16 listopada 2024
trybunna-logo

Słońce, plaża, homoseksualizm

Zamiast na Open’er, pojechałem do Gdyni na Marsz Równych.

To był prawdziwy przekrój społecznej różnorodności. W niedzielę na ulicach Gdyni w radosnym korowodzie maszerowały osoby LGBT, antyfaszyści, feministki, a także kibice i kibicki Arki Gdynia i osoby wspierające uchodźców. Mieszkańcy „miasta z morza” przyjaźnie reagowali na demonstrantów. Co więcej, tęczowy pochód nie natrafił na żadną kontrdemonstrację, co w 2019 roku w Polsce jest zjawiskiem nadzwyczajnym.
Marsz Równych to nowa forma ekspresji ludzi, którzy walczą o egalitarne społeczeństwo. Od dobrze znanych tęczowych pochodów odróżnia go szersze spektrum obszarów walki o równość społeczną. Organizatorzy walkę o przyznanie pełni praw obywatelskich osobom LGBT stawiają na równi ze sprawą batalii przeciwko wyzyskowi w miejscach pracy, akcentują także kluczowe znacznie równouprawnienia płci, przyjaznej uchodźcom polityki migracyjnej, jak również konieczność wyjścia poza hermetyczną kategorię narodu na rzecz społeczeństwa otwartego i wielonarodowego.
Organizator i pomysłodawca wydarzenia, Michał Goworowski zapraszając na marsz zapowiadał, że nie zobaczymy na nim platform reklamowych kapitalistycznych korporacji, które poprzez udział w tęczowych marszach w dużych miastach ocieplają sobie wizerunki. I faktycznie, w niedzielę pod gdyńskim urzędem miasta spotkali się przede wszystkim aktywiści i aktywistki, którym na sercu leży uczynienie tego świata lepszym i bardziej przyjaznym miejscem do życia.
Na przodzie pochodu jechał samochód z nagłośnieniem; uczestnicy ruszyli ze śpiewem na ustach. Atmosfera przypominała bardziej wakacyjną imprezę niż polityczną demonstrację. Co nie powinno dziwić, gdyż w sobotę w Gdyni zakończyło się jedno z największych muzycznych wydarzeń roku – Open’er Festival. Organizatorzy marszu liczyli, że część uczestników pozostanie dzień dłużej i weźmie udział w równościowej demonstracji. Masowego przepływu nie było, ale kilka osób, które bawiły się wcześniej na polach w Kossakowie, faktycznie spotkałem.
– Jechałyśmy już na dworzec i zobaczyłam tęczowe flagi. No i przyłączyłyśmy się – mówi Natalia, która wraz z koleżanką, Kornelią przyjechały do Gdyni z Warszawy. –
– Można powiedzieć, że to dla mnie sprawa osobista, bo mój brat jest gejem, w zeszłe wakacje powiedział o tym rodzicom, wspieram go jak mogę i razem chodzimy na Paradę Równości. Tak więc jesteśmy też tutaj, chociaż można trochę przypadkiem – powiedziała Natalia.
Dziewczyny właśnie zdały do klasy maturalnej w jednym ze stołecznych liceów. – W mojej szkole są różni ludzie. Część nauczycieli popiera równe prawa gejów czy osób trans, mieliśmy zajęcia antydyskryminacyjne i to na pewno jest duży plus, ale są też osoby, które nie tolerują tego, że ktoś może spotykać się z osobą tej samej płci. Są to najczęściej koledzy, rzadziej koleżanki – tłumaczy Kornelia.
7 lipca w Gdyni swoje święto mieli nie tylko zwolennicy równości społecznej. Kilka godzin po zakończeniu marszu kibice Arki Gdynia mieli obchodzić 90-lecie istnienia swojego klubu. Mimo, że tęczowa demonstracja zakończyła się na skwerze nazwanym na część gdyńskiej drużyny, a pomarszowy afterek odbył się w budynku tenisowej sekcji, nie doszło do żadnych napięć. Mało tego, w tłumie można było spotkać osoby sympatyzujące z „Areczką”.
– Chodzę na mecze od dziecka, najpierw z tatą, potem z kolegami, ostatnio z dziewczyną – przyznaje Marysia.
Czy jako para mogą czuć się swobodnie na Stadionie Miejskim? – Tak dobrze to nie jest, ale to mój klub, mam nadzieję, że można kiedyś nie będziemy musiały udawać koleżanek – dodaje ze śmiechem.
O urodzinach Arki Gdynia wspominają też organizatorzy. Tłum reaguje aplauzem, a następnie po centrum miasta rozlega się głośne: „sport, zdrowie, homoseksualizm”.
Idziemy, śpiewamy, tańczymy, bez napięcia i dusznego patosu. Jesteśmy nad morzem, więc w programie imprezy nie mogło zabraknąć spaceru promenadą. Wypoczywający patrzą na nas z zainteresowaniem, niektórzy machają przyjaźnie. Czas na rozszerzenie repertuaru. „Plaża, słońce, aborcja na żądanie” – to hasło, brzmiące trochę jak oferta hotelu spa, wzbudziło szczególną wesołość. Ponad Zatoką Gdańską rozbrzmiewa jeszcze zmodyfikowana wersja: „Plaża, słońce, homoseksualizm”. Dla każdego coś miłego.
Fabian namalował sobie na czole słowo „pedał”. – Można mnie nazywać pedałem, zupełnie mnie to nie rusza, to może być część mojej tożsamości – tłumaczy.
W Lęborku nie ma mowy o zupełnie swobodnym życiu, jeśli należy się do ludzi LGBT. – Trudno jest kogoś poznać, to niewielkie, 40-tysięczne miasto. Szczególnie, gdy jest się osobą transpłciową. Ale da się przeżyć, zwłaszcza jak ma się wsparcie ze strony rodziny, na co mogę liczyć.
– Nie spotkałem się nigdy z fizyczną agresją, ale słyszę czasem, że jestem nienormalny i nie można mnie akceptować. Dużo mitów krąży na nasz temat, rozpowszechniane są kłamstwa, robią z nas agresorów, no a przecież zobacz – czy tu ktoś chciałby zrobić komuś krzywdę? – pyta Fabian.
Aleksandra Zientara maszeruje z flagą Polski. – Mam ją ze sobą, bo takiej właśnie chce Polski. To mój kraj, a ja chce żeby był był równy i tolerancyjny. Jestem taką samą Polką jak ci, którzy są przeciwko nam. – wyjaśnia. – Ruch LGBT w żadnym stopniu nie przeczy katolickim wartościom, co zresztą wyraża się w poglądach Franciszka. Szkoda, że polscy katolicy nie chcą słuchać swojego papieża.
O tym, że w Polsce na polu równości społecznej jest jeszcze sporo do zrobienia, jest przekonana Agnieszka Turek z Gdańska.
– Dzielimy się na lepszych i gorszych; na tych, którzy mogą zawrzeć związek małżeński i na tych, którym się tego odmawia, na tych normalnych i na tych nazywanych zboczeńcami. Ja uważam, że każdy człowiek jest normalny – akcentuje.
Zdaniem Agnieszki marsze na rzecz równości społecznej są ważne, bo dają poczucie wspólnoty i wsparcia przedstawicielom mniejszości. – Mogą zobaczyć, że nie są same. Kiedy widzisz, że ulicami twojego marszu idą osoby takie jak ty i takie, które podzielają Twoje poglądy, to dodaje odwagi.
Koncepcja Marszu Równych bardzo się Agnieszce podoba. – Ruch LGBT nie jest jednolitą ideologią, nie mamy dekalogu, według którego powinniśmy postępować. Widzę coraz większą różnorodność i to mnie bardzo cieszy. Są tutaj ludzie z Extinction Rebellion, którzy walczą żebyśmy nie wymarli w roku 2050 w wyniku zmian klimatycznych; są osoby, które starają się o dostrzeżenie i godność osób z niepełnosprawnością ruchową. To świetnie, że są tu też ludzie, którzy zajmują się sprawami pracowniczymi. To jest ważne.
Co jest największą siłą równościowych demonstracji? – Każdy zaczyna walczyć o sprawy, które są dla niego najważniejsze, o to co go najbardziej boli, ale kiedy zaczynamy dołączać do siebie, to dostrzegamy problemy innych. Powstaje solidarność. Wiem, że jako lesbijka nie będę się zajmować tylko swoimi sprawami – zapewnia Agnieszka Turek.
Do Gdyni ściągnęły posiłki z innych miast. Były aktywistki z Warszawy z inicjatywy „Stop Bzdurom”, które pomagały w prowadzeniu demonstracji, był też Dominik Puchała z Częstochowy, nazwany po współorganizowanym przez siebie marszu przez prawicową prasę „hersztem tęczowej propagandy”.
– Bardzo mi miło, w pełni identyfikuje się z tytułem. Chciałbym się zwrócić do liberalnych mediów o stosowanie takiego miana. Przyjechałem do Gdyni, aby uprawiać tu tęczową propagandę, bo to propaganda dobrej idei. Mam nadzieję, że również tutaj zdobędziemy symboliczną Jasną Górę, że również tutaj uda się zmienić społeczeństwo na bardziej równe i wolne – zadeklarował Dominik.
Rut Panek jest działaczką związkową z Warszawy. To również jej sprawa i jej marsz. – Walka o równość społeczną w 2019 roku oznacza dla mnie równość pracowniczą na poziomie samego kodeksu pracy, bo wszyscy pracownicy powinni być nim objęci, a sam kodeks znowelizowany tak by lepiej chronił ludzi pracy. Czy może być coś ważniejszego od sprawy, która dotyka większości ludzi w tym kraju? – pyta.
Gdynia to miasto kontrastów. Bogate osiedla, wystawne promenady, drogie restauracje. A z drugiej strony fawele, których mieszkańcy muszą walczyć o prawo własności swoich domów. Z Michałem Goworowskim rozmawiam na tarasie klubu tenisowego, należącego do miasta.
– To miejsce jest symbolem tutejszego rozwarstwienia. Jeden z największych w Polsce kompleksów tenisowych, dwa hektary sztucznie podtrzymywane za pieniądze miejskie, postawione, by zaspokoić sportowe ambicje biznesmena Krauzego, lokalnego biznesmena (Ryszard Krauze – miliarder, właściciel Prokomu – przyp.red.) , z drugiej strony mamy mieszkańców osiedli biedy – Pekinu i Meksyku, którzy nie mogą liczyć na łaskę ratusza, są zmuszeni procesować się o coś tak podstawowego jak dach nad głową, prawo do ziemi, czy dostęp do sieci ciepłowniczej – zauważa
Goworowski po zakończeniu pochodu wyglądał na zadowolonego. – Cieszę się, że nie było problemów ze strony ratusza, policji, ani miejscowej skrajnej prawicy. Wydaje mi się, że społeczność Gdyni zaakceptowała już nasze idee, nie budzimy żadnej sensacji – powiedział organizator Marszu Równych.

Poprzedni

W obronie najsłabszych

Następny

Le Monde diplomatique (nr 3/2019)

Zostaw komentarz