22 listopada 2024
trybunna-logo

Polityka w czasach epidemii

Obecna, największa za życia obecnych pokoleń, pandemia pociągnie za sobą długotrwałe konsekwencje ekonomiczne, społeczne i polityczne. Niezależnie od tego, jak długo trwać będzie bezpośrednie zagrożenie zdrowia i życia ludności w większości państw świata, pewne wydaje się to, że po jego ustaniu nic już nie wróci do stanu dotychczasowego – stanu, do którego zdołaliśmy się tak bardzo przyzwyczaić, że trudno nam wyobrazić sobie, co mogłoby go zastąpić.

Ekonomiści – w Polsce zwłaszcza znany z dalekowzrocznych prognoz Grzegorz Kołodko – wskazują na to, że dotychczasowy model stałego wzrostu gospodarczego, oparty na rosnącej konsumpcji a zarazem wyczerpywania naturalnych zasobów, staje pod znakiem zapytania w warunkach trwałych następstw światowej recesji. Co więcej, recesja najprawdopodobniej uderzy w poszczególne regiony z niejednakową siłą. Nie można na przykład wykluczyć tego, że jedną z konsekwencji obecnego kryzysu może być relatywny wzrost pozycji ekonomicznej Chin, które dość szybko wydobyły się z epidemii i mogą stać się skutecznym rywalem dla osłabionych przez konsekwencje epidemii gospodarek Europy i Ameryki.
Koordynacja i współpraca
Prognozy tego typu wykraczają poza problematykę czysto ekonomiczną i kierują naszą uwagę ku długofalowym skutkom politycznym. Dotyczy to tak polityki międzynarodowej, jak i polityki wewnętrznej poszczególnych państw.
W stosunkach międzynarodowych obecny kryzys zdrowotny pokazuje z całą mocą ograniczenia możliwości i skuteczności działania państw narodowych. Wprawdzie to właśnie rządy państw narodowych podejmują decyzje mające na celu ograniczenie zasięgu i w dalszej perspektywie zwalczenie epidemii, ale już teraz widać, że bez głębszej współpracy i koordynacji międzynarodowej nie będą w stanie poradzić sobie z jej konsekwencjami. Unia Europejska, która jeszcze tak niedawno postponowali politycy „eurosceptycznej” prawicy, okazuje się niezbędna dla wyprowadzenia państw członkowskich z grożącej im zapaści gospodarczej. W tym kontekście Brytyjczycy będą zapewne żałowali swej decyzji o „brexicie” – tyleż egoistycznej, co nierozsądnej. Zmagające się z konsekwencjami kryzysu Stany Zjednoczone – z Trumpem lub bez niego – będą musiały na nowo przemyśleć swoje stosunki z resztą świata i zrewidować koncepcję amerykańskiej hegemonii, której podporządkowana była polityka tego mocarstwa po zakończeniu zimnej wojny. Ulegnie zapewne zmianie stosunek do Rosji. Gdy rosyjska pomoc medyczna dociera do najdotkliwiej dotkniętych Włoch, nasuwa się pytanie, jak długo jeszcze utrzymywać się będzie skierowana przeciw Rosji polityka sankcji i izolacji. Może więc z obecnego kryzysu wyłonią się stosunki międzynarodowe, w których świadomość wspólnoty losów całej ludzkości weźmie górę nad egoizmem narodowym czy ideologicznym zacietrzewieniem. Nie wiem, czy tak się stanie, ale chciałbym, by się stało.
W polityce polskiej sprawami centralnymi są jakość rządzenia oraz charakter polityki. W obu tych sprawach przeżywany obecnie kryzys skłania do wejścia na drogę radykalnej zmiany.
Powrót do dnia wczorajszego
Państwo okazało się tak bardzo niesprawne, że zwykły powrót do dnia wczorajszego wydaje się nierealny. Wieloletnie zaniedbania w służbie zdrowia, chronicznie niedofinansowanej i z roku na rok borykającej się z odpływem kadry lekarzy i pielęgniarek, dają o sobie znać szczególnie w warunkach nadzwyczajnych. Chciałbym być dobrze zrozumiany: nie obciążam obecnego rządu wyłączną odpowiedzialnością za ten stan rzeczy, gdyż zawiniły także rządy poprzednie – zwłaszcza te, które były u władzy już po wyjściu Polski z głębokiej recesji pierwszych lat po zmianie ustroju. Jednak odpowiedzialność rządów PiS jest o tyle większa, że ostatnie lata były okresem świetnej koniunktury gospodarczej w świecie, co przekładało się na wyraźne polepszenie sytuacji finansowej państwa. Co z tego miała służba zdrowia? Podobnie jak inna zaniedbywana dziedzina – oświata – była nadal pomijana w hojnym rozdzielaniu publicznego grosza. Ważniejsze były gospodarcze dziwolągi w rodzaju przekopywania Mierzei Wiślanej czy pomysł budowania wielkiego lotniska między Warszawą i Łodzią, a także czysto polityczne „inwestycje” w Wojska Obrony Terytorialnej, których skuteczność militarna podawana jest w wątpliwość przez najwybitniejszych specjalistów wojskowych.
Państwo jest źle i niekompetentnie zarządzane, gdyż o doborze kadr kierowniczych decydują obecnie przede wszystkim kryteria polityczne a nie fachowe. Tak nie zawsze było. W czasie, gdy byłem członkiem rządu kierowanego przez premiera Cimoszewicza żelazną zasadą było to, że o obsadzie stanowisk kierowniczych decyduje fachowość na nie legitymacja partyjna. Jednym z moich zastępców został wybitny działacz podziemnej „Solidarności”, nieżyjący już Mirosław Sawicki. Podobnie było i w innych ministerstwach. Potem pod tym względem było już tylko coraz gorzej.
Najnowszym przykładem niekompetencji aparatu państwowego jest to, co dzieje się na warszawskim lotnisku, gdzie tysiące pasażerów operacji „Lot do domu” kłębią się godzinami w kolejkach, gdyż – jak z rozbrajającą szczerością wyjaśniają odpowiedzialni za ten stan rzeczy urzędnicy – „brakuje ludzi” dla uruchomienia liczniejszych okienek kontroli paszportowej i dla przeprowadzenia niezbędnego pomiaru temperatury.
Poprawa stanu państwa nie jest zadaniem partyjnym, lecz narodowym. Musi zostać podjęta bardzo poważna praca nad tym, by nasze państwo było sprawne i skuteczne. Oznacza to przede wszystkim: rewizję priorytetów budżetowych, przywrócenie fachowej służby cywilnej i prowadzenie polityki porozumiewania się głównych sił politycznych w miejsce dyktatu aktualnej większości sejmowej.
Termin wyborów
To ostatnie wyzwanie wiąże się bardzo ściśle z obecnym sporem o termin wyborów prezydenckich. Politycy całej opozycji – od Lewicy po Konfederację – słusznie domagają się odłożenia wyborów, w czym wspierają ich najpoważniejsze autorytety prawnicze. Mają rację, ale nie mają siły sprawczej. Ta znajduje się w ręku Jarosława Kaczyńskiego, gdyż nikt zapewne nie sądzi, by decyzję w tej sprawie samodzielnie podejmować mieliby prezydent Duda, marszałek Witek czy premier Morawiecki. Przyczyna, dla której prezes PiS upiera się przy majowym terminie wyborów, jest całkowicie oczywista. Liczy na to, że w ten sposób uda się wybory wygrać. Dzięki czemu przez kolejne pięć lat głową państwa pozostanie człowiek całkowicie od prezesa zależny, pokornie znoszący upokarzanie go, jak ostatnio, gdy został cynicznie ograny w sprawie rzekomej „dymisji” Jacka Kurskiego.
Jarosław Kaczyński rozumuje logicznie, co nie znaczy, że bezbłędnie. Opozycja powinna z całą siłą uderzać w cynizm tej polityki i uczynić z tego podstawowy wątek walki wyborczej. Może okazać się, że ta gra obróci się przeciw obecnej partii władzy. Pod warunkiem, że opozycja nie złoży broni i że ponad podziałami istniejącymi w jej łonie, zdecyduje się na wspólny front – zwłaszcza w drugiej turze. Nie wykluczam zresztą tego, że prezes Kaczyński może nagle zmienić zdanie, jeśli sondaże wskażą na słabnięcie szans na wygraną Andrzeja Dudy.
Duchowy guru
Od wyborów prezydenckich ważniejsze jednak wydaje mi się to, jak ma wyglądać polityka polska w następnych latach. Czy ma nadal być zażartą walką dwóch nienawistnych plemion politycznych? Czy jej duchowym guru ma pozostawać bliski hitleryzmowi niemiecki teoretyk polityki Carl Schmitt (1888-1985), dla którego istotą polityki była relacja „wróg-przyjaciel” a celem politycznym jest zniszczenie wroga? Trzy lata temu ( w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung”) Jarosław Kaczyński wyraził swe szczere uznanie dla „realizmu” niemieckiego teoretyka. To mnie nie dziwi, gdyż prezes PiS okazał się pojętnym uczniem Carla Schmitta.
Polityka nie musi jednak być wyłącznie i zawsze walką z „wrogiem”. Może być także dążeniem do realizacji dobra wspólnego. Taka polityka nie wyklucza sporu, gdyż w rozumieniu owego dobra wspólnego będziemy niejednokrotnie się różnili. Jest to jednak spór merytoryczny, a nie walka na zniszczenie „wroga”. Taka polityka nazywana jest często „demokracja deliberatywną”, której cechy i walory przedstawił niedawno wybitny psycholog polityki profesor Janusz Reykowski ( w książce „Rozczarowanie demokracją: perspektywa psychologiczna”, 2019).
Polskę czekają bardzo trudne lata. Gdy skończy się epidemia, pozostaną i będą bardzo ostro odczuwane jej konsekwencje. Uderzają one szczególnie w warstwy ekonomicznie słabsze, w tym w ludzi młodych o nieustabilizowanej sytuacji zawodowej. Trzeba się liczyć z siłą gniewu zrodzonego z poczucia przekreślonych szans na szybką poprawę sytuacji materialnej tej liczącej się warstwy społecznej.
Jaki rząd?
Z nowymi wyzwaniami będzie musiał radzić sobie rząd – jaki rząd? Czy miałby to być rząd „współodpowiedzialności za państwo” złożony z przedstawicieli wszystkich ugrupowań sejmowych, co postulują profesor Maciej Kisilowski i dr Anna Wojciuk na łamach „Gazety Wyborczej” (23 marca br.)? Pomysł jest ciekawy, ale – moim zdaniem – całkowicie nierealny. W obecnym stanie rzeczy ani PiS, ani partie opozycyjne nie są w stanie zgodzić się na utworzenie takiego rządu i na zapewnienie mu niezbędnej siły politycznej. Już nieco bardziej realne wydaje mi się utworzenie ponadpartyjnego rządu fachowców, ale i do tego potrzeba takiej odpowiedzialności za państwo, jakiej obecnej partii władzy dość wyraźnie brakuje.
Czekają nas więc trudne czasy. Niezależnie od tego, co przyniosą wybory prezydenckie ( i kiedy się one odbędą) rząd Zjednoczonej Prawicy będzie musiał zmagać się z konsekwencjami kryzysu, a jego dotychczasowe „osiągnięcia” nie wskazują na to, by mu to szło dobrze. Opozycja będzie musiała szybko przygotować odważny a zarazem realny długofalowy program polityki ekonomicznej i społecznej nowego rządu, który zastąpi obecny po – bardzo możliwe że wcześniejszych – wyborach parlamentarnych. Powinna także jasno i wyraźnie deklarować odstąpienie od logiki „wojny polsko-polskiej”, gotowość do autentycznej a nie udawanej współpracy z dzisiejszymi przeciwnikami. Dla dobra państwa – czyli nas wszystkich.

Poprzedni

Ciągle bez ochrony

Następny

Błogosławiony stan strachu

Zostaw komentarz