18 listopada 2024
trybunna-logo

Pyza na polskich dróżkach…

…pan redaktor Marek Pyza – żeby nie było nieporozumień. I pan redaktor Marcin Wikło, na przyprzążkę. Obaj, do spółki, złapali mnie „wSIECI” (nr. 25/2016, 20-26 czerwca). Artykuł nazywa się „Towarzystwo KOD” i jest demaskacją prawdziwego oblicza Komitetu. Oblicza wstrętnego, oczywiście. Piszą panowie o KOD-dzie:

„Chodzi o towarzystwo łączące >>postępowych komunistów<< – część nomenklatury, która po 1989 roku udaje budowniczych (socjal)demokracji – i lewicową część peerelowskiej opozycji, zawsze skłonną do aliansów z przechrzczonymi działaczami PZPR. Tzw. udecja w III RP zawsze formalizowała się w jakiejś politycznej strukturze. Zaczęło się od ROAD (Ruch Obywatelski Akcji Demokratycznej), którego członkiem-założycielem był Mateusz Kijowski. Z niego wykluła się Unia Demokratyczna, przemalowana na Unię Wolności (po sojuszu z KLD). Z części tej ostatniej narodziła się Platforma Obywatelska. Niedobitki z UW powołały do życia Partię Demokratyczną – Demokraci.pl. A gdy ta nie podbiła serc Polaków i nie udało jej się dogadać z PO, przytuliła się do również gasnącego SLD i stworzyła pod patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego nową inicjatywę – koalicję Lewica i Demokraci. Coraz bardziej rozdrobnionemu i skonfliktowanemu środowisku (częściowo wkomponowanemu w Platformę i sycącemu się konfiturami przy władzy) nie udało się stworzyć już żadnej poważnej politycznej inicjatywy. Dziś chyba znów zobaczyli dla siebie szansę”…
Jednym słowem – okropieństwo ten KOD. Porządnego człowieka aż odrzuca. Na dowód panowie Pyza i Wikło pokazują zdjęcie a KOD-owskiej pikiety przed TK. Pan w szarej czapce i ciemnej, zapiętej pod szyję kurtce, to ja – Marek Barański. Tak twierdzą:
„(…) oto 3 grudnia 2015 roku na pierwszej pikiecie KOD przed siedzibą Trybunału Konstytucyjnego pojawił się… Marek Barański, prezenter >>Dziennika Telewizyjnego<< TVP z czasu stanu wojennego, współzałożyciel tygodnika NIE i były redaktor naczelny Trybuny. To właśnie w tym ostatnim piśmie widzimy go na zdjęciu na okładce. Stoi w pierwszym szeregu obrońców demokracji, wokół sztandarów KOD. Średnia wieku raczej jak z deptaka w Ciechocinku niż z klubu na Ibizie (Barański rocznik 1947), mimo to gazeta okrasza relację z pikiety tytułem >>Razem młodzi przyjaciele<<”.
O, głupi starcze – to ja do siebie samego – wydawało ci się, że jeśli zdjęcie zaawansowanych wiekowo ludzi opatrujesz podpisem „Razem młodzi Przyjaciele”, czyli najbardziej znanym fragmentem „Ody do młodości”, będącej wezwaniem do buntu, do „wzlatania nad poziomy”, skruszenia starego świata, walki o ideały i wolną ojczyznę, to jest to ironia aż nadto widoczna. Że te trzy słowa na tle takiego zdjęcia zastępują opasłe i uczone komentarze polityczne na temat zjawiska o nazwie KOD. I że stosunek redakcji do tego ruchu jest co najmniej zdystansowany – właśnie z tego powodu, iż jego symbolem są ludzie, którzy już z niejednego politycznego pieca chleb jedli. Nasz stosunek do KOD zmieniał się zresztą, w końcu nawet najbardziej mu niechętni muszą zauważyć, że gdyby tworzyli go tylko weterani zaprzeszłych mód politycznych, nie gromadziłby tłumów aż po horyzont, a policja mogłaby podawać prawdziwą liczbę uczestników demonstracji, miast narażać się na kompromitację. Wtedy jednak – na początku grudnia 2015 roku, nasze postrzeganie KOD-u było takie, jakiemu daliśmy wyraz na pierwszej stronie.
Panowie Pyza (i ten drugi) piszą dalej:
„Czy słowo >>demokracja<< w ustach wspomnianego dziennikarza może dziwić? Chyba tylko tych, którzy nie znają jego >>twórczości<< z DTV.”
Oni znają i to udowodniają. Co prawda, w czasach, kiedy pracowałem w DTV pan Pyza moczył się jeszcze w nocy, ale od czego archiwa telewizyjne? Tak opisuje jedną z moich ówczesnych relacji:
„Każdy z nas uważa się za szczerego demokratę” – mówi z przejęciem (znaczy ja mówię – MB) w komentarzu z 20 października 1984 r. po zamknięciu XVII Plenum KC PZPR, które ponoć >>spotkało się z żywym zainteresowaniem społeczeństwa<<. Barański pozuje na krytycznego wobec partii, co po latach brzmi naprawdę komicznie. >>Trzeba nam więcej demokracji, ale i znacznie więcej dyscypliny. Demokracji, gdy decyzja jest przygotowywana, dyscypliny w wykonaniu wspólnie przyjętych ustaleń. Kto ma zacząć? Kto ma dać przykład? Muszą członkowie partii. W polityce nie wystarczy mieć racji, trzeba pozyskiwać zaufanie i poparcie, trzeba tworzyć fakty”…
No, i co? Czy nie miałem racji? Dziś nawet w PiS prezes tłumaczy, że dyskutować można do czasu, ale jeśli w końcu już coś się postanowi, to trzeba to wcielać w życie? Czy nie temu, że oni to rzeczywiście robią, PiS zawdzięcza swój sukces? A temu, że wcześniejsi „oni” tego nie robili, PZPR zawdzięczała swoją klęskę?
Że mój ówczesny krytycyzm wobec ustaleń partii jest komiczny? Niech dziś pan Pyza (i ten drugi) spróbują np. napisać „wSIECI”, że orzeczenie i późniejszy komentarz sędziego Trybunału Konstytucyjnego Piotra Pszczółkowskiego nie zasługują na tak jednoznaczne i natychmiastowe potępienie, jakiego zaznał ze strony prominentnych ust w PiS. Gwarantuję im o wiele lepszą zabawę…
Zresztą obaj panowie uznali widocznie, że wybrany przez niech cytat nie jest być może dostatecznie dla mnie kompromitujący, więc przytoczyli następny. W czerwcu 1984 informowałem podobno o aresztowaniu członka tzw. Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej „Solidarności” Bogdana Lisa… Być może, staraliśmy się informować o wszystkim, co dało się zmieścić w półgodzinnym programie. Czytam, że „z satysfakcją” mówiłem o znalezionym przy nim liście ze Stanów Zjednoczonych, że „polscy związkowcy” w zamian za anty rządowe manifestacje oczekują pomocy z Zachodu i to w „twardej walucie”. I jeszcze, że dlatego nie popierali oni ówczesnych strajków górników angielskich, bo tam nie widać było zarobku…
No, i co? Lis się ukrywał? Ukrywał. Złapali go? Złapali. „Solidarność” brała dolary? Całe książki o tym później napisano – i to nie tylko w Polsce. Reszta to są współczesne dopowiedzenia pana Pyzy (i tego drugiego).
W tej sytuacji całkiem nieśmiało wspomnę tylko, że obaj panowie (Pyza i ten drugi) są poniekąd moimi kolegami po telewizyjnym fachu. W wyniku zawirowania dziejów po mnie oni znaleźli się w Dzienniku Telewizyjnym, który teraz nazywa się „Wiadomości”, czy jakoś tak. Gdy na Pl. Powstańców Warszawy mój czas dobiegł końca, gdy już przygotowałem wszystkie relacje z Okrągłego Stołu, i gdy do Dziennika wkroczyła pierwsza fala „uczciwego dziennikarstwa” – producenci zapalniczek zostawali zastępcami redaktorów naczelnych, a panie niepotrafiące poradzić sobie z opracowania listów od słuchaczy zostawały kierowniczkami działów, odszedłem. Sam, mimo, że pośród „nowych” znalazł się jeden „stary”, który chciał mnie „schowa
” – w Polskim Radiu. Po prostu odszedłem. Akceptowałem zmiany polityczne w moim kraju i fakt, że mój czas na Pl. Powstańców się skończył, ale nie pozwoliłem się wyrzucić…
Gdy nadszedł czas panów Pyzy (i tego drugiego) ich wyrzucono. Tak piszą o sobie w różnych miejscach – „wyrzucony z telewizji”. Znaczy obnoszą się z tym wywaleniem, jak z bliznami wojennymi. No, cóż – styl, to człowiek. Ja współtworzyłem Dziennik Telewizyjny w burzliwym okresie dziejów, który zakończył się historycznym Okrągłym Stołem. Znakiem ich czasu w Dzienniku Telewizyjnym – Wiadomościach jest śmierć Barbary Blidy, zaszczutej w walce politycznej toczonej zajadle także na użytek mediów.
Obaj panowie redaktorzy (Pyza i Wikło) oznajmili zgodnie i bez cienia wątpliwości, że oto po latach, taki ktoś jak ja, bierze teraz udział w marszach KOD. Co ma być ostatecznym dowodem, czym w istocie ten cały KOD jest.
Oświadczam otóż, że ten miły pan na zdjęciu, to nie ja.
Po pierwsze – nie jestem miły.
Po drugie – 3 grudnia 2015 roku był czwartek, czyli dzień, kiedy nie ruszam się sprzed komputera, bo w czwartki przygotowujemy wydanie weekendowe naszej gazety.
Po trzecie – nie ruszam się sprzed komputera, bo nadal jestem redaktorem naczelnym Trybuny, a nie „byłym redaktorem”.
Po czwarte – są oczywiście świadkowie, którzy ze mną tego dnia pracowali.
Po piąte – zdjęcie robił fotoreporter współpracujący z „Trybuną” i jeśli nawet ja sam bym się nie rozpoznał, to on rozpoznałby mnie na pewno.
Dlaczego „wSIECI” popełniło taki błąd? – Bo, jak sądzę, zaślepia ich zacietrzewienie, które stępia skłonność do respektowania faktów.
Moja przygoda z „uczciwym dziennikarstwem” ma nieco dłuższą historię niż ten jeden nieszczęsny artykuł „wSIECI”. Jako pierwszy „rozpoznał” mnie bowiem redaktor Jacek Łęski – telewizyjna gwiazda „pierwszego PiS”, znany wówczas „dziennikarz śledczy, bardzo zdolny tropiciel „układu”. „Odkryciem” pochwalił się od razu na swoim FB. W Internecie, jak to w Internecie – ktoś zwrócił na to moją uwagę, bo przecież nie śledzę wpisów pana Łęskiego jakoś szczególnie namiętnie. Prawdę mówiąc wcale ich nie śledzę. Ale ten zobaczyłem. I od razu odpisałem: że to nie ja, że nie chodzę na marsze KOD, że to nie „mój cyrk i nie moje małpy”, i że jeśli taki słynny redaktor śledczy mnie „odkrył”, to, co myśleć o całej reszcie… Po tylu miesiącach dokładnie już tego wpisu nie pamiętam, ale sens był mniej więcej taki. Sprawę uznałem za załatwioną, bo przecież kłamstwo zdementowałem publicznie, w miejscu jego popełnienia. Nie oczekiwałem od red. Łęskiego słowa „przepraszam”, bo domyślałem się, że to jest w języku dla niego obcym. I faktycznie – on po prostu usunął swój wpis i mój komentarz ze swojego profilu i miał mnie „z głowy”. Tylko, że najwyraźniej nie wspomniał o tym kolegom. Efekt jest taki, że jego kłamstwo powtórzyła po jakimś czasie pani redaktor Hejke z Telewizji Republika, o czym zresztą też mnie poinformowano. W jej przypadku machnąłem ręką, bo sam tego programu nie widziałem, a chodzić do nich i domagać się odtworzenia nagrania? – nie chciałem mieć z nimi do czynienia, zresztą nawet wtedy, gdy raz próbowali mnie do tej swojej telewizji zaprosić.
No, ale wyczyn panów Pyzy (i tego drugiego) pokazuje dowodnie, że kłamstwo żyje, służy coraz poważniejszym akcjom politycznym i rzecz trzeba przeciąć. Przecinam więc.
Domagam się od redakcji „w Sieci” przeprosin, jako że pomawianie mnie o udział w marszach KOD jest powielaniem kłamstwa na mój temat. Godzi też w moje dobre imię w ten sposób, iż zaprzecza całej mojej dziennikarskiej drodze. Niczym nie zasłużyłem sobie, żeby na starość łączyć mnie z ruchami, z którymi – pod jakąkolwiek nazwą występowały wcześniej – nigdy nie było mi po drodze, mimo, że na ogół nigdy też nie życzyłem im źle.

Poprzedni

Pistolet dla każdego?

Następny

Marian Turski