16 listopada 2024
trybunna-logo

Polska tygrysem Europy?

Książka Marcina Piątkowskiego „Europejski lider wzrostu. Polska droga od ekonomicznych peryferii do gospodarki sukcesu” może wywołać dysonans poznawczy u osób różnych przekonań i opcji politycznych. Autor dowodzi w niej, że polska transformacja gospodarcza jest sukcesem, jeśli mierzyć ją wzrostem PKB na głowę mieszkańca czy też parytetem siły nabywczej. Jednocześnie jednak twierdzi, że sukces ten nie byłby możliwy, gdyby nie PRL, który złamał odziedziczone po II RP struktury gospodarki feudalnej i oligarchicznej. Co więcej, nie jest pewne, czy gdyby po II wojnie światowej Polska była krajem kapitalistycznym, wzrost gospodarczy byłby szybszy niż w okresie PRL-u.

Książka dra hab. Marcina Piątkowskiego „Europejski lider wzrostu. Polska droga od ekonomicznych peryferii do gospodarki sukcesu” może wywołać dysonans poznawczy u osób różnych przekonań i opcji politycznych. Autor dowodzi w niej, że polska transformacja gospodarcza jest sukcesem, jeśli mierzyć ją wzrostem PKB na głowę mieszkańca czy też parytetem siły nabywczej. Jednocześnie jednak twierdzi, że sukces ten nie byłby możliwy, gdyby nie PRL, który złamał odziedziczone po II RP struktury gospodarki feudalnej i oligarchicznej. Co więcej, nie jest pewne, czy gdyby po II wojnie światowej Polska była krajem kapitalistycznym, wzrost gospodarczy byłby szybszy niż w okresie PRL-u.
Po okresie balcerowiczowskiego wstrząsu w gospodarce, od 1992 roku, Polska wkroczyła na ścieżkę nieprzerwanego wzrostu – podkreśla Piątkowski. W latach 1995-2019 rozwijaliśmy się szybciej niż „wszystkie azjatyckie tygrysy, w tym Korea i Singapur, szybciej niż Malezja (…) a także szybciej niż „celtycki tygrys” Irlandia” – pisze autor. W latach 1995-2015 średni roczny wzrost dochodu per capita wynosił 4,2 proc. Lepsze wyniki w kategorii podnoszenia PKB osiągnęły w Europie jedynie Litwa, Łotwa i Estonia. Z kraju o dochodach średnio wysokich – wedle klasyfikacji Banku Światowego – staliśmy się krajem o dochodach wysokich. Udział rolnictwa w zatrudnieniu spadł z 30 proc. w 1990 r. do około 11 proc. w 2016 roku. Wydajność pracy na roboczogodzinę wzrosła w latach 1995-2015 o 113 proc. Autor nie ukrywa jednak, że owoce wzrostu można było podzielić lepiej. Od 1989 roku najbogatsze 10 proc. obywateli zwiększyło swe dochody o 135 proc., a 10 proc. najbiedniejszych zaledwie o 40 proc. Nie to jest jednak w książce najcenniejsze, a próba przedstawienia historii gospodarczej Polski ostatnich 500 lat.
Autor rozprawia się z mitem, jakoby XVI wiek był polskim złotym wiekiem. Jak zauważa, już wtedy przeciętny poziom dochodów, wydajność rolnictwa, poziom urbanizacji, gęstość zaludnienia były znacznie niższe niż na Zachodzie, a Polska eksportowała głównie produkty takie jak pszenica i drewno. Byliśmy może nie republiką bananową, ale, pisze Piątkowski, „republiką pszeniczną”, przy czym – wbrew legendom – polski eksport pszenicy zaspokajał jedynie 1-2 proc. zapotrzebowania Europy Zachodniej i mniej niż 5 proc. konsumpcji indywidualnej.
Nie byliśmy więc spichlerzem Europy. Co więcej handel zagraniczny był w rękach kupców holenderskich, a krajowy w rękach niemieckich.
Nie działał wymiar sprawiedliwości, a mobilność społeczna była bardzo niska, nawet w obrębie szlachty. Przede wszystkim jednak nie istniały sprawne instytucje państwowe, gdyż nie było ich z czego sfinansować. Jak pisze Piątkowski „ Aż do rozbiorów (…) Polska osiągała zdecydowanie najniższe dochody podatkowe w Europie. Co uderzające w 1700 roku dochody skarbu królewskiego stanowiły zaledwie 3,2 proc. dochodów podatkowych Francji”. Sprawny aparat poboru podatków zbudowali na ziemiach polskich dopiero zaborcy.
Rozwojowi gospodarczemu nie sprzyjały też w I Rzeczpospolitej rozpowszechnione wartości kulturowe – niechęć szlachty wobec działalności gospodarczej, antyintelektualizm, izolacjonizm, niechęć w stosunku do miast i burżuazji, pogarda dla edukacji, praworządności i przedkładanie interesu klasowego nad interes państwa. Jak podsumowuje ironicznie autor: elity sprzed 1795 roku urzeczywistniły w Polsce libertariański sen rodem z amerykańskiej Tea Party.
„Stworzyły raj bez podatków, administracji publicznej i bez żadnych ograniczeń wolności dla warstwy uprzywilejowanej, w którym najsilniejsi rządzili, a najsłabsi byli skazani na wyginięcie.(…) Paradoksalnie to zaborcy (…) narzucili Polsce instytucje o istotnym znaczeniu dla wzrostu: sprawną administrację publiczną, podstawową edukację, rządy prawa i stabilność polityczną”. Jak pisze dalej: „W efekcie terytorium Polski zaczęło się rozwijać w okresie zaborów: PKB per capita jako odsetek zachodniego wzrósł z poziomu około 40 proc. w 1820 roku do 56 proc. w 1910 roku, najwyższy poziom od wieków.”
Tempo odrabiania zaległości spadło, gdy Polska odzyskała niepodległość. Jak zauważa Piątkowski, w 1938 roku dochody Polski w porównaniu z Zachodem były niższe niż w 1913 roku. Po 1918 roku powszechnie spodziewano się, że nowa Rzeczpospolita pozbędzie się starych struktur oligarchicznych i stworzy społeczeństwo równych szans. Niestety nadzieje te zostały zawiedzione. Klasa posiadaczy ziemskich blokowała wszelkie próby reform mogące podkopać jej pozycję. W latach 1926-1939 rozparcelowano w ramach reformy rolnej jedynie 7 proc. latyfundiów. W 1939 roku większość (ponad 60 proc.) społeczeństwa żyła na wsi w wielkiej, szokującej dla obserwatorów z zagranicy biedzie. Gospodarka była skartelizowana i poddana monopolom. Jak pisze Piątkowski „Trudno w to uwierzyć, ale kartele i monopole odpowiadały za dwie trzecie produkcji przemysłowej – był to jeden z najwyższych wskaźników w Europie”. Fatalnie niedorozwinięte była też szkolnictwo – w 1937 roku do szkół średnich uczęszczało 3,2 proc. dzieci w wieku 10-19 lat, a studia dostępne były dla jednego procenta młodych ludzi. Szalała korupcja, rządy prawa dotyczyły tylko bogatych, a chłopi zostali pozbawieni w II RP możliwości awansu społecznego.
Komunizm, jak nazywa Piątkowski ustrój realnego socjalizmu, miał, jego zdaniem wiele zalet. Przede wszystkim był społeczeństwem inkluzywnym, włączającym: „W Polsce po 1945 roku komunizm zastąpił stare, przedwojenne elity, nowymi, często rekrutującymi się spośród uciskanych chłopów i robotników. Wartości normy społeczne i zasady starych elit zostały zastąpione nowymi.(…) Społeczeństwo otworzyło się jak nigdy dotąd, dzięki zmianie stosunków własnościowych, wprowadzeniu oświaty i gwałtownemu zwiększeniu mobilności społecznej”.
W wyniku komunistycznej industrializacji miliony polskich chłopów przeniosły się do miast. Zatrudnienie w rolnictwie spadło z 57 proc. do 30 proc. całkowitego zatrudnienia. Jednocześnie gwałtownie wzrósł odsetek studiujących z 1,2 proc. w 1935 r. do 7 proc. w 1960 r. i 14 proc. w 1970 roku.
Liczba pracowników umysłowych wzrosła z 800 tysięcy w 1939 roku do 2,1 miliona w 1956 roku: „Liczba inżynierów wzrosła z 7000 w 1946 roku do 110 tysięcy w 1970 roku liczba lekarzy z 7000 w 1946 roku do 43 tysięcy w 1967 roku, a liczba nauczycieli z 97 tysięcy w 1946 roku do 320 tysięcy w 1967 roku.”. Jak pisze z uznaniem Piątkowski „Nigdy wcześniej nie dochodziło do tak fundamentalnych zmian w strukturze społeczeństwa.”
Jak wskazuje: „komunistyczna Polska cechowała się większą mobilnością społeczną niż kraje zachodnie (Anglia Francja, RFN i Szwecja) (…).” Nierówności dochodów były na poziomie dzisiejszych krajów skandynawskich, nierówności majątkowe były niższe niż w dzisiejszej Skandynawii. W 1939 roku 1 proc. najbogatszych Polaków kontrolował 16 proc. całkowitego PKB, w 1950 zaś jedynie 5 proc. . Taki egalitaryzm był niespotykany we wcześniejszych okresach polskiej historii. Autor podkreśla również, że „komunizm zmusił też Zachód do budowania bardziej inkluzywnych, lepiej prosperujących i bardziej ludzkich społeczeństw.” Konsekwentnie, gdy ZSRR padł, Zachód stał się mniej inkluzywny, bardziej populistyczny i wolniej się rozwija.
Co by było, gdyby Polska pozostała po 1945 r. kapitalistyczna? Autor stara się dać odpowiedź na tak postawione pytanie z gatunku modnej ostatnio historii alternatywnej. Podkreśla, że nie jest pewne, czy gdyby Polska po II wojnie światowej była rządzona przez ugrupowania, które stworzyły ostatecznie rząd w Londynie, czy byłyby w stanie i chciały przeprowadzić forsowną, ale konieczną industrializację. Zarówno ludowcy, jak i konserwatyści byli jej przeciwni. Nawet jeśli jednak udałoby się wypracować konsensus, to co z pieniędzmi? „Historia Polski międzywojennej uczy, że nawet w autokratycznym reżimie marszałka Józefa Piłsudskiego i jego pułkowników trudno było sfinansować uprzemysłowienie. W hipotetycznej powojennej demokracji byłoby to jeszcze trudniejsze” – argumentuje Piątkowski. Nie można byłoby bowiem wtedy odgórnie ograniczać konsumpcji w celu sfinansowania inwestycji przemysłowych. Z Planu Marshalla zaś otrzymalibyśmy zaledwie kilka procent – w przeliczeniu na dzisiejsze kwoty kilka miliardów dolarów. Polska granicząca ze Związkiem Radzieckim i tkwiąca „w europejskiej szarej strefie bezpieczeństwa” ze względu na ryzyko geopolityczne nie byłaby w stanie przyciągać zachodnich inwestycji. Jak podsumowuje Piątkowski, prawdopodobnie tkwiłaby więc w starej hamującej wzrost oligarchicznej pułapce. O reformie rolnej i upowszechnieniu oświaty również trudno byłoby marzyć. Autor nie jest jednak piewcą systemu realnego socjalizmu.
Podkreśla, że był to system oligarchiczny politycznie i mało
innowacyjny.
Co więcej, Polska była „maruderem w obozie komunistycznym” pod względem tempa wzrostu PKB, wynoszącego w latach 1950-1989 2,2 proc. rocznie, czyli mniej niż we wszystkich innych państwach bloku. Polska Ludowa „inwestowała w gospodarkę dużo mniej niż inne kraje komunistyczne znajdujące się na tym samym poziomie rozwoju”. Było to paradoksalnie, jak twierdzi Piątkowski, wynikiem mniejszej niż gdzie indziej represyjności systemu. „Polscy komuniści w odpowiedzi na żądania społeczeństwa pozwalali na wyższą konsumpcję prywatną niż w innych krajach, co wpływało negatywnie na wartość oszczędności dostępnych do inwestowania. Nieco większa przychylność wobec społeczeństwa niż w innych krajach komunistycznych (lub wśród azjatyckich tygrysów) nie opłaciła się ekonomicznie” – twierdzi. Po drugie, niższy poziom wzrostu był wynikiem straconej dekady lat 80. Jak należy przypomnieć, PRL był jedynym państwem bloku, które zbankrutowało, ogłaszając w 1982 roku wstrzymanie obsługi zadłużenia zagranicznego.
A jednak „komunizm nie był samym złem”, argumentuje autor. Wprawdzie PRL rozwijała się pod względem wzrostu PKB wolniej „ niż Europa Zachodnia i Południowa oraz inne kraje komunistyczne, ale (…) skumulowany wzrost w latach 1950-1990 nie odbiegał zbytnio od tego, który odnotowały w tym okresie peryferyjne kraje kapitalistyczne. Meksyk, Brazylia, Jugosławia, Indie, a nawet Korea Południowa (do 1980 roku) nie radziły sobie wyraźnie lepiej niż Polska (…) gospodarka centralnie planowana, nawet w polskim nieefektywnym wydaniu, była zdolna do rozwoju w tempie dorównującym jej światowym odpowiednikom.” Piątkowski przypomina również, że wzrost PKB to nie wszystko, a w takich obszarach jak możliwość awansu społecznego, uczestnictwo w kulturze, dostęp do edukacji, poziom nierówności czy wskaźnik przestępczości Polska do 1990 r. osiągnęła wyższy poziom niż np. Turcja, Brazylia czy Portugalia.
Transformacja mogła być inna! Można było ją przeprowadzić łagodniej – przekonuje Piątkowski, tym bardziej, że w jej początkowych latach odnotowano wyjątkowo negatywne skutki. W latach 1990-91 PKB skurczył się o 18 proc. , a realne płace spadły o 25 proc. , bezrobocie zaś wzrosło od zera do 12 proc. w 1991 r. i 14 proc. w 1992 roku. Jak przyznawał w 1992 roku sam Międzynarodowy Fundusz Walutowy, „w niektórych krajach europejskich (takich jak Polska) na początku procesu przeprowadzania reform istniały znaczne nadwyżki budżetowe i operacyjne, co z perspektywy czasu każe przypuszczać, że polityka makroekonomiczna mogła być mniej restrykcyjna”.
Autor stara się jednak przekonywać, że wydatki socjalne, wyższe niż w innych krajach regionu, stanowiły pewien amortyzator dla bolesnych przemian. W latach 1990-1995 liczba rencistów wzrosła w Polsce o pół miliona, a emerytów o 1,5 miliona. W rezultacie wydatki na emerytury wzrosły z 13,4 proc. PKB do 14,4 proc. PKB w 1996 roku: „Polska była jednym z nielicznych krajów postkomunistycznych, w których one wzrosły; w wielu innych krajach doszło do ich obniżenia, często bardzo znacznego (na przykład w Bułgarii wydatki na emerytury spadły z poziomu 14,1 proc. do 9,5 proc. PKB).” W latach 1990-1995 Polska przeznaczała na cele społeczne 22 proc. PKB czyli więcej niż średnia dla krajów OECD. Żadna to jednak zasługa Balcerowicza, który, jak zauważa Piątkowski, po prostu przegapił implikacje podjętej przez Ministerstwo Pracy decyzji o umożliwieniu ludziom przechodzenia na wcześniejsze emerytury i łatwego uzyskiwania rent.
Polską politykę gospodarczą nazywa autor „ciągłą i pragmatyczną”, wskazuje, że polski rząd słusznie zareagował na kryzys z 2009 roku pozwalając na zwiększenie deficytu budżetowego z 3,6 proc. PKB do 7.3 proc. w 2009 roku i 7,5 proc. w roku następnym. Dowodem na istniejący ponadpartyjny konsensus w sprawie gospodarki jest też np. to, że w 1996 roku wicepremier i minister finansów Grzegorz Kołodko poparł pomysł Leszka Balcerowicza, by w Konstytucji ustalić górną granicę zadłużenia na poziomie 60 proc. PKB. Jednocześnie autor krytykuje Leszka Balcerowicza, który zalecał NBP podwyższenie stóp procentowych. W 2000 roku stopę procentową podniesiono do 19 proc. mimo inflacji wynoszącej jedynie 8,5 proc. . Poskutkowało to obniżeniem wzrostu PKB z 4 proc. w 2000 roku do 1 proc. w 2001. W rezultacie bezrobocie osiągnęło niemal 20 proc. .
Zaskakująco niewiele miejsca autor poświęca jednak minusom polskiej transformacji. Przyznaje, że w 2016 roku 2,4 miliona Polaków pracowało za granicą, chociaż – mało przekonująco – sugeruje, że ludzie ci jeszcze wrócą. Bardziej rozwinięty został wątek niskich płac, którymi okupiona została konkurencyjność gospodarki: „Przez większą część okresu transformacji wynagrodzenia rosły wolniej niż wydajność pracy. Od 2000 roku [do 2016 – przyp. TMS] ta druga wzrosła o połowę, podczas gdy płace tylko o jedną trzecią.” Polska była też w 2014 roku niechlubnym liderem UE jeśli chodzi o odsetek osób zatrudnionych na umowach śmieciowych, ustępując w OECD pod tym względem tylko Chile. Nie docenia natomiast Piątkowski kwestii nierówności dochodowych w Polsce.
Autor proponuje „konsensus warszawski” w miejsce „konsensusu waszyngtońskiego”. Miałby on polegać na docenieniu roli instytucji w rozwoju gospodarczym, zwiększaniu oszczędności krajowych, zwiększeniu stopy zatrudnienia, urbanizacji, inkluzywnym wzroście, otwarciu się na imigrację, silnym nadzorze nad sektorem bankowym i dbałości o dobrostan, a nie tylko wzrost gospodarczy. Poleca też rozbudowę usług publicznych, by skończyć z „faktycznym apartheidem” w dostępie do nich. Jak podkreśla, trzeba dbać o społeczeństwo równych szans, utrzymywać nierówności na niskim poziomie i zapobiec powrotowi elitaryzmu cechującego np. II RP. – Świat musi zacząć iść w stronę różnych odmian gwarantowanego dochodu podstawowego. Ludzie nie rozleniwią się od tego, lecz uzyskają pewną stabilizację oraz możliwość robienia tego co potrafią najlepiej z korzyścią dla innych członków społeczeństwa – podsumowuje. To jednak recepta daleko niepełna.
Oprócz dbałości o tempo wzrostu gospodarczego powinniśmy też zadbać o szerzej rozumiany dobrostan i nie uciekać od kwestii nierównomiernego podziału dochodów oraz zreformować niesprawiedliwy, regresywny system podatkowy. Piątkowski o niesprawiedliwym podziale obciążeń podatkowych po prostu milczy.
To i inne wskazane wyżej mankamenty sprawiają, że książkę Piątkowskiego należy ocenić jako nadmiernie optymistyczną. Jednak
w warstwie historycznej zawiera ona wiele cennych uwag i refleksji. Miejmy nadzieję, że podobne książki staną się nowym głosem środka, przesuwającym polską refleksję o gospodarce i historii odrobinę na lewo.

Marcin Piątkowski „Europejski lider wzrostu. Polska od ekonomicznych peryferii do gospodarki sukcesu”, wyd. Poltext, Warszawa, 2019., str. 444, ISBN 978-83-7561-999-7

Poprzedni

Flaczki Tygodnia

Następny

Niedzielny kronikarz

Zostaw komentarz