Dzisiejsza polityka jest jak przeciąganie liny. Z jednej strony ciągnie Kaczyński, mając Dudę i Szydło za pomocników. Ich siła polega na tym, że wszyscy ciągną w jedną i tą samą stronę. Gorzej jest z drugim końcem liny. Tu chętnych jest wielu, ale z dogadaniem się, w którą stronę ciągnąć, jest problem.
Od wielu tygodni wszyscy „obrońcy demokracji” zapewniali o wyjątkowości dnia 7 maja. W ten dzień nie przypada co prawda żadna ważna rocznica, ale właśnie 7 maja 2016 roku miał przejść do historii jako dzień zjednoczenia opozycji. Sprawy polskiej demokracji pod rządami PiS-u nie idą w dobrym kierunku i taki wspólny „pokaz siły” wszystkich środowisk, bardziej lub mniej opozycyjnych wobec Kaczyńskiego, jest nam wszystkim potrzebny. Wszak w jedności siła. A przy przeciąganiu liny nie ma znaczenia, kto ciągnie na przedzie, a kto na końcu – byle razem i w jedną stronę. Niestety, Platforma Obywatelska tego nie rozumie. Zresztą, nigdy nie rozumiała – mając siłę władzy nawet nie próbowała doprosić do wspólnego działania kogokolwiek. Teraz, słabnąc z dnia na dzień, nadal jest przekonana, że może dyktować warunki innym.
Grzegorz Schetyna wszędzie trąbi, że jego partia jest tą „najsłuszniejszą” opozycją. W Warszawie pojawiły się bilbordy z zaproszeniem na manifestację 7 maja okraszone logiem PO, a sam przewodniczący PO ogłosił się organizatorem całego przedsięwzięcia. Gołym okiem widać, jak fasadową instytucją staje się KOD. Szef KOD-u, Mateusz Kijowski, nie ma wpływu na to, kto pojawi się na demonstracji, a kto będzie persona non grata. O tym decyduje Schetyna. Między panami Schetyną i Petru też nie ma sztamy, od czasu jak szef Nowoczesnej „podprowadził” szefowi PO grupę radnych we Wrocławiu i wraz z prezydentem Dutkiewiczem przejął władzę w mateczniku Schetyny. Barbara Nowacka jest zaś najwyraźniej pogubiona – niedawno robiła sobie „selfie” z Petru, ale 7 maja pewnie będzie pozowała do fotki ze Schetyną.
W najgorszej sytuacji są uczestnicy demonstracji, kierowani potrzebą zaprotestowania przeciwko zawłaszczaniu państwa przez Kaczyńskiego. Stają się, wbrew swojej woli, szeregowcami w armii polityków. Schetyna powiedział to jasno: „nieważne, na kogo głosowałeś, ważne, żebyś był z nami”, czyli: nie liczy się, kim jesteś, ważny jest tłum. To mniej więcej to samo, co przed laty mówił Kurski: byle „ciemny lud” to kupił i przyszedł w sobotę. W ten to sposób spontaniczny protest społeczny zmienia się, za przyczyną polityków, w spęd partyjny. PO płaci za bilbordy, PO płaci za spoty reklamowe, PO funduje autobusy do stolicy – wszak odzyskać władzy nie da się za darmo. A od poniedziałku skarbnik Platformy będzie wyliczał, ile ich kosztował jeden „demonstrant”. Jak podsumować to, co czeka nas 7 maja? Krótko: szkoda, że tak.
Kolejna runda przeciągania liny już za tydzień. Tym razem z Kaczyńskim w roli głównej. Zapowiedział on ostatnio, że w przyszłym tygodniu zorganizuje drugie spotkanie szefów partii opozycyjnych. Tyle tylko, że z pierwszego, oprócz pogadania sobie, nic nie wynikało. PiS przegłosował kolejnego swojego sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Co prawda ledwo – ledwo, bo jedna z posłanek musiała głosować aż na dwie ręce. PiS złożył też kolejny projekt nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, nie przejmując się nikim z opozycji. Czy w takiej sytuacji liderzy parlamentarnej i pozaparlamentarnej opozycji powinni wpisać do swoich kalendarzy zaprosiny prezesa? Schetyna zapowiedział, że zaproszenie olewa, Petru też już nie widzi „światełka w tunelu”. A pozostali? Są za słabi, by to przeciąganie liny wygrać dla siebie. Kaczyński rozegra tę rundę po swojemu i na pewno postawi na swoim. Czy warto uczestniczyć w grze, będącej cyniczną grą prezesa PiS-u?
Ja zresztą mam wątpliwości, czy w ogóle warto w tym „przeciąganiu liny” stawać do walki po którejkolwiek stronie. Wszak taka zabawa ma to do siebie, że nic z niej nie wynika. Raz górą jest Kaczyński, raz Schetyna z Petru i Nowacką. Krok w tył, krok do przodu. Co z tego wynika dla nas wszystkich, dla Polski? Nic!
Może lepiej zająć się sprawami naprawdę ważnymi: gospodarka, społeczeństwo, podatki, emerytury… Bo widzowie tego szaleńczego przeciągania liny też kiedyś powiedzą „dość”. I będą szukać polityków, którzy chcą coś zrobić dla Polski i Polaków. Dlatego zalecam politykom mojej partii wstrzemięźliwość. Bez wyrywania sobie włosów z głowy: KOD czy nieKOD? Gdy 17 lat temu powstawał Sojusz Lewicy Demokratycznej, nie było KOD- u, co najwyżej KOT prezesa. Kijowskiego zna parę procent Polaków, a takich ludzi lewicy jak Kołodko, Cimoszewicz, Miller czy Kwaśniewski – wszyscy. Do wyborów parlamentarnych pozostało ponad 1200 dni. I to, kto 7 maja będzie skakał lub ciągnął linę w swoją stronę – nie ma najmniejszego znaczenia. Wygra ten, kto potrafi te 1200 dni najlepiej wykorzystać w interesie Polski i Polaków. Ja obstawiam SLD.