21 listopada 2024
trybunna-logo

Polska oświata po rządach prawicy

Wchodzimy w ostatni rok poprzedzający wybory do Sejmu i Senatu – tym ważniejsze, że stanowią one bardzo realną szansę na odsunięcie od władzy wysoce szkodliwej dla Polski prawicowej koalicji występującej pod mylącą nazwą „Zjednoczonej Prawicy”.

Ze zrozumiałych względów dyskusja publiczna skupia się na kwestiach taktyki wyborczej, w tym na kluczowej dla wyniku wyborów sprawie wspólnych list całej demokratycznej opozycji.  Uważam tę sprawę za bardzo ważną i parokrotnie wypowiadałem się za zbudowaniem możliwie szerokiej koalicji partii opozycyjnych.  Nie jest to jednak jedyna sprawa, która powinna już teraz zaprzątać uwagę polityków opozycji, w tym przywódców Lewicy. Obok taktyki wyborczej istotną sprawą jest sformułowanie propozycji programowych w kilku szczególnie ważnych obszarach pracy państwowej, szczególnie tych, w których rządy prawicy spowodowały  największe szkody.

Uważam, że już teraz cztery główne ugrupowania opozycyjne – Koalicja Obywatelska. Nowa Lewica, Polska 2050 i Polskie Stronnictwo Ludowe – powinny powołać starannie dobrane i wysoce kompetentne zespoły robocze, których zadaniem byłoby opracowanie i przedstawienie publicznie  na kilka miesięcy przed wyborami programów zmian, które nowa większość parlamentarna wprowadzi , jeśli opozycji uda się wygrać przyszłoroczne wybory. Idzie tu nie o licytowanie się w popularnych obietnicach, lecz o przekonujący program naprawy państwa w kluczowych dziedzinach, takich jak kryzys ekonomiczny, dewastacja rządów prawa i wynikający z niej kryzys w stosunkach z Unią Europejską, a także  zapaść służby zdrowia i rosnąca groźba załamania się systemu oświatowego.

Z tych problemów skupiam się obecnie na najbliższych moim doświadczeniom sprawach edukacji. 

Na postępujący kryzys systemu oświaty złożyły się nie tylko wieloletnie niedostateczne finansowanie tej sfery, ale także nieprzemyślane i chaotycznie realizowanie pseudo-reformy rządu Prawa i Sprawiedliwości, w tym zwłaszcza pospieszna i nieprzygotowana likwidacja gimnazjów. Oba rządy Prawa i Sprawiedliwości zaszkodziły także oświacie przez wprowadzenie na niespotykaną od kilku dziesięcioleci skalę indoktrynację polityczną w duchu skrajnie prawicowych haseł ideologicznych.

Najbardziej oczywistym przejawem kryzysu oświaty jest spadająca atrakcyjność zawodu nauczyciela i w konsekwencji starzenie się kadry nauczycielskiej. Zaradzenie temu procesowi wymaga zrozumienia jego przyczyn i znalezienia adekwatnych  środków zaradczych.

Najbardziej oczywistą – ale nie jedyną – przyczyną, dla której doświadczeni nauczyciele odchodzą z zawodu, a młodzi niechętnie do niego się garną, są warunki materialne, które nigdy po wojnie nie były specjalnie korzystne, zwłaszcza w porównaniu z okresem przedwojennym. Jestem dzieckiem nauczycieli i pamiętam,  że moja matka – młoda nauczycielka matematyki w gimnazjum i liceum imienia Aleksandry Piłsudskiej w Warszawie – otrzymywała miesięczne wynagrodzenie w wysokości 360 złotych. W tym czasie średnie wynagrodzenie kwalifikowanego robotnika wynosiło około 150 złotych miesięcznie. Już w latach Polski Ludowej wystąpiło relatywne pogorszenie sytuacji finansowej nauczycieli w stosunku do innych zawodów, ale skala tego zjawiska była znacznie mniejsza niż po zmianie systemu, gdyż w całym okresie Polski Ludowej miało miejsce spłaszczenie piramidy  dochodowej, w tym znaczne zmniejszenie dystansu dochodowego między pracownikami umysłowymi i fizycznymi. Liberalne reformy ekonomiczne początku lat dziewięćdziesiątych przyniosły bardzo znaczne zwiększenie nierówności ekonomicznych, przy czym nauczyciele znaleźli się wśród tych kategorii zawodowych, które najgorzej wyszły na tych przemianach, co musi rodzić poczucie krzywdy.

W latach późniejszych podejmowano próby zmiany tego stanu rzeczy. W ramach nowatorskiej „strategii dla Polski”, której autorem był wicepremier Grzegorz Kołodko, rząd premiera Cimoszewicza w 1997 roku podniósł średnie uposażenia nauczycieli o 22 procent, co przy ówczesnej wysokiej inflacji oznaczało realny wzrost o 7-8 procent. Nigdy później nauczyciele nie otrzymali tak znaczącej podwyżki uposażeń, a nieprzemyślana i kosztowna reforma ministra Mirosława Handkego (w 1998 roku) pochłonęła środki, które powinny być przeznaczone na dalszą poprawę warunków bytowych nauczycieli. Niestety kolejne rządy, w tym rządy SLD w latach 2001-2005 , nie zmieniły tej niebezpiecznej tendencji.  

Efekty tego procesu obserwujemy obecnie. Uważam, że konieczne jest opracowanie kompleksowej koncepcji poprawy sytuacji materialnej nauczycieli, w tym zwłaszcza stworzenie bodźców skłaniających do wybierania tego zawodu przez absolwentów wyższych uczelni.

Program taki powinien obejmować nie tylko wysokość uposażeń ale także inne bodźce. Na pierwszym miejscu wymieniłbym ambitny program mieszkaniowy, w ramach którego samorządy finansowałyby (przy zagwarantowaniu im przez rząd  subwencji celowej) wieloletni kredyt mieszkaniowy, umarzany w miarę upływu lat pracy w zawodzie nauczycielskim. Obok tego należy zapewnić nauczycielom możliwość odbywania co kilka lat paromiesięcznych staży zagranicznych w krajach o szczególnie wartościowych doświadczeniach edukacyjnych.

Są to sprawy ważne, ale nie wyczerpują one omawianej tu problematyki.

Nauczycieli zrażają do zawodu nie tylko warunki materialne, ale także dwie plagi polskiego systemu oświatowego, które narosły w ostatnich latach. Pierwszą jest niesłychane zbiurokratyzowanie szkoły i nauczania. Nigdy dawniej nauczyciele nie byli obciążani tak wielką pracą „papierkową”, za którą kryje się uporczywe dążenie władz oświatowych do drobiazgowej kontroli procesu nauczania. Pozbawia to nauczyciela czegoś, co  było i jest szczególnie ważne dla najbardziej ambitnych przedstawicieli tego zawodu: możliwości samodzielnej, twórczej realizacji procesu nauczania. To między innymi dlatego (a nie tylko ze względów finansowych) część nauczycieli odpływa do szkól niepublicznych, gdzie tej biurokracji nie ma.

Drugą jest narzucanie nauczycielom ideologicznej indoktrynacji, sprzecznej z przekonaniami wielu z nich. Jak ma się czuć nauczyciel, któremu każe się propagować kult „żołnierzy wyklętych”, kłamliwie i jednostronnie przedstawiać najnowszą historię Polski, czy wpajać tak zwane „wartości chrześcijańskie” – bardzo często wbrew jego/jej osobistym przekonaniom? 

W obu tych dziedzinach powinniśmy już teraz zapowiedzieć odrzucenie polityki biurokratyzacji i ideologicznej indoktrynacji. Nauczycieli należy szanować, co oznacza nie tylko stwarzanie im godnych warunków materialnych, ale danie im bardzo znacznej autonomii w procesie nauczania.

Trzeba także pod dyskusję poddać sprawę modelu szkolnictwa ponad podstawowego. Nie powinniśmy iść śladami prawicowych ministrów, którzy to wprowadzali (minister Handke) to likwidowali (minister Zalewska) gimnazja. Jest to marnowanie znacznych  środków i wprowadzanie chaosu. Warto natomiast poważnie zastanowić się nad tym, czym powinno być liceum.

Przypomnę, że kiedy w latach trzydziestych wprowadzano podział na gimnazja i licea (reforma ministra Jędrzejewicza), różnica miedzy tymi szkołami była bardzo wyraźna. Gimnazja miały charakter ogólnokształcący o jednolitym programie nauczania, natomiast dwuletnie licea dzieliły się na klasyczne, humanistyczne, matematyczno-fizyczne i przyrodnicze. Ten system działał jeszcze przez kilka lat powojennych, co jako absolwent liceum humanistycznego bardzo dobrze wspominam.

Od tego czasu minęło ponad siedemdziesiąt lat. Suma nagromadzonej wiedzy jest tak wielka, że każda próba wtłoczenia jej do głów uczniów musi rodzić coraz większe trudności. Warto więc przedyskutować radykalną zmianę koncepcji liceum. Powinno powstać kilka typów liceum ogólnokształcącego (obok wprowadzonych w 1997broku liceów profilowanych, które miały za zadanie połączenie wiedzy ogólnej z przygotowaniem do zawodu). Przykładowo mogłyby to być licea humanistyczne, społeczno-ekonomiczne, przyrodnicze, matematyczno-fizyczne, lingwistyczne (z rozbudowanym programem nauki języków i kultur obcych). Rzecz prosta, poszczególne licea prowadziłyby tylko niektóre kierunki, co komplikowałoby sytuację małych miejscowości wymagałoby odrębnie przygotowanych programów adaptacyjnych.

Wymieniłem kilka obszarów, których powinna dotyczyć dyskusja nad polityką oświatową przyszłego rządu. Warto także poważnie zastanowić się nad tym, jak w przyszłości powinno się podchodzić do polityki oświatowej państwa. Jest to bowiem dziedzina bardzo szczególna, w której zmiany nie mogą – a raczej nie powinny – być wprowadzane często i pospiesznie. Trwałość systemu oświatowego wymaga wypracowania konsensusu podstawowych sił politycznych, dzięki któremu normalna w warunkach demokracji wymiana rządów nie pociągałaby za sobą rewolucji w oświacie. Postulat takiego konsensusu edukacyjnego sformułowany został w czasie prac podzespołu młodzieżowego „Okrągłego Stołu”. Kiedy odpowiadałem za sprawy oświaty, próbowałem go realizować, co spotkało się z uznaniem po stronie ówczesnej opozycji, ale oburzało niektórych moich współtowarzyszy. 

Taki konsensus trzeba budować już teraz w ramach obozu demokratycznego. W przyszłości trzeba będzie podjąć próbę wciągnięcia do niego również przedstawicieli obecnego obozu rządzącego, a przynajmniej jego umiarkowanej części. Nie będzie to łatwe, ale uważam, że trzeba będzie podjąć taką próbę.

Autor był ministrem edukacji narodowej w latach 1996-1997.     

Poprzedni

Myślałeś – nie decyduj

Następny

Rok rosnącego wypalenia