mu na to pieniędzy, oby nie okazało się, że to jest kolejna, tym razem prawicowo-populistyczna fantasmagoria, za którą przyjdzie społeczeństwu słono zapłacić. Historia zna takie przypadki – choćby z dekady Gierka, która zaczynała się sklepami obficie zaopatrzonymi w zachodnie towary, a kończyła przymusowym „manewrem gospodarczym” i buntami w Radomiu i Ursusie. Nie życzymy tego PiS-owi, bo nie życzymy źle swojemu krajowi.
Cała reszta PiS-kongresu, to teatr i dekoracje. Wszystko już było – i ukochany przywódca, i rozentuzjazmowani delegaci i owacje na stojąco. Co do meritum – jesteśmy sceptyczni. Zbyt dużo w praktyce rządzenia Prawa i Sprawiedliwości dróg na skróty, pewności własnej tylko racji, bufonady liderów i lekceważenie lub choćby tylko pomniejszania znaczenia zasad państwa demokratycznego – tak łatwo przez PiS poświęcanych na rzecz państwa teokratycznego – żebyśmy ze spokojem patrzyli w przyszłość.
Trzeba też zauważyć, że w odpowiedzi na wyzwania, które PiS rzuca demokratycznemu państwu prawa (choćby w postaci utrupienia Trybunału Konstytucyjnego) PO ma do zaproponowania przywódcę formatu kieszonkowego i impeachment, jako brakujące ogniwo konstytucji. Na tle oszałamiającego kongresu PiS, konwencja PO wyglądała, jak zebranie koła gospodyń wiejskich. I mimo, że PO na oczach wszystkich karleje, to oglądając PiS odnosiliśmy wrażenie, że to już chyba ostatni taki kongres. Europa nabiera przyspieszenia, Unia stanęła przed nowymi wyzwaniami, nowe czasy wymagają nowej odwagi i śmiałych niekonwencjonalnych decyzji. Na tle tych wyzwań, które wydają się nieuniknione, PiS, choć prezentował się wspaniale, przypominał nieco klucz odlatujących łabędzi, z którymi ciągnie się tylko ich śpiew.