17 listopada 2024
trybunna-logo

Pracowałem w fabryce u Taty Maty

Marcin_Matczak_2019a fot

Ostatnia dyskusja na linii Marcin Matczak – Adrian Zandberg wywołała sporo emocji, dla odmiany – uzasadnionych. Trochę o pracy, trochę o domniemanej roszczeniowości młodego pokolenia.

Według Matczaka nowa lewica jest leniwa – za jego czasów pracowano po 16 godzin dziennie, nie wyciągano ręki po pomoc, kultywowano ideał „od pucybuta, do milionera” (polecam znakomity skecz Monty Pythona „The Four Yorkshiremen” – świetna parodia tego sposobu myślenia). Mitomaństwo felietonisty Gazety Wyborczej wsparła szeroka koalicja ideologów, libertarian i antysocjalistów – od Tomasza Lisa („Innej drogi dla normalnych ludzi nie ma”), po europarlamentarzystę Socjalistów i Demokratów (!) Łukasza Kohuta („Pracowałem po 12-16 godzin dziennie. Jestem z tego dumny”). Zandberg i lewicowy komentariat wystąpili w tej debacie z pozycji socjaldemokratycznych – osobisty sukces to mieszanka szczęścia, talentów, pracowitości, ale też również a może przede wszystkim – naszych pozycji startowych (innymi słowy – posiadanego kapitału). Człowiek nie żyje dla pracy – to praca jest dla człowieka. Przekaz lewicy budzi zrozumiały opór u twardogłowych liberałów: mitologia self-made mana to fundament ich doktryny, największy wabik i magiczny argument rozwiązujący wszelkie problemy ludzkości. Bez naszej wiary w tą nierealną obietnicę, wizja społeczeństwa darwinistycznej rywalizacji o skrawki rozpada się niczym domek z kart.

Wystarczy zawierzyć liczbom. Miażdżąca większość „przyszłych milionerów” ostatecznie zasili szeregi topniejącej klasy średniej. W najlepszym scenariuszu. Rzeczywistość społeczna ma się nijak to utopijnej wizji libertarian znad Wisły. 10 lat temu pracowałem w fabryce Taty Maty, czyli w typowej kancelarii radcowskiej, skupionej na windykacji z – a jakże – wyśrubowanymi oczekiwaniami wobec młodych aplikantów. Dowódcy tego prawniczego okrętu wzięli sobie do serca słynną sentencję Gordona Gekko („Lunch jest dla mięczaków”). I faktycznie – ludzie tyrali (dowódcy już nie) po 13-14 godzin dziennie. Ideał Matczaka w postaci pracy 2/3 doby jest na tyle sprzeczny z ludzką biologią, że raczej nie da się utrzymać w normalnym trybie pracy. Szefowie kancelarii wymagali a aplikanci pracowali za darmo lub za grosze. Reszta pracowników zwyczajnie – po prostu za grosze. Oczekiwania były wysokie, krytyka nieustanna, czynnik edukacyjny niewielki. stres wszechobecny, obietnica przyszłego sukcesu mglista. Gdyby ktoś chciał nakręcić późnokapitalistyczną parodię „The Office”, kancelaria mecenasa F., z przepoconymi prawnikami z podwiniętymi rękawami, zaczerwienionymi oczami i wiecznym spojrzeniem pełnym przerażenia, byłaby planem filmowym, którego szukacie.

Naturalnie, takich miejsc jest bez liku. Nie tylko w tzw. zawodach kreatywnych, choć akurat tutaj obietnica złotych gór sprzedaje się lepiej niż w lokalnej filii Biedronki. Jeszcze na początku wieku, wielu z nas karmionych było innym mitem – skończ studia, a sukces będzie twój. Rzeczywistość okazała się o wiele bardziej brutalna. Mediana zarobków prawnika wynosi dziś tylko 5510 zł brutto. Trudno mówić o finansowym sukcesie, a nie należy zapominać o stosunku stresu i czasu pracy do wynagrodzenia.

Problem drugi to przepracowanie i jego wpływ na społeczeństwo. Najnowsze badania Światowej Organizacji Zdrowia i Międzynarodowej Organizacji Pracy nie pozostawiają złudzeń: w skali globalnej przeszło 488 mln zatrudnionych pracuje więcej niż 55 godzin tygodniowo. Tylko w roku 2016 ponad 700 tys. ludzi straciło życie z powodu przepracowania (przede wszystkim z powodu chorób serca). Co ciekawe, najróżniejsze analizy potwierdzają, że negatywne efekty są bardziej widoczne w krajach o mniejszym stopniu uzwiązkowienia (sytuacja jest nieco lepsza we Francji i państwach Skandynawii). Innymi słowy – ideologia „pracuj ciężko i będzie ci dane” w zestawieniu z topniejącymi wpływami organizacji pracowniczych, doprowadziły do wyzysku na skalę niespotykaną od dekad.

Poza drastycznym obniżaniem naszej jakości życia, ideologia pracy ponad siły i odrzucenie czasu wolnego, niesie również skutki demograficzno-rodzinne. Wiedzą o tym Japończycy – przeciętny pracownik w tym kraju, nie wychodzi z pracy przed dwudziestą pierwszą. Przepracowywanie (karoshi) ma tu bogatą tradycję, ale w ostatnich latach zjawisko nabiera na sile, głównie ze względu na coraz szerszy zakres prac w niepełnym wymiarze i gwałtowny rozrost śmieciowego zatrudnienia. Nie bez przyczyny to właśnie Japonia zmaga się z problemem niżu demograficznego.

Dawno temu socjaliści i związkowcy twierdzili: 8 godzin pracy, 8 odpoczynku, 8 snu. Nowe badania mówią o 6 godzinach, jako o systemie najbardziej efektywnym (również dla samego pracodawcy). Pracujący 6 godzin na dobę rzadziej korzystają ze zwolnienia chorobowego i są bardziej produktywni. W skali makro: kraje o najwyższej średniej liczbie godzin pracy to również kraje o najniższej produktywności. Krótszy dzień pracy stanowi odpowiedź na jej postępującą automatyzację. W przyszłości zwyczajnie nie będzie potrzeby pozostawania w biurze do późnych godzin wieczornych. 100 lat temu John Maynard Keynes przewidywał, że w 2030 roku przeciętny pracownik będzie oddawał pracy zaledwie 15 godzin tygodniowo.

Najwyraźniej niektórzy politycy również studiują powyższe badania, zwłaszcza w krajach skandynawskich. W latach 2015-19 Islandia prowadziła eksperyment z 4-godzinnym dniem pracy, obejmującym 2500 zatrudnionych. Rezultat? Mniejsze wypalenie zawodowe, większa motywacja, lepsze wyniki zdrowotne. Jak widać, reforma systemu pracy wpisuje się w szerszą politykę społeczno-gospodarczą: efektywniejsza praca, wyższy poziom życia, profilaktyka zdrowotna i wyższa dzietność.

Jak na to wszystko reagują liberałowie znad Wisły? Całkowitą ignorancją. Magiczne zaklęcia w rodzaju „im więcej, pracujesz, tym więcej będzie ci dane”, choć całkowicie irracjonalne i na bakier z nauką (i nie chodzi tylko o nauki społeczne, a o zwykłą ludzką biologię) stanowią mocny fundament ideologii neoliberalnej, a dla wielu z nich (zdaje się, że prof. Marcin Matczak prowadzi własną działalność gospodarczą), przynoszą realne, namacalne korzyści. Bez kapitalistycznej obietnicy przyszłej nagrody w postaci awansu społecznego i finansowego, ta misterna konstrukcja ideologiczna nie ma racji bytu. Nie ulega wątpliwości, że mity i zaklęcia złotej ery liberalizmu lat 90 nadal mają w Polsce dużą siłę oddziaływania. To również efekt politycznych porażek ostatnich dekad. Nie ufamy urzędnikom i zepsutej klasie politycznej, nie wierzymy w sektor publiczny ani w sprawiedliwe podatki i skuteczne regulacje. Byliśmy oszukiwani zbyt wiele razy. Co nam pozostaje? Desperacka wiara w osobisty sukces. Co otrzymujemy? Wyzysk w wykonaniu złotoustych cwaniaków, współczesnych proponentów pięknych i błyszczących piramid finansowych.

Moja własna przygoda z pracą 14 godzin na dobę zakończyła się po kilku miesiącach – depresją i nerwobólami. Z dwóch kolegów z pokoju, jeden już porzucił zawód prawnika (otworzył własną knajpę, chyba z pozytywnym skutkiem), drugiego spotkałem kilka lat temu – wyglądał na tradycyjnie zmaltretowanego, z czego wyciągnąłem wniosek, że jego status społeczny nie uległ zmianie. Minęły lata, ale nie zmienia się nic. Wedle raportu Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju Polacy są jedną z najbardziej zapracowanych nacji na świecie, a jednocześnie zmagamy się z największym stresem wśród pracowników Unii Europejskiej. Niemieccy pracownicy zamykają stawkę – pracują najmniej. Kiedy następnym razem przeczytamy pełne znieczulicy przemyślenia Marcina Matczaka, zastanówmy się dobrze komu służy system, który proponuje. I co ważniejsze – co do społecznej puli wnoszą Marciny Matczaki tego świata.

Poprzedni

Energetyczne wpadki „dobrej zmiany”

Następny

Załamanie praworządności w Polsce

Zostaw komentarz