18 listopada 2024
trybunna-logo

Program 500+ „Oni” swoje, ludzie swoje

„Platformersi”, „lemingi”, „białe kołnierzyki” i wszyscy inni „nowocześni” nie pozostawiają suchej nitki na programie 500+. Mnożą problemy jak króliki, przyszłość malują wyłącznie czarną krechą. Ich problem polega na tym, że nie mają bladego pojęcia o tym, jak żyją ludzie. Może kiedyś będą mieli – jak ich wyleją, zredukują, splajtują, albo jak nastąpi jakiś inny kataklizm, który otrzeźwia – po fakcie, bo po fakcie – tzw. „ludzi sukcesu”, „beneficjentów” przemian rynkowych. Oczywiście nikomu nie życzymy źle, także tym, którzy „Trybuny” nie biorą do ręki, gdyż czytają wyłącznie „The Economist”, ale może się zdarzyć, że i dla nich 500+ będzie zbawiennym ratunkiem w comiesięcznych zmaganiach z życiem.

Wprowadzony przez PiS program 500+, (którego ideę PiS podkradł SLD, tylko zubożył – co warto przypominać), polega na wypłacaniu 500 zł miesięcznie na każde drugie dziecko w rodzinie i, ewentualnie, także na pierwsze, o ile dochód na osobę w rodzinie nie przekracza 800 zł. Jeśli dziecko jest jedynakiem, albo jest niepełnosprawne, próg dochodowy uprawniający do takiej pomocy wynosi 1200 zł na osobę. Według wyliczeń rządu, w tym roku program 500+ będzie kosztował budżet państwa 17 mld zł. I właśnie owe koszty są głównym powodem krytyki tych, którzy zawsze najedzeni są do syta. Twierdzą oni, że takie „rozdawnictwo” doprowadzi do nadmiernego deficytu budżetowego i zadłużenia państwa, co będzie obciążać następne pokolenia. Nie wszyscy ekonomiści i specjaliści od polityki społecznej podzielają jednak to zdanie. Część z nich uważa, że jest to dobry pomysł, bo wspomaga nie tylko rodziny najbiedniejsze, ale też daje szanse na zwiększenie popytu wewnętrznego, a co za tym idzie – może rozruszać polską gospodarkę.
Pogadaliśmy z kilkoma osobami, które od niedawna korzystają z tego programu.

Anka

Anka ma 40 lat i czworo dzieci. Dwoje z nich jest już samodzielnych, ale 9-letni syn jest niepełnosprawny i jego rehabilitacja pochłania poważne środki. Dodatkowo schorzenia, na które cierpi, uniemożliwiają jego rodzicom podjęcie pracy w pełnym wymiarze, ponieważ zawsze któreś z nich musi być w pobliżu. Najmłodszy syn Anki niedawno skończył 6 miesięcy. Z programu 500+ od maja dostaje ona na obu synów 1000 zł, co dla tej rodziny jest niebagatelną sumą.
– Oboje z mężem pracujemy dorywczo, ale nie dlatego, że nam się nie chce pracować. Po prostu musimy i chcemy poświęcać nasz czas niepełnosprawnemu synowi, który bardzo źle znosi obecność obcych ludzi. Stała obecność bliskich, kochających ludzi też jest dla niego formą terapii – wyjaśnia Anka. – Państwo nie zapewnia wystarczającej opieki ani rehabilitacji takim dzieciom, a jedynie rzuca nam ochłapy po kilkaset złotych miesięcznie. Rodzice niepełnosprawnych dzieci od lat zabiegają o większą pomoc, zarówno finansową, jak i systemową, ale bezskutecznie. I nikt nie zajmuje się tym, jak dajemy sobie radę – dodaje.
Anka tłumaczy, że do tej pory jakoś dawali sobie radę dzięki temu, że oboje z mężem oszczędzają na swoich potrzebach. Od lat odmawiają sobie jakichkolwiek przyjemności, większych zakupów. Gdyby nie wzajemna pomoc ludzi ze środowiska opiekunów niepełnosprawnych, mogliby nie dać sobie rady. Finansowo i psychicznie. I tak są w niezłej sytuacji, bo oboje pracują i mają siebie nawzajem. Są jednak rodziny, których sytuacja jest znacznie gorsza.
– Właśnie zaczęłam spłacać długi, jakie zaciągnęłam u znajomych. Gdyby nie program 500+, dalej musiałabym się tłumaczyć, że nie mam, albo oddawać po 10 zł. – mówi Anka. – Na szczęście, nie dałam się skusić na tzw. chwilówki, czyli szybkie pożyczki w firmach lichwiarskich, ale wiele rodzin tylko w taki sposób może się przez jakiś czas uratować, kiedy np. grozi im eksmisja z powodu zaległości w opłatach za mieszkanie. Potem jednak te pożyczki trzeba spłacać, a dług rośnie z każdym dniem. Jak się pożyczy 500 zł, w krótkim czasie dług może urosnąć do 5000 zł. No więc takie rodziny zaciągają kolejną pożyczkę, aby spłacić poprzednią. Aż tracą wszystko i lądują na ulicy. Dlatego ja nigdy się na coś takiego nie zdecydowałam i nie radzę tego nikomu, choćbym miała wbijać zęby w tynk – przestrzega.
W jaki sposób program 500+ pomógł jej rodzinie? Chodzi przede wszystkim o to, że – co najmniej do końca tego roku – są to pewne pieniądze, na które można liczyć co miesiąc. Są pewniejsze niż wypłaty u prywatnych pracodawców. U nich pracuje się dorywczo i bywa, że płacą za to też dorywczo. Jeśli ma się gwarancję pewnego, stałego dochodu, nawet niewielkiego, można wreszcie zacząć planować wydatki, a nie jedynie żyć z dnia na dzień, od zarobku do zarobku. – To nie są kokosy, ale już sama pewność, że te pieniądze będą, daje pewien komfort, a nawet poczucie minimum bezpieczeństwa.
Dzięki programowi 500+ Anka nie tylko rozpisała sobie plan spłaty zadłużenia, ale też jest w stanie wyjechać w tym roku na tanie wakacje z dziećmi. Pierwsze od niepamiętnych czasów.

Monika

Monika, 29-latka z niepełnosprawną córką, którą wychowuje samotnie. Ojciec dziecka zostawił ją wkrótce po tym, gdy kilka miesięcy po narodzinach okazało się, że ich córka będzie niepełnosprawna do końca życia.
– Nie był na to przygotowany, pochodził z tzw. dobrego, bogatego domu, gdzie takie „wypadki” się nie zdarzały – próbuje tłumaczyć byłego faceta. – Nie zdążyliśmy wziąć ślubu przed narodzinami Asi, a kiedy okazało się, że dziecko jest chore, po prostu nas zostawił. Płaci jakieś śmieszne alimenty, a i to nieregularnie. W maju dostałam pierwsze pieniądze z programu 500+. Wiem, że do końca tego roku te środki będą wpływać, co dla mnie ma ogromne znaczenie, bo dopiero od przyszłego roku mam wrócić do pracy. Bardzo się tego boję. Nie wiem, czy utrzymam się w pracy, bo pracodawcy nie lubią młodych matek i pod byle pretekstem je zwalniają – twierdzi Monika.
– Gdyby nie pomoc moich rodziców, u których mieszkam z córką, pewnie wylądowałabym w jakimś przytułku. 500 zł to nie jest dużo, ale jest pewne, to nie jest czyjś kaprys ani łaska. Już się tak nie trzęsę ze strachu o jutro, ale to nie znaczy, że mam poczucie komfortu życiowego. Po prostu mam nieco spokojniejszą głowę.

Kinga

– Mam 39 lat. Po studiach przez kilkanaście lat pracowałam w korporacjach. Jak to się mówi, robiłam karierę. Nie miałam czasu na założenie rodziny. Kiedy zaczęłam dobrze zarabiać, wpieprzyłam się w kredyt hipoteczny, bo chciałam mieć swoje mieszkanie. Rodzice kupili mieszkania mojemu rodzeństwu, dla mnie już im nie starczyło. Zresztą, miałam radzić sobie sama, bo jako jedyna z nas skończyłam studia. Oczywiście, kredyt był we frankach. Spłaciłam część kredytu, kiedy zaczęły się problemy ze spłatą po uwolnieniu franka. Zaciskałam zęby i spłacałam – opowiada.
Jakby tego było mało, wkrótce potem okazało się, że Kinga jest w ciąży. Z facetem, z którym spotykała się od kilku lat, a który na wieść o tym, że ma zostać ojcem, nagle stwierdził, że nie jest jeszcze na to gotowy. Miała wtedy 36 lat, jej facet 40. Oboje doszli do wniosku, że w tym momencie nie poradzą sobie finansowo z dzieckiem i najlepszym rozwiązaniem jest aborcja. Nie chcąc ryzykować z polskimi ginekologami, zdecydowali się kupić pigułki wczesnoporonne przez Internet. Nie zadziałały. – Na szczęście, nie zaszkodziły też płodowi. To pewnie były jakieś nieszkodliwe proszki, za które sprzedawca policzył sobie niemałe pieniądze mając pewność, że przecież nie złożę reklamacji i mój strach oraz polskie prawo antyaborcyjne kryją mu dupę – wspomina Kinga.
Była pracowniczka korporacji doszła do wniosku, że w sumie jest już w takim wieku i ma taką pozycję zawodową, że może jednak urodzi dziecko. Zresztą i tak wyboru zbyt wielkiego już nie miała, bo czas płynął. Do podobnego zdania doszedł też jej ówczesny tzw. narzeczony. Przynajmniej tak jej się wydawało. Do czasu, aż ciąża nie była widoczna, nie informowała o niej pracodawcy, ale przyszedł taki dzień, kiedy już nie mogła jej ukrywać. Dzięki utrzymywaniu swojego stanu w tajemnicy, udało jej się utrzymać i pracę. Do czasu. Kilka dni po poinformowaniu pracodawcy, że spodziewa się dziecka, dowiedziała się, że jej miejsce pracy zostało zlikwidowane zaś ona sama zwolniona. Oficjalnie wcale nie dlatego, że była w ciąży, ale z powodu zmian w firmie.
Straciła pracę w korporacji, ale kredyt we frankach za mieszkanie pozostał i zaczął rosnąć. Za to zaczęło spadać zainteresowanie nią „przyjaciela”. Została sama. W ciąży, z kredytem i bez pracy. Udało jej się sprzedać mieszkanie i pozbyć się kredytu. Przy okazji pozbyła się również ojca dziecka. Wróciła do rodziców, przez których zaczęła być traktowana jak darmozjad i nieudacznik życiowy. Bo rodzeństwo od dawna miało swoje rodziny. Mogło sobie na nie pozwolić, niezmuszone do brania kredytu na mieszkanie.
– Miałam wrażenie, że rodzice i rodzeństwo mają satysfakcję, że mi się „nie udało”, choć przez kilkanaście lat mojej pracy chwalili się moimi sukcesami wszystkim wokół. Okazało się, że jednak nie jestem taka idealna – wyrzucili mnie ze świetnej pracy i wróciłam do domu z podkulonym ogonem, „z brzuchem” i bez męża, co było strasznym obciachem – ocenia i dodaje, że od tego czasu stała się zależna finansowo od rodziców. Przez wiele miesięcy utrzymywała się z pieniędzy ze sprzedaży mieszkania, ale nie chcąc ich wydawać w całości, założyła lokatę z myślą o dziecku. Zamroziła te pieniądze i przez najbliższe kilka lat nie może ich ruszyć. Odtąd – bo nie znalazła nowej pracy – musi liczyć na rodziców, którzy łaskawie wydzielają jej pieniądze, ściśle kontrolując, na co je wydaje. A może je wydawać wyłącznie na dziecko, a nie na siebie. Gdy pół roku temu urodził się Mateusz, zaczęła liczyć na program 500+. Nigdy nie głosowała na PiS, ani nie liczyła na te pieniądze, gdy zdecydowała się donosić ciążę. Dopiero teraz, gdy jej życie ułożyło się tak, jak się ułożyło, te pieniądze mogą być dla niej ratunkiem.
– 500 zł miesięcznie to niedużo, jeśli chodzi o wychowanie dziecka, ale w mojej sytuacji, to bardzo dużo. Spełniam warunki progu dochodowego, jako osoba bezrobotna i już dostałam dwie pierwsze wypłaty – informuje Kinga. – Nawet nie wiesz, Madzia, jak mi to ulżyło! Pięć stów, o które nie muszę prosić ani nikomu się z nich tłumaczyć! Moi starzy nie pozwolą umrzeć z głodu mi ani Mateuszowi, ale teraz nie muszę prosić o kilka złotych na doładowanie do komórki, kiedy szukam pracy. Nie czuję się już taka uziemiona finansowo, zwłaszcza, że ta kasa będzie wpływać co miesiąc – cieszy się.

Wyjdą na prostą

Moje rozmówczynie chwalą program 500+ nie tylko dlatego, że pomógł im osobiście. Ich sytuacja życiowa spowodowała, że zdają sobie sprawę z trudności i kosztów, jakie pociąga za sobą wychowanie nawet jednego dziecka. Niezależnie od tego, w jakiej były, czy są sytuacji życiowej. Po prostu, jako matki, widzą też problemy innych, nierzadko w o wiele gorszej sytuacji materialnej.
– Zaczęły się wakacje. Czy nikt nie pomyśli o tym, dla jak wielu dzieci jedynym ciepłym posiłkiem w ciągu dnia był szkolny obiad, bo wielu rodziców nie stać na takie codzienne posiłki dla swoich dzieci? – oburza się Anka i dodaje: – Może teraz wiele z tych dzieciaków nie będą musiało rano biegać do lasu po grzyby, czy jagody i wystawać godzinami przy ulicy, aby je sprzedać i pomóc finansowo rodzicom, tylko będą mogły przez chwilę odpocząć w wakacje? – pyta.
– Te 500+ wielu rodzinom pozwoli wyjść na prostą, pozbyć się długów, ochroni przed eksmisją, pomoże w rehabilitacji niepełnosprawnego dziecka. To nie jest żadna „patologia”, na którą powołują się przeciwnicy tego programu – dodaje Monika.
Anka dorzuca: – Czy broniliście jakąś normalną rodzinę przed wyrzuceniem na ulicę? Czy pomogliście jakiejś matce odetchnąć i zająć się dziećmi? Ten program da odetchnąć niektórym, którzy przystopują i nie będą gonić z jednej do drugiej roboty, by zarobić na opłaty i życie. Chyba, że poradzicie, jak Niesiołowski, by nasze dzieci jadły szczaw i mirabelki – podsumowuje.

Efekty programu

Prof. Ryszard Szarfenberg z Instytutu Polityki Społecznej UW informuje, że według szacunków Ministerstwa Rodziny Pracy i Polityki Społecznej program 500+ spowoduje zmniejszenie ubóstwa relatywnego o prawie 1,5 mln (z 6,5 mln), a w przypadku dzieci o blisko 900 tys. (z 1,6 mln). „Według szacunków Banku Światowego, skrajne ubóstwo zmniejsza się o co najmniej 1,1 miliona z 2,9 miliona, a skrajne ubóstwo dzieci o co najmniej 591 tys. z 772 tys. – dodaje Szarfenberg.
Według tego jednego z najwybitniejszych specjalistów od polityki społecznej, uruchomienie programu 500+ już teraz ma wpływ na zmniejszenie liczby przypadków przemocy w rodzinie. Jako przykład podaje on powiat kołobrzeski, gdzie w ostatnim czasie „4 kobiety zdecydowały się opuścić „silnorękich” mężów po otrzymaniu świadczenia wychowawczego. Wyobraźmy sobie, że w każdej gminie są 4 takie kobiety, razem będzie to prawie 10 tys. kobiet w Polsce!
Jak się okazuje, uruchomienie programu 500+ będzie też miało niebagatelny wpływ na rynek pracy w Polsce. Oto bowiem coraz więcej kobiet, matek kilkorga dzieci, które pracowały dotychczas za ok. 2000 zł, decyduje się zrezygnować z tak nisko płatnej pracy. Nie muszą już bowiem zasuwać z twarzą przy ziemi za tak małe pieniądze po to, by móc utrzymać swoje dzieci. Nadto fakt, że są matkami, że mają dzieci na utrzymaniu, nie będzie już służył pracodawcom za pretekst, a często i szantaż do zmuszania ich do niewolniczej pracy. Wbrew temu, co twierdzą niektóre środowiska, ów program wcale nie musi wypychać kobiet z rynku pracy. Pozwoli jednak odetchnąć tym, które były zmuszone pracować za głodowe pensje. Te, które zarabiają godnie, na pewno nie porzucą pracy. 500+ może za to zmusić pracodawców do podniesienia najniższych wynagrodzeń, o ile chcą zachować pracowników i dalej zarabiać na swoje wille, terenowe mercedesy i sezonowe kochanki.

Poprzedni

Weekend po polsku

Następny

I tak się trudno rozstać