16 listopada 2024
trybunna-logo

Przed prezydenckie peregrynacje

Ryba psuje się od głowy, a zepsucie kierownictwa prowadzi do demoralizacji i upadku instytucji. A dokąd prowadzić będzie stara-nowa głowa naszego państwa?

To pytanie w wypadku (to nie pomyłka, rzeczywiście w wypadku) zwycięstwa Andrzeja Dudy ma charakter retoryczny i jedynie zastanawiać się należy gdzie jeszcze nas zaprowadzi pod światłym kierownictwem Jarosława Dobrej Zmiany Kaczyńskiego. Natomiast pozostała piątka poważnych kandydatów na prezydenta w swych programach i wystąpieniach prezentowała przede wszystkim antypisowską przyszłość, koncentrując się na najważniejszych problemach krajowych i uważając, że jest to najbardziej oczekiwany przez wyborców przekaz. I to zapewne prawda, ale Polska nie jest jakąś osamotnioną wyspą, a nasze rozliczne międzynarodowe uwarunkowania oznaczają konieczność traktowania polityki zagranicznej nie gorzej niż wewnętrznej.

Wszystkie nasze drogi zawsze prowadzą do Rzymu

Wiele lat temu w kampanii prezydenckiej należało zapewnić sobie życzliwość i poparcie w Rzymie, a po ewentualnym zwycięstwie udać się koniecznie do Watykanu. Dziś to już zupełne passe, bo czegoż można się spodziewać po papieżu Franciszku? W swoim czasie rolę Rzymu pełniła też Moskwa, na początku dla wielu z przekonania, a z latami coraz częściej tylko z wielokrotnej konieczności. Były oczywiście w tamtych czasach nieodzowne serwituty m. in. w postaci odznaczeń, w których lubował się Breżniew czy, dla świętego spokoju wpis do Konstytucji za czasów Gierka, co stanowiło zresztą tajemnice poliszynela. Ale miały też miejsce liczne kontrowersje, twarde polskie stanowiska i wymuszone przez nas porozumienia i rozwiązania. Poza Bierutem żaden kolejny polski przywódca w PRL-u nie okazał takich ton wazeliny na Kremlu jak ostatnio Duda w Waszyngtonie, pełniącym zresztą rolę kolejnego Rzymu. I to w nieprzymuszonej sytuacji. A w ostatnią sobotę na wieczornym wiecu w Starym Sączu kontynuował te swoje myśli-hołdy o współpracy z USA, wychwalając amerykańskie bezpieczeństwo i zupełnie zapominając, że jesteśmy w Unii Europejskiej.

Na pytanie Anity Werner z TVN gdzie by się udał w swoją pierwszą prezydencką podróż Władysław Kosiniak-Kamysz przedstawił nadzwyczaj bogatą trasę: Paryż, Berlin, Londyn i nadto dodał kraje skandynawskie. Zapomniał jeszcze o Pradze, gdyż tam właśnie schronić się musiał przed represjami Piłsudskiego legendarny przywódca PSL Wincenty Witos. Innych kandydatów o to nie pytano, a Rafał Trzaskowski zapewne wymieniłby Brukselę, choć zagranicznych wyczynów PiS nie odważył się skrytykować, potwierdzając pełną zgodność na amerykańskim kierunku.

Ten gorący ziemniak

jakim w kampanii byłby temat naszej polityki zagranicznej wszyscy kandydaci, poza poddańczym Dudą, najchętniej odrzuciliby jak najdalej. Ale nie był, poza standardowymi opiniami na temat Rosji (Duda zaplątał się z rządami PO i zajęciem Krymu, a Trzaskowski okazał sporą odwagę mówiąc o przywróceniu ruchu przygranicznego z obwodem kaliningradzkim) i płynącego stamtąd zagrożenia, bo taka jest obecnie poprawność polityczna, przemielone głowy Polaków, podporządkowanie interesom USA i obawa przed kontrą PiS.

Żaden z kandydatów gromko mówiąc o swojej niezależności i kreatywności jako prezydenta nie chciał dostrzec naszej awanturniczej polityki zagranicznej w stosunku nie tylko do Rosji, ale i do Niemiec i Francji. Nie mógł także zrozumieć bo wiedzieć przecież powinien, że gra w złą Rosję i jeszcze gorszego Putina to tylko jedna i mniej ważna, propagandowa strona rzeczywistości. Druga to, mimo rozlicznych sankcji, trwająca i owocna współpraca gospodarcza. Co prawda przeszkadza ona bardzo USA pragnącym zdominować rynki swoimi produktami, ale jakoś nie kłócili się ze sobą rosyjscy i amerykańscy kosmonauci na rosyjskiej zresztą stacji kosmicznej. Historyczny jakoby start statku Crew Dragon w misji NASA i SpaceX sprowadza się naprawdę do tego, że wreszcie po wielu latach Amerykanie nie będą musieli kupować rosyjskich silników kosmicznych. A dywersyfikacja z zakupem przez Polskę gazu oznacza jej zaprzeczenie, gdyż teraz będziemy go mieli tylko z jednego, ale za to droższego, amerykańskiego źródła. W każdej z opisanych i we wszystkich innych, podobnych sytuacjach nie idzie ani o zrywanie dotychczasowych sojuszy, ani też o jakieś ekstremalne rozwiązania, a tylko i aż o elementarną normalność i racjonalność.

Zapewne strategia I wyborczej tury niejako wymusiła określoną postawę kandydatów, to jednak od Roberta Biedronia, którego szanse na prezydenturę od samego początku były nikłe, można było się spodziewać odważnego i jasnego stanowiska w omawianej materii. Nie żeby w pierwszą prezydencką podróż udał się do Moskwy, a nie daj Bóg do Pekinu, ale aby na równi z innymi słusznymi hasłami prezentował konieczność suwerenności polskiej racji stanu i przede wszystkim naszych interesów. Na wzór Stanów Zjednoczonych i super bossa ich biznesu.

Top secret

Za pięknie płynącymi słowami kandydatów na prezydenta o godności, równości i szacunku dla wszystkich Polaków kryją się niewyartykułowane kwestie, z których tylko LGBT, przez głupią wpadkę sztabu wyborczego PiS, zostało publicznie nazwane, a następnie szybko wycofane, także po upomnieniu ambasady USA w Warszawie. Ale pozostało zbyt wiele innych, do których zaliczyć należy nadal obowiązujące ustawy dezubekiazacyjne i wszelkie ich dalsze pochodne i pokłosie, działalność Instytutu Pamięci Narodowej z jego prokuratorską i propagandową działalnością, który w konsekwencji jest od wielu lat jedną z głównych instytucji dzielących obywateli na lepszych i gorszych. Nie wspominam o stosunku do czasów i ludzi Polski Ludowej, o łamaniu Konstytucji i zawłaszczeniu systemu prawa bo to miało tzw. mniejszą nośność. Te tematy, także z uwagi na wyborczą grę w I turze nie odnalazły się w wypowiedziach kandydatów. Także Lewicy i Trzaskowskiego, co pierwsze przyjmuję z wielkim zdziwieniem, a drugie z niepokojem na przyszłość.

A co z tą mamoną?

W latach osiemdziesiątych nie tylko w mojej redakcji był zwyczaj wywieszania na tablicy ogłoszeń płacht kolejnego numeru gazety z zaznaczonymi na tekstach kwotami honorariów, które należały się autorom. Nikomu to nie przeszkadzało, było świadectwem transparentności decyzji, a nadto pewnym wzorem i dopingiem dla innych. Nie stanowiło żadnej tajemnicy ani wynagrodzenie redaktora naczelnego, ani na przykład, dla ciekawskich, I sekretarza jakiegoś partyjnego komitetu. Zresztą co to były za pieniądze w porównaniu do dzisiejszych lewizn w spółkach Skarbu Państwa, obsadzanych przez obecnych partyjnych prominentów.

Z nastaniem nowego ustroju tak się jakoś porobiło, że to wszystko stało się nadzwyczaj tajne, tak jakby nie pochodziło z obowiązujących przepisów, było przedmiotem niezgodnych z prawem poczynań i obawą do tłumaczenia się z nienależnych pieniędzy. I trwa to w najlepsze po dziś dzień, także na najwyższych szczeblach władzy, bo prezydent Andrzej Duda nie złożył na piśmie oświadczenia o wyrażeniu zgody na ujawnienie swojego oświadczenia o stanie majątkowym i dopiero po dłuższych targach mogliśmy je poznać. Natomiast premier Morawiecki zasłaniając się brakiem odpowiednich przepisów nie chce ujawnić odrębnego majątku żony, bo sami z siebie państwo Morawieccy tego wyjątkowo bohaterskiego czynu dokonać nie zamierzają. Nie wspominając już o nadzwyczajnych poborach w Banku Polskim dodać należy, że „Mamy dziurę, jakiej jeszcze nie widzieliśmy. Rząd robi wszystko, aby nie było jej widać” (Onet), a na dociekliwe pytania dziennikarzy rządzący odpowiadają nie na temat, albo lekceważącym milczeniem, tak jakby nie wiedzieli, że oczekuje na ich odpowiedź opinia publiczna.

Rafał Trzaskowski ujawnił dochody swojej rodziny, ale dużo ważniejszą, fundamentalną wręcz sprawą, będzie jego ewentualna dążność do powszechnego obowiązku tego aktu przez wszystkie osoby, wraz ze współmałżonkiem i dorosłymi dziećmi, zatrudnione w państwowych instytucjach. Za zawołaniem, że wszyscy jesteśmy równi kryje się też konieczność zakończenia powszechnego procederu lukratywnych posad dla swoich w państwowych spółkach, fundowanych przecież przez obywateli.

To idzie młodość !?

Jerzy Sawka w tekście „Idzie młoda zmiana” („GW”, 9.06.2020), pisze o nowym pokoleniu w polityce i kończy swoje wywody: „Tę zmianę pokoleniową w najoczywistszy sposób reprezentują kandydaci na prezydenta: Rafał Trzaskowski, Szymon Hołownia, Robert Biedroń, Władysław Kosiniak-Kamysz, Krzysztof Bosak…Po wyborach wszystkie partie czeka rekonstrukcja. Taki jest wymóg nowych czasów i taka będzie wola nowych liderów. Idzie zmiana. I to jest jak najbardziej OK.”

Z młodością zawsze był pewien kłopot, o czym świadczą zwoje papirusu ze starożytnego Egiptu, na których wyrażano krytyczną opinię o młodych i niepokój o przyszłość. Młodzi, co każdy rozumie, młodym nie równi o czym nie wie jednak Sawka wymieniając tylko liderów opozycyjnych partii, a nie wspominając o Zjednoczonej Prawicy. A tam młodych wilków w nadmiarze nie mówiąc już o Andrzeju Dudzie, który ma tyle samo lat co Rafał Trzaskowski. Przywilej młodości niewątpliwie liczy się w polityce, ale nie on zadecyduje jaka będzie Polska przez najbliższe pięć, a może i więcej, lat.

Nie jest prawdą

często zarzucaną kandydatom, że wypowiadają się jak premierzy, a nie prezydenci, którzy z racji prawnych swojego urzędu o wiele mniej mogą dokonywać zmian. Na przykładzie Andrzeja Dudy ta opinia jest zasadna, ale przy pozostałych mylna, bowiem najważniejszą sprawczą silą nowego prezydenta będzie zatrzymanie walca nieprawości PiS-owskich sejmowych głosowań, a to przy vecie z pałacu jest możliwe. Nadto pozostałe prerogatywy pozwalają na ustawodawcze inicjatywy, publiczne wypowiedzi, tworzenie i popieranie określonych grup społecznego nacisku i szereg innych poczynań budujących nowe fakty na politycznej scenie. Ale z przebiegu prezydenckich kampanii tego się nie dowiemy, bo wygłoszone liczne słowa potwierdzone zostaną, albo też nie, dopiero czynami.

Nowy prezydent Rzeczpospolitej

poprzez swoją aktywną postawę musi ponownie zdefiniować i czynem potwierdzać co znaczą takie podstawowe pojęcia jak prawda, wolność, demokracja, równość, tolerancja, sprawiedliwość, solidarność, szacunek, suwerenność. I z taką nadzieją pójdziemy do lokali wyborczych 12 lipca.

Poprzedni

Po pierwszej turze – próba diagnozy

Następny

Balcerowicz zabiera głos

Zostaw komentarz