– W czasach prezydenta Tadeusza Ferenca nadrobiliśmy zapóźnienia infrastrukturalne – teraz czas na inwestycje w jakość życia – mówi Konrad Fijołek, kandydat na prezydenta Rzeszowa, wiceprzewodniczący rzeszowskiej rady miejskiej, w rozmowie z Małgorzatą Kulbaczewską-Figat.
Kandyduje Pan na prezydenta Rzeszowa z poparciem zarówno Lewicy, jak i Koalicji Obywatelskiej, PSL oraz Polski 2050. Można powiedzieć, że powstała – chociaż na chwilę – ta zjednoczona opozycja, o której mówi się od dawna. Dlaczego udało się to właśnie w Rzeszowie?
Być może w Rzeszowie było łatwiej o takie porozumienie, bo sytuacja polityczna opozycji w mieście, jak i na całym Podkarpaciu, jest szczególna, trudniejsza. Jest to również efekt znaczenia, jakie ma Rzeszów jako stolica województwa.
Podkarpacie to bastion prawicy, teren, gdzie PiS odniósł szereg zwycięstw. Z czego to wynika i czy da się to zmienić?
Nie do końca moją rolą jest dokonywanie analizy politycznej całego regionu, chociaż mam na ten temat swoją koncepcję, pisałem na ten temat pracę magisterską. Myślę, że na Rzeszów należy patrzeć inaczej niż na całe Podkarpacie. Jest to miasto, które w ostatnich latach przeszło ogromne przeobrażenia: w krajobrazie, w sferze gospodarczej, w strukturze społecznej – nastąpił znaczny napływ nowych mieszkańców. Jest to miasto, które aspiruje do bycia ośrodkiem na poziomie i zasadach europejskich. W związku z tym różnica między Rzeszowem a regionem jest wyraźna. Na Podkarpaciu zdecydowanie wygrywa PiS – w Rzeszowie sytuacja opozycji jest nieco lepsza, chociaż też nie bardzo dobra. Rzeszów specyficzny jest także w tym wymiarze, że w samorządzie bardziej liczy się lokalność, bycie stąd, niż barwy polityczne.
We współczesnej Polsce jednak siłą rzeczy nawet wybory prezydenta miasta wojewódzkiego, w których rywalizuje kandydat wspierany przez opozycję z kandydatami prawicowymi nabierają politycznego kolorytu. Jaki jest pana pomysł na pokonanie konkurentów – bo będzie miał pan przeciwko sobie kilkoro reprezentantów prawicy: Ewę Leniart z PiS, kandydata Porozumienia, Marcina Warchoła z Solidarnej Polski? Jak Pan dotrze do wyborców niezdecydowanych, których głosy mogą przeważyć?
Zamierzam podkreślać, że jestem samorządowcem, rzeszowianinem, znam doskonale realia miasta. Nie będę akcentował, że jestem z opozycji, tylko że wiem, jak pracować w samorządzie i rozwiązywać problemy, które powstają na tym poziomie. Pokażę, że nie jestem politykiem, w odróżnieniu od moich rywali, którzy są właśnie politykami partyjnymi czy rządowymi, warszawskimi. To będzie klucz do serc wyborców, którzy chcą wskazać prawdziwego gospodarza miasta.
Wspomniał pan, że Rzeszów przez ostatnie dziesięciolecia bardzo się zmienił. Na czym te przemiany dokładnie polegały?
Miasto Rzeszów może być pozytywnym symbolem zmian w ostatnim trzydziestoleciu. Ze wszystkich politycznych i społecznych zawirowań tamtych lat nasze miasto wyszło obronną ręką. Z miasta zaniedbanego i zapyziałego przeobraził się w dynamicznie rozwijający się, estetyczny i elegancki ośrodek. Dobrze się tu żyje, rośnie liczba zakładów usługowych i przemysłowych, rozwija się ośrodek przemysłu lotniczego, przemysł informatyczny, więc pozytywne zmiany zachodzą też na lokalnym rynku pracy. Jeśli spojrzeć na wskaźnik dynamiki wzrostu PKB na mieszkańca – dynamikę, nie wielkość, wiadomo, że wielkością nie możemy się równać z wielkimi miastami – to Rzeszów jest w ogólnopolskiej czołówce. Staliśmy się dynamicznym miastem średniej wielkości, na które patrzą z uznaniem także inne samorządy, a mieszkańcy są z niego dumni.
Nie można mówić o tych wszystkich zmianach bez wspomnienia odchodzącego prezydenta Tadeusza Ferenca, którego jest pan wieloletnim współpracownikiem. Jak pan ocenia tę postać i te lata wspólnej pracy?
Faktycznie współpracowałem z Tadeuszem Ferencem od samego początku – osiemnaście lat w radzie miasta, łącznie ponad dwadzieścia. W tym okresie prezydent Ferenc zrobił z małego miasta miasto porządne. Powiększył je, sprawił, że nadrobiliśmy wszystkie zapóźnienia infrastrukturalne. Obecnie mamy pełną infrastrukturę miejską i dobrą sieć drogową, a prezydent sprzyjał inwestycjom, czasem wręcz przyspieszał czas powstawania nowych inwestycji. Rządził twardą ręką, ale skutecznie.
To skąd decyzja Tadeusza Ferenca, by wskazać jako kontynuatora swojej pracy w Rzeszowie Marcina Warchoła, który jest politykiem i prawnikiem, ale nie samorządowcem?
Myślę, że u podłoża tej decyzji leżała obietnica, że rzeszowski zamek Lubomirskich, który obecnie należy do Ministerstwa Sprawiedliwości i jest siedzibą sądów, zostanie przekazany miastu. Obiecano, że sąd przeniesie się do nowej, zbudowanej od podstaw siedziby, a zamek będzie mógł służyć mieszkańcom. Tadeuszowi Ferencowi zależało, by do swoich osiągnięć dołożyć taką perłę w koronie.
Nie była to zresztą jedyna rzecz, którą obiecano prezydentowi. Ja jednak jestem przekonany, że to wszystko marketingowa wydmuszka. Prezydent uległ złudzeniom, fałszywym zapowiedziom.
Marcin Warchoł nie byłby dobrym prezydentem?
Ja jestem przekonany, że nie byłby i sądzę, że rzeszowianie też coraz bardziej to czują. Polityk należący do awangardy politycznej Zjednoczonej Prawicy, który firmował najważniejsze zmiany, łamiące zasady demokracji, polityk, który przykładał m.in. rękę do niszczenia samorządów. To działacz z Warszawy, nie z Rzeszowa, który teraz próbuje opakować się w inny papierek marketingowy. Różne chwyty marketingowe w życiu widziałem, ale ten jest wyjątkowo niewiarygodny: polityk, który ma na bakier z demokracją, próbuje sprzedać się jako samorządowiec kochający to miasto!
To wróćmy do pana programu – samorządowego. Zasiada pan w radzie miejskiej w klubie Rozwój Rzeszowa. Pana współpracownicy z tego klubu piszą, że ma pan wizję nowoczesnego miasta. Czym dokładnie jest ta nowoczesność, jakie kierunki rozwoju uważa pan za priorytetowe?
Od kilku lat propaguję ideę miasta nowoczesnego czy też inteligentnego lub smart city. Miasta, które korzysta ze wszystkich najnowszych osiągnięć technologicznych, ale robi to po to, żeby poprawiać jakość życia mieszkańców. Żeby być miastem bardziej przyjaznym w dzisiejszym niełatwym, pędzącym świecie.
Epoka dynamicznego wzrostu w Rzeszowie, o której mówiliśmy, wygenerowała też pewne problemy i ich rozwiązanie siłą rzeczy będzie moim priorytetem. Pierwszy z tych problemów to chaos przestrzenny, który nam się wkradł i musi zostać uporządkowany. To będzie baza nowego rozwoju. Chcę też konstytucji miasta na miarę XXI w. Będę dbał o równowagę między zabudową, rekreacją, rozwojem gospodarczym a jakością życia. Jakość życia to kolejny filar mojego programu. Chodzi o przesunięcie ciężaru inwestycyjnego z infrastruktury na inwestycje robione dla człowieka. Punkt ciężkości przy wydatkowaniu środków będzie przeniesiony na edukację, szeroko rozumiane możliwości wypoczynku i rekreacji w mieście, ofertę kulturalną, to wszystko, co czyni życie w mieście nieco przyjemniejszym.
Jak przekonywać młodzież, że Rzeszów będzie naprawdę dobrym miejscem do życia, że warto wiązać z nim swoją przyszłość, zamiast uciekać do większych miast?
Częściowo to już się dzieje, za sprawą rozwoju przemysłu lotniczego, do którego powoli dołącza także przemysł kosmiczny, czyli gałęzie wysokotechnologiczne, które dają dobrze wykształconej kadrze inżynierskiej możliwość realizowania się w zawodzie i satysfakcjonującego zarobku. Udało nam się przyciągać takie osoby. Szanse na dobrą pracę w tych zakładach, które powstają w Rzeszowie, mają również osoby o średnich kwalifikacjach. Co prawda przemysł lotniczy poniósł znaczne straty w wyniku pandemii, ale kiedy ona się skończy, powinien wrócić do dynamicznego rozwoju. Jesteśmy ważnym ośrodkiem przemysłu IT.
Rzeszów jest też dobrze skomunikowany ze światem – ma autostradę i lotnisko. Można tu mieszkać, korzystając ze wszystkich atutów życia w dużym mieście, a zarazem nie cierpiąc z powodu największych uciążliwości, jakie pociąga za sobą życie w mieście bardzo dużym. W Rzeszowie, aby pójść do parku, wystarczy dziesięć minut, do wyjazdu do lasu albo w plener – 20-25 minut. Żyje się przyjemnie, a można pracować w bardzo ambitnych projektach. To jest pomysł na to miasto, pod warunkiem, że będziemy inwestować w kapitał ludzki i jakość życia.
Rzeszów to miasto położone blisko granicy, historycznie wielokulturowe i wieloetniczne. To również określone pola i możliwości rozwoju – w jaki sposób miasto je wykorzysta?
Oczywiście, Rzeszów historycznie był przestrzenią spotkania wschodu i zachodu, miał też widoczną społeczność żydowską. Kultury przenikały się nawzajem. Dziś jesteśmy ostatnim miastem wojewódzkim przed granicą Unii Europejskiej, więc to spotkanie zachodu i wschodu, ale też północy i południa ponownie ma miejsce. Mam też wrażenie, że codzienna wielokulturowość również powraca – mamy coraz liczniejszą społeczność ukraińską, ale też osoby przybyłe z jeszcze dalej położonych krajów na wschodzie. Mamy specjalistów i pracowników różnych narodowości, którzy podejmują u nas pracę w przemyśle lotniczym. Otwartość, tolerancja, przygotowanie miasta do tego, by znowu stało się wieloetniczne, to jedno z ważniejszych zadań na najbliższe lata. I znowu – to jest zadanie dla kogoś, kto jest osobą otwartą i zna tutejsze realia, a nie przyjeżdża z nadania politycznego.
Pandemia bardzo boleśnie uderzyła w samorządy w całej Polsce. Jak jest pod tym względem w Rzeszowie?
Nie może być inaczej – również ponieśliśmy straty. Do tego polski rząd osłabił samorządy, jeszcze zanim wybuchła pandemia. Odebrał im niektóre kompetencje, ale przede wszystkim odebrał im pieniądze, niektóre dochody. Kiedy ogłosił podwyżki dla nauczycieli, sfinansował je tylko w połowie. Pozostałą część musiało pokryć miasto. Za sprawą wszystkich działań rządu, uderzających w samorządu, Rzeszów został oskubany na dobre 100 milionów.
W pandemii samorządy znowu straciły dochody, bo m.in. przyznały szereg ulg przedsiębiorcom. Tracimy na lockdownach, zmniejszonym ruchu społecznym, pustych ulicach, zamkniętych hotelach, restauracjach czy kinach. Do tego Podkarpacie ucierpiało bardzo poważnie, mamy chyba najwyższy w Polsce wzrost wskaźnika umieralności. Z perspektywy Rzeszowa widać, jak rząd nie radzi sobie z zarządzaniem sytuacją kryzysową. Nawet jeśli my jako miasto nie jesteśmy w najgorszej sytuacji – oczywiście musimy działać skromniej, ale staramy się utrzymać inwestycje na odpowiednim poziomie. To będzie też moja polityka: dążenie do tego, by inwestycje pozostały i były kołem zamachowym, a nie, by dodatkowo wyhamowywać gospodarkę.
Nawet mimo pandemii i tych strat Rzeszów może za kilka-kilkanaście lat zostać tym nowoczesnym i przyjaznym smart city, o którym pan wspominał?
Może właśnie szczególnie dzięki temu mógłby się nim stać? Kryzysy i kłopoty skłaniają do szukania efektywnych rozwiązań, które pozwalają automatyzować pewne procesy, zaoszczędzić część środków, a technologię wykorzystywać do lepszego zarządzania. Aby jednak móc to robić, trzeba mieć wiedzę, know-how, pojęcie, jak to zaimplementować w administracji.
Jako wieloletni samorządowiec, być może przyszły prezydent miasta – co trwałego chce pan po sobie pozostawić?
Odpowiem, nawiązując do przykładu innego miasta. Też w Europie, też położonego peryferyjnie i na kontynencie, i w swoim kraju, też mającego w swojej historii czasy kryzysów. Mam na myśli Bilbao w Hiszpanii, jego Muzeum Guggenheima i zbudowanie wokół niego całej filozofii rozwojowej czy też filozofii marki. Marzy mi się, żeby w najbliższych czasach podobną drogę przeszedł Rzeszów. W czasach prezydenta Ferenca nadrobiliśmy zapóźnienia infrastrukturalne – czas na rozwój 2.0, czas stać się wzorem nowoczesności. Jej symbolem może być nasz przemysł lotniczy czy po prostu miasto jako całość. Kompaktowy, nowoczesny ośrodek, w którym można realizować się w branży najnowszej generacji i równocześnie po prostu dobrze żyć.