Samorządowcy krytykują nową ustawę o działalności leczniczej. Ich zdaniem, rozwiązanie przeforsowane przez PiS przerzuci całą odpowiedzialność za funkcjonowanie placówek medycznych na samorządy.
Celem nowej ustawy o działalności leczniczej było powstrzymanie procesu komercjalizacji i prywatyzacji placówek ochrony zdrowia. Według jej autorów, nowe rozwiązania ratują publiczne szpitale przed przekształceniami własnościowymi, które najczęściej prowadziły do komercjalizacji ich działalności oraz przejmowania przez prywatne podmioty.
Obawy samorządowców
Przedstawiciele Związku Miast Polskich obawiają się, że nowe rozwiązanie przerzuci całość odpowiedzialności za finanse publicznych placówek na barki samorządów, które od dawna narzekają, że są obarczane zbyt wielką ilością obowiązków, za czym jednak nie idzie odpowiednie wsparcie finansowe ze strony państwa. Powstrzymanie procesu prywatyzacji placówek ochrony zdrowia ma więc się odbywać kosztem samorządów, które nie są na to przygotowane, ani nie mogą liczyć na pomoc z budżetu państwa na ten cel.
Samorządowcy obawiają się, że ustawa ta spowoduje, że to na władze samorządowe spadnie niezadowolenie społeczne w przypadku ewentualnych problemów z funkcjonowaniem systemu ochrony zdrowia.. Wspomniana ustawa zakłada bowiem m.in. obowiązek zachowania co najmniej 51 proc. udziałów w rękach publicznych, czyli w rękach samorządów, pod które podlegają one obecnie. Owszem, ustawa blokuje możliwość przekształcenia tych placówek w niepubliczne (a więc w prywatne), ale samorządy nie dostały żadnej gwarancji, że w razie problemów będą mogły liczyć na wsparcie ze strony władz państwa. Zdaniem przedstawicieli ZMP, jest to jeden z mankamentów tej ustawy, której celowości jednak nie podważają zgadzając się, że zapewnienie dostępu do publicznej służby zdrowia jest obowiązkiem państwa (zapisanym w konstytucji). Tyle że, podkreślają, władze centralne chcą ten problem pozostawić w całości na barkach samorządów.
Uchwalona 10 czerwca przez Sejm i przyjęta 17 czerwca przez Senat ustawa zakłada też, że to samorządy będą zobowiązane pokrywać ewentualne zadłużenie placówek medycznych. Tymczasem już teraz nie mają one pieniędzy na inne wydatki, do których są zobowiązane, Jednym z największych kosztów dla samorządów jest prowadzenie placówek oświatowych, z czym wiele z nich ma poważne trudności mimo dotacji celowej, czyli dotacji na każdego ucznia.
– To jest jedno z najpoważniejszych zagrożeń dla samorządu terytorialnego w ostatnich wielu miesiącach – mówi Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic i prezes ZMP. – Podejrzewam, że to jest zastępowanie koniecznych reform służby zdrowia doraźnymi operacjami, niezwykle obciążającymi samorząd. Co więcej, spychającymi problem na JST i przekierowującymi gniew grup zawodowych pielęgniarek i lekarzy na burmistrzów, prezydentów, starostów i marszałków – zaznacza Frankiewicz w wypowiedzi dla Portalu Samorządowego.
W ocenie przedstawicieli Związku Miast Polskich, kolejnym kontrowersyjnym pomysłem jest wprowadzenie ustawą możliwości kupowania przez JST usług medycznych dla swoich mieszkańców. Członkowie ZMP uważają, że to niezwykle groźny zapis, który na dodatek jest niekonstytucyjny, ponieważ podzieli mieszkańców według zamożności gminy.
Samorządowcy obawiają się, że na skutek nowych rozwiązań wszelkie niezadowolenie społeczne z funkcjonowania systemu ochrony zdrowia będzie się skupiać na władzach samorządowych, odsuwając odpowiedzialność za taki stan rzeczy od rządu czy NFZ. – To jest kompletny brak partnerstwa i działanie groźne, szkodliwe dla samorządu i trzeba się temu bardzo mocno sprzeciwiać – podkreślił prezydent Gliwic.
Związek Miast Polskich zapowiedział, że zwróci się z apelem do prezydenta, Andrzeja Dudy, by ten nie podpisywał owej ustawy jako niezgodej z konstytucją.
Droga do prywatyzacji
Przypomnijmy, że w 2011 r. koalicja PO-PSL uchwaliła ustawę o działalności leczniczej, przedstawianą jako ratunek dla nadmiernie zadłużonych placówek,. Przewidywała ona jednorazowe oddłużenie ze środków budżetu państwa pod warunkiem przekształcenia szpitala bądź ZOZ-u w spółkę prawa handlowego. Celem spółki – jak każdej prywatnej firmy jest wypracowywanie zysków, a więc w przypadku zadłużenia grozi postępowanie upadłościowe, polegające m.in. na konieczności spłacenia wierzycieli. Tymi najczęściej są banki, w których kierownictwa placówek zaciągały kredyty, np. na zakup potrzebnego sprzętu, a także dostarczające leki firmy farmaceutyczne czy firmy zewnętrzne, którym szpitale powierzają część usług (głównie sprzątanie i catering).
Ustawa umożliwiająca przekształcenie szpitali i ZOZów w spółki prawa handlowego stanowi też, że w razie problemów finansowych mogłyby one pozbywać się niektórych oddziałów, np. przekazując je do prowadzenia prywatnym podmiotom, albo po prostu je zamykając jako te, które powodują zadłużenie szpitala. Chodziło przede wszystkim o te oddziały, w których udzielane procedury były nisko wyceniane przez NFZ, a do takich należą najczęściej interna, pediatria czy geriatria. I tak właśnie postępowano, uciekając od groźby zadłużania się. Dla wielu pacjentów oznaczało to jednak w praktyce odcięcie im możliwości skorzystania z usług niektórych oddziałów, za co – po ich sprywatyzowaniu – musieliby dodatkowo płacić. Z kolei do tych lepiej wycenianych oddziałów należy m.in. kardiologia oraz inne oddziały specjalistyczne, stąd zjawisko sztucznego przetrzymywania pacjentów tych oddziałów na wielodniowy pobyt, choć – z medycznego punktu widzenia – mogliby oni przebywać w nich znacznie krócej.
Takie kombinowanie przez dyrektorów szpitali jest wymuszone przez NFZ, który jest nie tylko płatnikiem rozdzielającym publiczne środki pochodzące z naszych składek, ale również sam dokonuje wyceny określonych procedur medycznych. Dodajmy, że 99 proc. środków, dzięki którym funkcjonują szpitale i ZOZy pochodzą właśnie z NFZ, a więc są one skazane na dyktat finansowy tej instytucji. Nie bez znaczenia dla kondycji finansowej tych placówek jest również to, że podział środków nie odbywa się na podstawie ogólnych zasad, lecz każda z placówek (a nawet prywatnych praktyk lekarskich) co roku indywidualnie negocjuje z NFZ kontrakty na następny rok.
KOMENTARZ
Do takiej sytuacji przyczyniła się przede wszystkim reforma systemu ochrony zdrowia, wprowadzona przez rząd Jerzego Buzka w 1999 r. w ramach tzw. czterech wielkich reform. To od tego czasu większość publicznych placówek medycznych została usamodzielniona i przekazana pod zarząd władz samorządowych – miejskich, powiatowych bądź wojewódzkich. Od tego też czasu możemy obserwować drastyczne zróżnicowanie ich sytuacji finansowej, w zależności od tego, w jakiej kondycji są samorządy, które im podlegają. Tylko nieliczne placówki pozostawiono pod nadzorem i zarządem władz państwowych, a konkretnie – ministerstwa zdrowia. Są to głównie szpitale kliniczne, które oprócz działalności leczniczej zajmują się również działalnością naukową i badawczą, a także dydaktyczną, przygotowując nowe kadry.
Intencją obecnie przyjętej ustawy o działalności leczniczej było – według jej autorów – zahamowanie procesu przekazywania placówek medycznych w prywatne ręce, co ułatwiała poprzednia ustawa, wprowadzona w życie w 2011 r. Takie działania miały miejsce już wcześniej, ale na mniejszą skalę. Owa komercjalizacja polegała głównie na pozbywaniu się „nierentownych” oddziałów, albo wręcz przekazywaniu szpitali w całości prywatnym spółkom. W ten sposób samorządy pozbywały się problemu finansowego, jakim dla wielu było utrzymywanie takiej placówki. Problem w tym, że były one nierzadko sprzedawane za mniejsze kwoty niż wynosiła wartość zajmowanych przez nie działek bądź budynków. W wielu przypadkach na takich przekształceniach dorabiali się ludzie wtajemniczeni w ów proceder, związani z rządzącymi do niedawna partiami. Siłą rzeczy, większość takich przekształceń odbywała się na poziomie samorządów, choć faktycznie stało się to problemem całego systemu. Skoro jednak odbywało się to na poziomie samorządów, łatwo było przemilczać problem i zamykać go w granicach powiatu czy województwa.
Narzekający na nowe rozwiązanie samorządowcy doskonale wiedzą, o czym mówią, krytykując nową ustawę, która zamyka im drogę do prywatyzowania tych placówek. Z jednej strony nie dostali oni dodatkowych środków na oddłużenie placówek, z drugiej – uniemożliwiono im ich prywatyzację, co dla nektórych oznacza zablokowanie możliwości uwłaszczenia się na publicznym majątku. Nie wiadomo, które z tych racji przeważają w krytycznym stanowisku samorządów wobec nowej ustawy. Nie ulega jednak wątpliwości, iż rząd nie powinien pozostawiać z tym problemem samorządów samym sobie.