Teraz!
Jak co roku w marcu weryfikowana jest wysokość stypendiów na uczelniach. Tym razem mocno po kieszeniach dostali studenci UŚ, w mniejszym stopniu także doktoranci. Nagła utrata dochodu o kilkaset złotych, czasem to jest nawet 1/4 czy 1/3 czyichś miesięcznych środków utrzymania (czynsze, kredyty, raty, leki, dzieci do wykarmienia itd.). Dałem się dodać do grupy oburzonych studentów, bo może akurat jako starszy kolega mógłbym się podzielić swoimi doświadczeniami.
Zapachniało protestem, ale zapach szybko się rozszedł. Pojawił się zwyczajowy swąd.
Oskarżenia, że rząd szasta pieniędzmi na „madki” z 500+. Że czemu tu się dziwić, nie ma cudów, tabelki się muszą zgadzać. Oczywiście tabelki księgowej UŚ. Excel stypendystów jest, jak wiadomo, z gumy. Potem przyszło rozstrzygające oświadczenie samorządu studenckiego, stojącego na straży żelaznych praw ekonomii (czyt. interesów władz uczelni): „stypendia się zmniejszają w marcu, bo zawsze się wtedy zmniejszają/ są teraz niższe, bo były wyższe”. A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój. A po samorządzie kariera w rektoracie – dodajmy.
Nie piszę tego, żeby się naigrywać ze studentów-poczciwców, którym gilotyna się otwiera, ale niestety to oni lądują pod nią, bo brak im perspektywy poznawczej. A skąd by mieli ją wziąć? Żyjemy w czasach, w których to student płaci po godzinach pracodawcy za możliwość nabycia doświadczenia do CV (sic!) albo bierze kredyt na studia, który potem odpracowuje niczym niewolnik swojego wierzyciela, podczas gdy to kapitał powinien ponosić PEŁNY KOSZT kształcenia swojego przyszłego pracownika.
Tzn. student powinien się móc utrzymać z samego faktu, że studiuje, wykonuje pracę naukową. Każdy student. I tak, od takiego studenta można wtedy wymagać zaangażowania, choć jego kierunek i cele są już jego/jej dowolną sprawą.
Ale jeśli student czuje się winny, że studiuje, prawie winny, że żyje, że nie nalewa kawy, nie wklepuje faktur i nie robi bezpłatnych staży, tylko pobiera parę śmiesznych stówek z systemu szkolnictwa, w którym pełno niegospodarności, jeśli studiując nie czuje, że pracuje i nie jest nikomu nic winien, to faktycznie zostaje wzorowo dostosowany na bycie dymanym przez rynek pracy bez wazeliny, a współpraca uczelni z biznesem w dostarczaniu ledwie żywego towaru ma się doskonale.
Szacun i solidarność dla tych studentek i studentów, których horyzonty nie dały się jeszcze zawęzić do kolumny arkusza kalkulacyjnego!