Gdy w pisowskich mediach po raz milionowy słyszę, że dzięki przekopaniu Mierzei Wiślanej pół Polski z dnia na dzień zmobilizuje się i zacznie produkować wszystko co się da, bo będzie mogło to wywozić z kraju dzięki portowi w Elblągu, to po prostu ręce mi opadają.
Po pierwsze dlatego, że rząd nie zrobił sensownie głębokiego pogłębienia toru wodnego do tegoż Elbląga. Po drugie, dlaczego dotąd wzmiankowane pół Polski nie produkowało tego, co ma teraz produkować i nie wypychało tego w świat z leżących o rzut beretem Gdańska, czy Gdyni, gdzie porty mają wszystko, co jest potrzebne do przeładunków. Elbląg tego nie ma i może to mieć za kolejnych kilka miliardów złotych. Tylko po co, skoro każdy towar załadowany na małą jednostkę (bo tylko takie będą w stanie pokonać przekop) i tak trzeba będzie dowieźć do Gdańska lub Gdyni, żeby go przeładować na pełnomorskie jednostki pływające. Zalew Wiślany jest płytkim akwenem, od dawna nadającym się tylko do uprawiania sportów wodnych. I do niczego więcej. Wybudowany za ponad 2 mld złotych przekop mógłby zatem posłużyć tylko niewielkim łódkom i jachtom. Głównie do tego, żeby miały po sezonie spędzonym na Bałtyku, gdzie zimą garażować. Czy zatem dla bogaczy wydaliśmy wielkie pieniądze z budżetu? Bo chyba nie na pohybel Ruskiemu, który przekopu nawet nie dostrzeże.