16 listopada 2024
trybunna-logo

Rzeczy ostatnie

Jarek Ważny

A może to po prostu tak ma być; że historia musi się powtarzać i zjadać własny ogon a ludzie mają z głodu zjadać sami siebie. Jak na Ukrainie w latach 30. Bo niczego się i tak nie nauczą. I żadna przemowa na nich nie zadziała, dopóki ktoś ich nie weźmie na cel. 

Włodymir Zełenski peregrynuje za pomocą światłowodu po parlamentach świata. Nie ma dnia, żeby nie przemawiał przed zgromadzeniami narodowymi z Europy czy, ostatnio, Australii. Podczas każdego swojego spiczu podkreśla, że na naszych oczach kreślony jest nowy porządek świata, i jeśli chcemy dołożyć do niego swoją kreskę i co nie bądź go podretuszować, winniśmy to, my, ludzie miłujący pokój, zrobić tu i teraz, bo za chwilę będzie za późno. Należy więc zaprzestać układania się z Rosją, wstrzymać zeń pokątny handel i dozbroić Ukrainę, jeśli chcemy zachować w świecie jako taki porządek na najbliższe dwie dekady. Wszelkie hamletyzowanie i wstrzemięźliwość spowoduje dalsze wzrastanie Putina w siłę i tłuszcz roślinny i zwierzęcy, zakupiony z Zachodu za dewizy z handlu ropą i gazem. A Zachód handlować z Rosją chce, nawet za cenę mordu i gwałtu, którego bohaterska armia dopuszcza się na cywilach ukraińskich. Ostatnio przeczytałem o jej dokonaniach w starciu z bezbronną kobietą, którą gwałcono tak długo, aż zeszła. Na oczach sześcioletniego synka, który osiwiał, po tym czego doświadczył. W imię Putina i wielkiego „Z”. Jak po takiej lekturze nazwać Macrona, Salviniego, Orbana czy Scholza, którym ruski gaz nie przeszkadza, bo grzeje w dupkę równie dobrze jak norweski czy amerykański, za to trzy razy taniej.

Z bandytami się nie dyskutuje. No, chyba że akurat są tu i ówdzie wybory, wtedy to już żadna dyskusja, tylko racja stanu. Naturalnie, wysłuchamy w skupienia co tam ukraiński prezydent ma nam do przekazania, bo tak wypada, ale i tak będziemy robić swoje. Tymczasem widmo putinowskie krąży po Europie i bacznie się przygląda, kogo by tu jeszcze podkupić, żeby zyskać czas na dozbrojenie i uderzenie w Ukraińców do chwili ostatecznego rozwiązania. Nie techniką, zmyślnym dowodzeniem czy bojowym duchem, ale masą ludzką, której na Uralu wciąż nie brakuje. Czytam co i rusz o kolejnych dniach, po których to armia Putina ma się cofnąć poza granice ukraińskie; że to tylko kwestia czasu, jak Ukraińcy odzyskają kontrolę nad Donbasem, a może nawet i odbiją Krym. Ale ten dzień nie nadchodzi, a jego data odsuwana jest w czasie o kolejne tygodnie. Obawiam się, że gwiazdka nad Ukrainą może jednak nie wzejść i trzeba się przygotować na to, że jeśli nie w tym roku, nie w tej pięciolatce, to w kolejnych, Rosja powtórzy swój manewr, bardziej przygotowana i okrzepła. A wówczas stać się może to, co wieszczy choćby Chodorkowski; że po trupie Ukrainy przyjdzie czas na trupa „białej Polski” i Bałtów. Być może wiedzą to i Macron i Scholz, ale jako napisałem drzewiej, może jesteśmy skazani na wieczną karuzelę historycznego koła. Gdzieś tam jest bowiem tak ułożony nasz los, że nie nauczymy się innej polityki wobec mocarstwa carów, jeśli ich bagnet nie zaświeci Zachodowi w oczy. Potem kilkadziesiąt lat spokoju i od nowa, Polska Ludowa. Możemy napominać, prosić i błagać; straszyć, drżeć o światowy pokój i globalny ład, ale to i tak na nic się zda. Rosjanie zrobią z nami co chcą, więc miast tracić czas na jałowe dyskusje na różnych forach i organizować objazdy prezydentów, lepiej pogodzić się ze swoim marnym losem. Zachód ma nas gdzieś. Tak było, jest i będzie. Musimy liczyć na siebie. I dobrze, że na tym etapie smutnego otrzeźwienia robimy chociaż tyle. Stopujemy ruski gaz i ropę, próbujemy dywersyfikować źródła. Inna rzecz, że czynimy to o dwie dekady za późno, ale może dzięki temu chociaż odrobinę wyczyścimy własne sumienie i będziemy fair wobec kolegów z Ukrainy. Za lewym brzegiem Odry i Nysy też przecież mieszkają ludzie. Nie dziwota, że chcą mieć mniejsze rachunki i ciepło w domach. Dlaczego mieliby ponosić większe koszta, w imię wydumanej solidarności. Nie napalą nią w piecu. Trudno zbić taki argument. Wojna dla nich wciąż jest daleko, tak mentalnie jak i geograficznie. Szkoda tylko, że przywódcy zachodniej Europy są tak bardzo krótkowzroczni, aby zawierzyć Putinowi, że jeśli będą z nim żyć we względnej zgodzie i robić z nim interesy, ten nie najedzie ich w następnym rozdaniu w ramach wdzięczności za ukraiński kocioł, w którym nie chcieli zbyt ochoczo mieszać.

Rację mają nasi politycy, wszyscy, do prawa do lewa, mówiąc, że sankcje i embarga wymierzone w Rosję muszą być wymuszane jednym, europejskim głosem, tak jak nas uczyła stara Unia przy okazji różnych sporów i konfliktów. Rację jednak mam też ja, i wcale nie jest mi z tym dobrze, kiedy mówię i piszę, jak dziś, że na jeden głos nie ma w tym przypadku szans. Że ten głos za dużo starą Unie będzie kosztował. A skoro nie ma szans na jedność, za dzień, tydzień, miesiąc, zaczną się podziały, które Putin rozegra jak zechce. Obym się mylił. Często się bowiem mylę. Jest więc jeszcze cień szansy…

Poprzedni

Wyrok w sprawie „dupy z długopisem”

Następny

Mamy kryzys egzystencjalny, rynek go nie rozwiąże