24 listopada 2024
trybunna-logo

Przerwa w pracy

Jarek Ważny

Z wielkim zadziwieniem przyjąłem decyzję marszałek Witek o tym, aby bieżące posiedzenie Sejmu przerwać i dokończyć je…po wyborach. To tak, jakby nauczyciel pod koniec roku postanowił zakończyć lekcję przed czasem i wrócić do niej po wakacjach. W tej samej klasie, mimo że część uczniów nie zdała, a na ich miejsce doszli nowi. I to wszystko wyłącznie dla ich dobra.

Marszałek Elżbieta Witek argumentuje swoją decyzję o skróceniu posiedzenia Sejmu prośbami. Jakimi? Licznymi. I to nie tylko od swoich kolegów z prawa, ale też od tych z bardziej lewego prawa, czyli od PO. Prośby te uzasadniane były ponoć krótką kampanią wyborczą. Miesiąc, który pozostał do nowych wyborów, to podług słów marszałek Witek, bardzo mało, żeby skutecznie pracować w Sejmie i jednocześnie móc spotykać się z elektoratem. W związku z tym zarządza się posłom przymusowy płatny urlop, aby mogli skupić się tylko na kampanii, a pracę dla kraju skończą po wyborach. Z jednej strony to zrozumiałe: wiadomo przecież, że jak się człowiek nadmiernie czymś przejmuje i stresuje, to nie ma siły na to, żeby mógł się skupić na robocie. Pracuje wtedy mniej wydajnie, robi po łebkach, bo cały czas ciąży mu niezałatwiona sprawa, która wysysa z niego siły i życiodajny tlen. Dobrze więc robi pani marszałek, że wychodzi naprzeciw tym ludzkim ułomnościom. Większość posłów bieżącej kadencji zamierza bowiem startować również w najbliższych wyborach, więc jej decyzja powinna być każdemu na rękę. Z drugiej strony, wiadomo jednak, że jak się przerywa pracę, to po przerwie, nawet krótkiej, ciężko się wraca do starych obowiązków. Dajmy na to ja; kiedy gram z kolegami całodniową próbę, a w okolicach obiadu ściśnie głód, wiem, że po obiedzie nic wartościowego już nie wymyślę. Koledzy zresztą też. Tak mamy; jak się robotę przerwie, to się człek rozleniwi i potem tylko symuluje, że coś robi, a tak naprawdę myśli, kiedy będzie można pójść do domu. Złośliwi parlamentarzyści, oczywiście, głównie ci z opozycji, twierdzą, że PiS robi taki zwishenruf po to, żeby odwrócić uwagę opinii publicznej od ważnych dla kraju spraw tuż przed wyborami i powrócić do nich po wyborach, w starym składzie, żeby nie strzelać sobie w stopę kolejną kontrowersją. Może oczywiście tak być, choć o taki makiawelizm posłów PiS bym nie podejrzewał. Ot, zwyczajnie, zasiedziałe w Sejmie towarzystwo, które w większości potrafi tylko siedzieć w Izbie i brać za to pieniądze, boi się, że jak się nie przyłoży do kampanii i nie powtyka w kieszenie ludu odpowiedniej liczby ulotek, może się w przyszłym parlamencie już nie znaleźć. Trzeba będzie wtedy wziąć się za uczciwą robotę, a jak wiadomo powszechnie, do luksusu człowiek przywyka szybciej niż od niego odwyka. Idzie więc o to, że brać pieniądze za nic, a w tym czasie pracować przy swojej własnej kampanii. Wyborczej, buraczanej, wszystko jedno jakiej. Swojej.
Dyrektor zakładu zatrudnia w państwowej firmie sprzątaczkę, która w godzinach pracy sprząta u niego w domu. Robotnicy z państwowego przedsiębiorstwa za państwowe pieniądze stawiają płot na prywatnej posesji kierownika odcinka. Komuna mentalna w czystej postaci. Choć nie tylko, bo za kapitalizmu, zwłaszcza u nas, podobne praktyki również się spotyka. Czym zatem różnią się te dwie sytuacje przytoczone powyżej, od tej, z którą mamy do czynienia dzisiaj w Sejmie? Kompletnie niczym. Na państwowym folwarku zarządca, za zgodą pana, daje chłopstwu wolniznę na czas sianokosów na swoich morgach, ale po żniwach chłopstwo ma wrócić na pole dziedzica i uporządkować ściernisko, które po sobie zostawiło. Na miły Bóg, jak w cywilizowanym państwie, w środku Europy, władza może się aż tak szarogęsić? Okazuje się jednak, że można, i zrób Pan nam coś. Opozycja, tu akurat słusznie, atakuje rząd i wzywa do kontynuowania pracy. Robi to nie tyle z troski o Państwo, co z bojaźni o swój własny byt, bo im więcej PiS-u w kampanii w terenie kosztem czasu w Sejmie, tym mniej ich. Niby czas dla każdego jest taki sam, ale nie każdy może ściągnąć do siebie do gminy czy powiatu premiera czy ministra, żeby na jego tle pokazać się tłuszczy, jakiż to z niego dobry gospodarz i wymarzony kandydat, w przeciwieństwie do tamtego gołodupca, który tylko obiecuje gruszki na wierzbie. Poza tym, niech opozycja dzisiejsza nie zapomina, jak ongiś marszałek Borusewicz rozpuścił do domu senatorów przed końcem posiedzenia, bo nie było nad czym procedować. I wtedy dobrze było?

 

Poprzedni

Milionerzy

Następny

W piekle

Zostaw komentarz