fot.Witold Rozbicki
Kilka dni temu białostocki abp Tadeusz Wojda wydał osobliwe oświadczenie zaopatrzone w magiczne non possumus. Myślałem, że się sprzeciwia mowie nienawiści, korupcji polityków, albo niechęci wobec uchodźców. Jak wiadomo, te przymioty dość często są wytykane jego podwładnym. Wiadomo przecież, że jest człowiekiem światowym i na wielu salonach się obracał. Znalazł się w Białymstoku zesłany niemal z Watykanu, gdzie robił błyskotliwą karierę jako podsekretarz Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów w latach 2012-2017. Miałem nadzieję, że właśnie ten światły duchowny wprowadzi nowego ducha do tej, niegdyś wielokulturowej, wieloetnicznej i wieloreligijnej metropolii. Nic tylko przekładać rzymskie i światowe doświadczenia na polski grunt.
Nic z tego, owo non possumus dotyczyło pierwszego Marszu Równości, który mimo dramatycznego apelu metropolity się odbył w sobotę 20 lipca 2019.
Był to pierwszy marsz i mieszkańcy Białegostoku zapamiętają go na długo. Relacje medialne są bogate w szczegóły, więc ich oszczędzę, zwrócę jednak uwagę na poetycki reportaż Jacka Dehnela, który brał udział w tym wydarzeniu, a wrażenie opisał na swoim fb (nie mam, więc czytałem na portalu ogólnodostępnym, któremu pisarz uprzystępnił swój tekst opatrzony adnotacją: Powyższy tekst Jacka Dehnela ukazał się dziś na jego profilu na Facebooku. Tekst publikujemy za zgodą autora. Na prośbę autora honorarium za niniejszy tekst przekażemy na organizację przyszłorocznego Marszu Równości w Białymstoku).
Myślę, że Henryk Sienkiewicz nie powstydziłby się opisu tych doprawdy dramatycznych wydarzeń. Jednak Dehnelowi udało się uchwycić głębię (dość jednak płytkich) portretów psychologicznych bandziorów, którzy próbowali marsz zakłócić.
I jak najsłuszniej zwrócił uwagę na główne źródło inspiracji – właśnie abpa Wojdy.
Pisze Dehnel na portalu Onet.pl:
„Katedra jest przecież bijącym źródłem tej furii; to stamtąd biskup Wojda rozesłał swój komunikat, że „Non possumus”, że „nie możemy się zgodzić”, żeby marsz przeszedł, żeby wolni obywatele Polski korzystali ze swojego konstytucyjnego prawa. Teraz wszyscy ci panowie Staszkowie i panie Łucje w kretonowych sukienkach, i sebiksy z prawem wilka na koszulkach i w oczach, stoją wzdłuż marszu, biegną, pokazują faki, ten uniwersalny znak pokoju, wylewają z siebie tę homilię wulgaryzmów, to biskup Wojda stoi za tymi lecącymi kamieniami i butelkami, za guzem dziewczyny, która przeczesuje palcami włosy na drugą stronę. Biskup Wojda nie musi rzucać sam, zapewne „brzydzi się przemocą” i „pochyla się z troską”, wystarczy, że ma od tego kibolskie bojówki, które głoszą jego ewangelię.
I ma rację. Pewnie jego reportażu Wojda nie przeczyta i na przyszły roku znowu wyda swoje „non possumus”, uruchamiając potoki nienawiści i wzmacniając już i tak potężne uprzedzenia powierzonych jego opiece owieczek, miast je blokować, mitygować i cywilizować. A po tym, co się stało, mam nadzieję, że choć trochę arcybiskup się zawstydzi, a może nawet przeprosi?”
No cóż, to też są rozżarzone węgle, które Kościół gromadzi na swojej głowie.
Stanisław Obirek (Studio Opinii)