Jarek Ważny
Przeczytałem ostatnio opinię prof. Jadwigi Staniszkis. Niezależnie od poruszanego tematu, zazwyczaj miałem odmienne spostrzeżenia od pani profesor. Nawet na studiach, niewiele wyniosłem z jej „cylindrycznego” opisu rzeczywistości. Tym razem jednak muszę się z panią profesor zgodzić. Jarosław Kaczyński chce zatrzeć złe wrażenie po „deformie” sądowniczej, ale boi się przyznać do błędu. Jak w napisach na łódzkich murach: ŁKS tak naprawdę lubi Widzew, ale nie wie jak zagadać.
W zeszłą środę spotkała mnie niemiła przygoda. Wracałem z poczty razem z małą Alą, lat 4. Podczas pokonywania przejścia dla pieszych, kiedy byliśmy w połowie drogi, tuż obok nas przejechało sobie auto, kompletnie na nas nie zważając. Zmroziło mnie. Rzuciłem za samochodem parę brzydkich słów. Zapamiętałem też, co było na aucie napisane. Na masce widniała informacja, że samochód należy do jednej z agencji piarowskich działających w Warszawie. Jeszcze tego samego dnia napisałem za pomocą fejsbuka do firmy, której auto było własnością, co sądzę o podobnym zachowaniu. Zadałem też na koniec retoryczne pytanie o to, czy postępując w ten sposób, firma od PR-u nie powinna najpierw zatroszczyć się o własny wizerunek, a dopiero później o cudzy, bo coś im chyba nie sztymuje. Po dniu odpisali. Konkretnie, odpisała właścicielka agencji. Przyznała się, że to ona prowadziła auto. Przeprosiła, ale jednocześnie…zrugała mnie za to, że nie miałem odblasków a przejście jest niedoświetlone, do tego w głupim miejscu, a jakby tego było mało, pasy na zebrze dawno już wyblakły. Rzeczywiście, to wszystko prawda. Podobnie jak to, że to ona przewiniła, a nie ja.
Obserwuję, co robi Kaczyński. A robi akurat niewiele. On uwielbia zarządzać przez kryzys. Często tak długo testował próg bólu Polaków dopychając kolanem idiotyczne propozycje, tylko po to, żeby finalnie się z nich wycofać. W przypadku ustawy o sądach powszechnych odnoszę wrażenie, że jest nieco inaczej. To nie on tokuje w mediach i w Parlamencie za pisowskimi ustawami. Robi to Ziobro, bo to oczywiste, w końcu sam te rzeczy pisał. Robi to też w bardzo dosadny jak na niego sposób, prezydent Duda. A Jarosław Kaczyński wymościł sobie tymczasem żoliborski Sulejówek i bierze na przeczekanie. Złośliwi powiadają, że usunął się w cień, ponieważ zmaga się z chorobą i nie ma siły na wojenki podjazdowe. Ja jednak myślę, że uciekł przed braniem na siebie pełnej odpowiedzialności, bo głupio mu się przyznać do tego, że trochę za daleko zaszło to wszystko, co sobie wcześniej przy obiedzie rozrysował na serwetce, kiedy w szale tworzył swój polityczny plan dla narodu. Mam wrażenie, że Kaczyński doskonale zdaje sobie sprawę, że to, co proponuje jego polityczne środowisko w kwestii niezawisłości sędziowskiej to zbyt daleko idący zamordyzm, i że jego zmarły brat nigdy by na to nie przystał. Jednakowoż fałszywie pojmowany honor i duma nie pozwalają mu powiedzieć: myliłem się, musimy zrobić parę kroków wstecz. Zresztą, nie jest Jarosław Kaczyński jedynym przykładem na to, że w polskiej polityce człowiek jest zakładnikiem swojej nieomylności. Większość z naszych polityków nie ma w swoim słowniku słów przepraszam, cofam to, co powiedziałem; większości z nich słowo na „p” więźnie w gardle, jak plwocina, której ni jak nie można się z siebie pozbyć.
Jadwiga Staniszkis w swojej diagnozie wspomina też, że gdy patrzy na Jarosława Kaczyńskiego, widzi człowieka opuszczonego i osamotnionego. I ja mam podobne spostrzeżenia. W cieniu samego siebie stoi starzec, zgorzkniały i przybity życiem, którego jedynym uczuciem wyższym które pielęgnuje, jest strach przed nim samym. Kiedy dociera do ciebie, że ludzie darzą cię szacunkiem głównie z obawy i lęku, to musi być…straszne.