Tak zwracaliśmy się do Niego wszyscy. Każdy wiedział, że jak pada słowo Sławek to chodzi o Cieślaka. Niektórzy złośliwcy z konkurencji udawali, ze zapominali Jego nazwiska i mówili o Nim Sławek Borewicz. Nie cierpiał tego, ale znosił ze stoickim spokojem. Koszt takiej gęby – mówił. Prawdziwa gęba Sławka to lojalna przyjaźń, ciepło i angielskie poczucie humoru.
Serdeczność z jaką rozmawiał z dziennikarzami, gdy został rzecznikiem Klubu Parlamentarnego SLD. Wiedział, jak się z nimi pracuje. Przesiadywał przy stoliku dziennikarskim, pamiętał o ich małych świętach, chodził – jak trzeba – na wódeczkę. Podjął się tej misji, gdy już było trudno – notowania spadały, paru Kolegom władza uderzała do głowy, a i media postanowiły nie darować nam niczego. Tym dzielniej znosił wszystkie niepowodzenia.
Pisarzom wspomnień o Nim, których zresztą jest bardzo dużo, kojarzył się głównie z kultowym serialem telewizyjnym. Żaden nie pochylił się nad Jego osiągnięciami poselskimi, nie wspomniał, że był kompetentnym i suwerennym deputowanym. Że Polska zawdzięcza Mu kilka dobrych ustaw, które bronią się do dzisiaj. Że był racjonalnym, nie ulegającym emocjom polemistą, że – jak na dziennikarza i etnografa – świetnie opanował polityczny warsztat. Nie bał się polemik i sporów, nawet we własnym klubie. Nie schlebiał nikomu, ani Koleżankom i Kolegom, ani wyborcom. Potrafił powiedzieć co myśli, ale tak, że rzeczy wydawały się proste i oczywiste. W trudnym czasie przemian w partii opowiadał się jednoznacznie za jej socjaldemokratycznym charakterem, za potrzebą jej odmłodzenia. Do końca był wierny tej postawie.
Nie mogę nie dodać uwagi od siebie. To On odkrył przede mną Chorwację, namawiając mnie na wakacyjny wyjazd z rodziną. Przez kilka lat późniejszych do niej wracałem będąc wdzięczny Sławkowi. Kiedy rozmawiałem z Nim przed pandemią umawialiśmy się na kolację w Jego ulubionej Lanckoronie. Nie zdążyłem.