Stres, obniżone pensje, opóźnienia w wypłatach, strach przed utratą zatrudnienia – tak wygląda rzeczywistość polskich pracowników podczas pandemicznego kryzysu. Przed tym szaleństwem coraz częściej uciekamy na zwolnienia lekarskie. Bardzo się to nie podoba przedsiębiorcom.
– Zawsze byłem uczciwym pracownikiem, jak było trzeba to i po godzinach zostawałam bez dodatkowych pieniędzy, ale odkąd mój szef zaczął nas straszyć zwolnieniami, bo firma zarabia mniej przez koronawirusa, nie wytrzymałem i poszedłem do psychiatry. Gdy opowiedziałem, jakiemu stresowi byłem poddawany przez ostatni miesiąc, bez problemu wypisał mi zwolnienie lekarskie. Straszenie przez szefa śni mi się po nocach, mam stany lękowe – to jedna z wielu opinii, wyrażona przez pracownika niewielkiej firmy. Podobnych relacji na grupach przeróżnych branż można znaleźć setki.
Pracodawcy uważają jednak, że to oni są stroną poszkodowaną. Powołują się na dane ZUS, które mówią, że choć największy wzrost liczby zwolnień miał miejsce w dwóch tygodniach marca od 9 do 15 i od 16 do 22 marca, kiedy do placówek w województwach wpływało ponad 30 tysięcy L4, to nadal osób udających się na zwolnienia jest sporo – od 12 tys. do 21 tys. zwolnień tygodniowo.
Właściciele firm wynoszą pojedyncze przypadki nadużyć, próbując im nadać status normy. Uważają, że aż jedna trzecia zwolnień nadaje się do zakwestionowania.
ZUS tonuje te nastroje. W rozmowie z Money.pl prezes ZUS, prof. Gertruda Uścińska, za okres pandemii zakwestionowane zostały na razie pojedyncze przypadki, ale kontrola cały czas trwa. „Przybywa nam jednak w ostatnim okresie zwolnień z powodu zaburzeń psychicznych i zaburzeń zachowania, to czwarta przyczyna zwolnień. Być może sytuacja społeczna związana z pandemią oznacza, że zaburzenia mogą być. Patrzymy na to i analizujemy” – powiedziała prezes. To, że stan pandemicznej niepewności nie sprzyjają zdrowiu psychicznemu, potwierdziły już badania np. w Hiszpanii.