W różnych, zazwyczaj udostępnianymi w sieciach społecznościowych, wypowiedziach, można wyczuć rozdrażnienie części elektoratu lewicy parlamentarnej.
Ludzie zaczynają sarkać na selfiki swoich wybrańców w Sejmie z bardziej lub mniej (zazwyczaj mniej) mądrymi komentarzami, wścieka ich zajmowanie się przez posłów samymi sobą. Co ważniejsze, krytycznie odnoszą się do najnowszych pomysłów inicjatyw legislacyjnych: że zaczynają od tych nie najbardziej, w mniemaniu krytyków, ważnych. Oczekują, no, może nie rewolucyjnej, ale konkretnie lewicowej retoryki i takiegoż sposobu spoglądania na świat. Niedawno Jerzy Urban, dość dosadnie, czyli w swoim stylu, zrecenzował pierwsze przejawy aktywności lewicowych wybrańców.
„W TVN24 wpierw pokazano Kaczyńskiego zwycięzcę, który się martwił, że za mało ugrał. Później zaś skaczącą z radości Lewicę, jedyną formację, która dokonała publicznej demaskacji swoich dążeń. Nie martwiła się o los kraju (…) Przywódcy śmiali się, skakali i ściskali miłośnie bo ich cel został osiągnięty – wejdą do Sejmu, pokażą się w telewizjach, będą gadać i zachwycać się sobą. Dowiedziałem się, idiota o co naprawdę chodzi lewicy – o siebie” – napisał Urban w felietonie w tygodniku NIE.
Można wydziwiać na Urbana, podnosić, że jego lewicowość już dawno ma neoliberalny odcień, a sam on materialnie i mentalnie należy do liberalnego nurtu polskiego życia politycznego. Pewnie prawda, poza drobiazgiem, że jego mózg i polityczny instynkt wciąż działają bez pudła, zatem obserwacji i wniosków starego dziennikarza nie radziłbym lekceważyć.
Doświadczony poseł kilku kadencji, gdy zapytałem o jego ocenę powyższych zjawisk, wykazał daleko idącą wyrozumiałość. Uważa on, że to bardzo ludzkie, że nowo wybrani posłowie chcą się pokazać znajomym, wywalić symbolicznie język swoim wrogom, pochwalić się cioci i wujkowi, którzy do tej pory na każdej Wigilii podkpiwali z nieudacznika, co to polityką się zajmuje i „co z tego ma”, a teraz dzwonią i mówią, że widzieli w telewizji. W parlamencie personel mówi „dzień dobry panie pośle” pomaga w najprostszych sprawach, ułatwia życie… Trzeba to przeżyć, uważa poseł, dać im czas, by ochłonęli, a woda sodowa, co strzeliła do głów, miała czas opaść. Kiedy powstaną parlamentarne struktury, kiedy trzeba będzie wziąć się do roboty, często żmudnej i niewidocznej, wtedy zobaczymy ile są naprawdę warci.
Oba stanowiska – Urbana i doświadczonego posła – są w gruncie rzeczy próbą odpowiedzi na fundamentalne pytanie: z czego są zrobieni posłowie lewicy? Z gówna czy z metalu?
Czy w parlamencie rozmienią się na drobne intryżki i polityczne geszefciki, doraźne sojusze i reakcje na pojawiające się aktualne problemy, czy też, jak słusznie poddaje Jerzy Urban, będzie im chodzić o coś więcej? Stary świat zdycha, a odpowiedzi na podstawowe pytania powstałe po jego rozpadzie nikt z obecnych polityków nie udziela. Może dlatego, że nie są organicznie zdolni do postrzegania rzeczywistości dalej niż na jedną kadencję do przodu, a może po prostu są ograniczeni w ogóle. Akurat od polityków lewicy powinniśmy oczekiwać i żądać, by szukali najważniejszych odpowiedzi. Przygotowywali scenariusze i możliwe wyjścia z różnych sytuacji. Patrzyli daleko, byli odpowiedzialni i mądrzy.
Jeżeli to nadmierne wymagania, to idźcie do diabła.