Zafundowane nam przez PiS połączenie szkoły podstawowej i gimnazjum w jedną szkołę powszechną może skończyć się tym, że codziennie lekcje naszych dzieci będą rozpoczynały się „apelem smoleńskim”.
Gdy minister edukacji narodowej Anna Zalewska ogłosiła decyzję o likwidacji gimnazjów i powrocie już w przyszłym roku do jednolitej szkoły podstawowej, nazwanej teraz szkołą powszechną, wielu przyjęło tę zmianę z aprobatą. Sojusz Lewicy Demokratycznej był przecież przeciwny powstaniu odrębnego szkolnictwa gimnazjalnego i zawsze popierał pomysł powrotu do 8-letniej szkoły podstawowej. Czyż więc Prawo i Sprawiedliwość w ramach „dobrej zmiany” realizuje kolejny postulat lewicy? Wprawdzie wiele wypowiedzi minister Zalewskiej bulwersuje, ale ostatecznie ważniejsze jest dobro dzieci, niż sympatia dla pani minister. Trochę zaskoczyło tempo zmian, wszak wielu rodziców jeszcze „odchorowuje” gehennę związaną z nieudolnym wdrażaniem przez rząd PO-PSL reformy wprowadzającej obowiązek szkolny dla sześciolatków. Może więc nie będą zachwyceni kolejnym zamieszaniem związanym z likwidacją gimnazjów? Tylko, że Jarosławowi Kaczyńskiemu wcale nie chodzi ani o dobro dzieci, ani o zadowolenie rodziców – to tylko ściema. Prawdziwym celem tej reformy jest uzyskanie wpływu na to, kto i czego będzie uczył nasze dzieci.
Wymiana elit
W wyjaśnieniu zagadki determinacji i pośpiechu Prawa i Sprawiedliwości we wprowadzeniu reformy szkoły podstawowej pomógł… zamach stanu w Turcji. Komentując wydarzenia w Turcji, przypomniano sobie o wywiadzie Jarosława Kaczyńskiego sprzed dwóch lat dla wPolityce.pl. Wówczas nie wierzyliśmy w samodzielne rządy PiS-u i może dlatego nie przywiązywaliśmy wielkiej wagi do słów Kaczyńskiego. Prezes PiS w wywiadzie z czerwca 2014 roku chwalił prezydenta Erdogana, sugerując, że: „trzeba czynić wszystko, by Polska była tym, czym jest dziś Turcja”. By stało się to realne – snuł swoją wizję Kaczyński – potrzeba: „najpierw zmiany władzy, a potem przebudowy polskich elit. I to we WSZYSTKICH dziedzinach”. Zmiana władzy stała się faktem 25 października 2015 roku, gdy PiS wprowadził do Sejmu 235 posłów i wkrótce potem utworzył samodzielny rząd. Nikt nie ma wątpliwości, że to, co się aktualnie dzieje w wielu dziedzinach, choćby w mediach publicznych, to właśnie zapowiadana przez Kaczyńskiego „wymiana elit”.
Czas na „wymianę elit” w edukacji. Najprościej zrealizować to, burząc dotychczasowy porządek, by w jego miejsce wprowadzić nowy. Likwidacja szkół podstawowych i gimnazjów i utworzenie w ich miejsce szkół powszechnych stanie się doskonałym pretekstem do weryfikacji tysięcy nauczycieli. Zdążyliśmy się przekonać, że dla nowej władzy kluczową miarą kompetencji nie będzie fachowe przygotowanie, ani rozległa wiedza w dziedzinie biologii, chemii czy matematyki, ale właściwy pogląd w sprawie „zamachu smoleńskiego”. Obecnie dyrektorów szkół powołują jednostki samorządu terytorialnego, które często nie są nastawione entuzjastycznie do „dobrych zmian” w wykonaniu PiS-u. Ale jestem pewien, że rządzący znajdą sposób, naginając lub zmieniając prawo, by koniec końców dyrektorami nowych szkół powszechnych zostawali ludzie politycznie im bliscy. Ci zaś niezawodnie zadbają o „właściwy” dobór kadry nauczycielskiej. Jak by nie liczyć, wychodzi na to, że w wyniku reformy co najmniej kilkanaście tysięcy nauczycieli znajdzie się na bruku. Ale jak mówią: gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Najważniejsze, by jak najszybciej minister Zalewska mogła zameldować prezesowi Kaczyńskiemu: „Panie Prezesie, zadanie wykonane, wymiana elit w polskim szkolnictwie powszechnym dokonana”.
Nowy program
Rewolucja w szkolnictwie podstawowym stanie się też doskonałą okazją do zmian w programach nauczania. Pisanie historii na nowo w wykonaniu PiS-u widzimy już teraz, choćby zwiedzając prezentowaną podczas szczytu NATO wystawę „Polska w NATO”. Z przygotowanej dwa lata temu wystawy usunięto plansze z wizerunkami Geremka, Kwaśniewskiego, Komorowskiego i Siemoniaka, pozostawiając „jedynie słusznych” polityków, czyli: Lecha Kaczyńskiego, Jana Olszewskiego i Andrzeja Dudę. Nie miejmy złudzeń, taka sama operacja zostanie przeprowadzona przy okazji wprowadzania nowych podręczników historii dla nowej szkoły powszechnej. Politykiem wszechczasów zostanie oczywiście Lech Kaczyński, a młodzi Polacy będą pisali na klasówkach: „…który poległ pod Smoleńskiem”. I dla uczczenia tych „poległych”, każdego ranka wyrecytują z pamięci stosowny „apel poległych”.
Ostatnio posłowie PiS-u z Parlamentarnego Zespołu ds. Dziedzictwa Świętego Jana Pawła II zaproponowali ministerstwu edukacji narodowej, by twórczość literacka i nauczanie Jana Pawła II weszło do kanonu lektur szkolnych. Arcybiskup Gądecki, kardynał Dziwisz i arcybiskup Hoser pomysł poparli. Czy minister Zalewska odmówi – pozostawiam domyślności czytelników. Wszak i tak tworzenie jednolitej szkoły powszechnej nie obejdzie się bez wielu zmian w programie nauczania. Kościół zresztą wykorzysta sytuację niezawodnie – jak zawsze w takich wypadkach. Może więc wychowanie do życia w rodzinie trafi w ręce katechetów? Przecież w kraju takim jak Polska, jakaż inna może być rodzina, jak nie katolicka? A już na pewno wśród recenzentów nowych podręczników znajdzie się wielu „fachowców” badających nowy program pod kątem zgodności z „wartościami chrześcijańskimi”. I tak, krok po kroku, świeckie państwo pozostanie już tylko w Konstytucji. Bo tej, chwała Bogu, PiS jeszcze nie jest w stanie zmienić.
Biologia też pewnie się nie oprze „dobrej zmianie”. Przy okazji omawiania rozmnażania się ssaków, można przekonywać młodych ludzi o szkodliwości metody in vitro i „sprzeczności z naturą” stosunków homoseksualnych. Nie przychodzi mi do głowy żaden pomysł, co można „namieszać” w matematyce czy fizyce, ale kreatywność polityków Prawa i Sprawiedliwości pozwala sądzić, że i tam da się coś „poprawić”.
Wszyscy zgadzamy się z tezą, że obecny program szkolny jest daleki od doskonałości. Za dużo jest „kucia na pamięć”, za mało nauki samodzielnego myślenia i kreatywności. Ale zmiany zaproponowane w programie przez obecnie rządzących pójdą w tym kierunku, by zacierać granicę między wiedzą i nauką, a indoktrynacją.
Gimnazjalna apokalipsa?
Czy roztoczona przeze mnie wizja konsekwencji niewinnej z pozoru likwidacji gimnazjów, to tylko czarnowidztwo? Rodzaj apokalipsy? Obawiam się, że nie. Pamiętajmy o słowach Kaczyńskiego sprzed dwóch lat, iż mamy wzorować się na Turcji. A o tym, co się tam dzieje w tydzień po nieudanym zamachu – czytamy codziennie. Powiedzmy sobie jasno: to zbyt duże ryzyko powierzyć reformę polskiej szkoły Prawu i Sprawiedliwości. Tym razem nie chodzi o los kilkunastu sędziów Trybunału Konstytucyjnego, ale o los milionów naszych dzieci. Nawet, jeśli krytycznie oceniamy dzisiejsze gimnazja, to zachowanie status quo będzie mniejszym złem, niż przemodelowanie polskiej szkoły na modłę pisowską. Takie też stanowisko powinna, moim zdaniem, prezentować lewica, a w szczególności Sojusz Lewicy Demokratycznej. Kiedyś rządy PiS-u się skończą, kiedyś (myślę, że za 3 lata) lewica powróci nie tylko do Sejmu, ale może i do współdecydowania o Polsce. I przyjdzie czas na reformę szkoły, w tym wielokrotnie zapowiadaną przez SLD likwidację gimnazjów. Ale wówczas będzie gwarancja, że wprowadzone zmiany naprawdę okażą się korzystne zarówno dla dzieci, ich rodziców, jak i tysięcy nauczycieli. A konsekwencją reformy będzie nowoczesna szkoła podstawowa (lub powszechna – mniejsza o nazwę) na miarę XXI wieku. I co ważne, szkoła neutralna światopoglądowo – tak, jak to określa Konstytucja świeckiego państwa.
A jeśli minister Zalewska chce coś dobrego zrobić dla uczniów koniecznie już dziś, niech zadba o ich zdrowie.
Lekarz w szkole
Starsi pamiętają szkolną higienistkę, lekarza szkolnego i szkolnego dentystę. Każdy lekarz powie, że zdecydowanie lepiej jest zapobiegać niż leczyć. Zdawano sobie z tego sprawę również w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej – zapomniano w III Rzeczypospolitej. Jeżeli znalazły się pieniądze na program 500+, jeśli dzięki temu programowi będzie w Polsce przybywało dzieci, to najważniejszym jest, by były to dzieci zdrowe. Lekarz rodzinny, który miał zadbać o zdrowie rodzin, okazał się niewypałem. Jeśli rodzice sami nie zadbają o profilaktykę, badania okresowe, przeglądy stomatologiczne, szczepienia swoich dzieci – nie zrobi tego nikt. A nie zawsze dbają o to tak, jak powinni – z różnych względów. Jeśli politycy PiS naprawdę chcą „dobrej zmiany”, takiej bez cudzysłowu, to powrót do szkół gabinetów lekarskich i stomatologicznych poparliby wszyscy. Dobre wzorce są – tak było w PRL. I w tym konkretnym wypadku warto wzorować się na Polsce Ludowej. A jeśli PiS tego nie zrobi, Sojusz Lewicy Demokratycznej musi obiecać rodzicom, że powrót do szkół lekarzy i stomatologów będzie dla lewicy priorytetem.