Minął miesiąc od wybuchu afery wokół romansu posła Pięty. I co? I nic.
Zawieszono go, żeby media dały spokój. Jarosław Kaczyński odgrażał się, odgrażał – ale po 30 dniach Pięta nadal zasiada w czwartym rzędzie sejmowych ław, niedaleko prezesa zresztą. Nadal też jest (sic!) wiceprzewodniczącym sejmowych komisji odpowiedzialności konstytucyjnej oraz ustawodawczej. Pamiętajmy, że PiS ostatecznie nie wyrzucił też ze swoich szeregów „seksposła” Łukasza Zbonikowskiego (tego, który zdradzał żonę z asystentką, dzieląc się ze światem przemyśleniami na temat tego, że idealna małżonka powinna „wiedzieć gdzie jej miejsce” i mieć płaską głowę „żeby można było na niej postawić piwo”).
Konserwatyści nieustannie machają przed oczami flagą z tradycyjnymi wartościami i obroną rodziny, z drugiej strony nienawiść i pogarda dla kobiet wylewa im się ze wszystkich otworów ciała z tak wielką siłą, że są w stanie poświęcić nawet swoją polityczną wiarygodność, by trzymać dalej w partii osobników piętopodobnych. Choć ci realnie stają się dla formacji wizerunkowym ciężarem – to prywatnie nikt ich nie potępia. Prawicowi, głęboko wierzący politycy kierują się logiką, wedle której zbrodnią na rodzinie jest in vitro i nauczenie chłopca, jak się sprząta, ale nie jest nią przemoc domowa ani małżeńska zdrada. Bo to przecież „tylko” dramat kobiety, taka tam przejściowa niedogodność, towarzyski smrodek, obyczajóweczka. Można poklepać kolegę po plecach i powiedzieć: „Stary, sam rozumiesz, że musisz beknąć, ale jesteśmy z tobą – te baby to potrafią dać w kość”.
Zawodowych obrońców życia i rodziny nie bulwersują teksty o płaskiej głowie kobiety i piwie same przez się. Zadeklarowani moraliści nie wyrażają oburzenia, że niegodziwiec zwodzi miesiącami zakochaną w nim kobietę, obiecując jej wspólne życie, jednocześnie oszukując też matkę swoich dzieci, która jest wobec niego wierna i lojalna. Nikt się o nie głośno nie upomina. Co więcej, na nielojalność posła i przedmiotowe traktowanie bliskich mu ludzi nie reagują też jego polityczni oponenci i liberalni komentatorzy. Dla nich istnieje tylko problem nepotyzmu – to, że obiecywał Izabeli Pek intratne posady w państwowych spółkach. Nikogo nie zastanawia, że facet, który bez żenady obnosi się ze swoją niewiernością po komunikatorach internetowych, przyjmuje otwarcie kochankę w sejmowym hotelu – jest po prostu kiepskim materiałem na męża stanu reprezentującego kogokolwiek. Skoro nie jest dla niego oczywiste, że powinien stosować w codziennym życiu wartości, którymi tak ochoczo wyciera sobie gębę służbowo – nie nadaje się na współtwórcę prawa, którego przestrzegać mają wszyscy Polacy. Po prostu.
Obłudnicy, którzy podle traktują kobiety, molestują, znęcają się, zwodzą i zdradzają, powinni być piętnowani, choć nie linczowani. Ale na pewno nie ma mojej zgody na to, aby reprezentowali kobiety w parlamencie, aby decydowali o ustawach zmieniających ich los, wreszcie – aby zachowywali funkcje, stawiające ich w roli autorytetu w sprawach rodziny czy moralności. Tu doktryna „prywatne jest polityczne” powinna zostać wdrożona i działać bezlitośnie. Tymczasem w zawodzie największego społecznego zaufania panuje pełne przyzwolenie na łamanie zasad przyzwoitości – kolesie hipokryci spokojnie poklepują kolesia hipokrytę po plecach, życzliwie radząc, aby schował się na chwilę do szafy. Nie wspominając już o tym, że to Izabela Pek została ochrzczona hieną, dziwką i karierowiczką. Ale to już zupełnie inna historia.