18 listopada 2024
trybunna-logo

PiSie widzi mi się

„Britain First” miał krzyczeć 52-letni Thomas Mair, zabójca deputowanej do Izby Gmin, Jo Cox. Na pytanie sędziego o personalia miał powiedzieć: „Moje imię to śmierć dla zdrajców, wolność dla Wielkiej Brytanii”. „Britain First”, to skrajnie nacjonalistyczne ugrupowanie, które jest fundamentalnie przeciwne pozostawaniu Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Jo Cox, 41-letnia posłanka do Izby Gmin z ramienia angielskiej lewicy, Partii Pracy, aktywnie działała na rzecz pozostania Wielkiej Brytanii w UE.

W sprawie pozostania Wlk. Brytanii w Unii Europejskiej, bądź jej wyjścia, premier David Cameron zarządził referendum, które ma odbyć się w najbliższy czwartek. Były polski premier i do niedawna szef Narodowego Banku Polskiego, prof. Marek Belka nazwał w związku z tym Camerona największym angielskim szkodnikiem, a jego (podyktowaną wewnątrz partyjnymi potrzebami) decyzję o referendum, najgłupszą, jaką można sobie wyobrazić. Premier Cameron oczywiście modlił się w miejscu zabójstwa pani posłanki Jo Cox i złożył tam kwiaty. Ładny gest, choć pusty…
Śmierć Jo Cox może jednak nie pójdzie na marne. Sondaże po raz pierwszy od tygodni pokazują lekką przewagę zwolenników pozostania w UE nad przeciwnikami. Na wzrost liczby zwolenników pozostania w UE wskazuje m.in. badanie przygotowane dla dziennika „Mail on Sunday” przez sondażownię „The Survation”. Zgodnie z wynikami tego sondażu 45 proc. ankietowanych opowiada się za pozostaniem w Unii, a 42 proc. życzyłoby sobie wyjścia z niej. W poprzednim badaniu tej pracowni – zamówionym przez konsorcjum IG operujące na rynkach finansowych – proporcje były dokładnie odwrotne. 42 proc. chciało, aby Wielka Brytania pozostała w Unii, a 45 proc., by z niej wyszła. Obserwatorzy skłaniają się jednak do tego, że powolny wzrost poparcia dla pozostania w Unii związany jest raczej z obawami przed chaosem gospodarczym, który mógłby być jednym ze skutków Brexitu.
Oryginalny sposób na rozstrzygnięcie tej kwestii znalazł polski minister spraw zagranicznych, Witold Waszczykowski. W programie „Horyzont” TVN 24 powiedział: „Zakazałem terminu Brexit”. – Bo Brexit od razu przesądza, więc my mówimy o »referendum«, jego pozytywnym lub negatywnym rezultacie – tłumaczył szef polskiej dyplomacji. Pan Waszczykowski uważa, że ew. wyjście Wlk. Brytanii oznacza »duży bałagan« – problemy wewnętrzne ze Szkocją, Walią i Irlandią Północną. To oznacza też problem, co dalej z londyńskim City i światową finansjerą, która ulokowała się w Londynie – wyliczał. Dodał też, że nie skusi się na ostrzeżenie, czy »straszenie« Brytyjczyków przed skutkami Brexitu, bo prosił go o to sam minister spraw zagranicznych rządu Jej Królewskiej Mości, Philip Hammond. – On uważa, że zewnętrzne głosy europejskie różnie mogą wpłynąć. Być może czasem pomogą, być może nie…
Skoro tak, skoro pan minister Waszczykowski daje jasno do zrozumienia, że także głos Polski może mieć znaczenie dla decyzji, którą za trzy dni podejmą Brytyjczycy, to dopowiedzmy to, o czym on nie mówi. Nie mówi mianowicie o oczywistym ożywieniu eurosceptyków, ugrupowań przeciwnych Unii Europejskiej, którzy jawnie dążą do jej rozbicia. Skoro słowa pana Waszczykowskiego mogą wpłynąć na wynik brytyjskiego referendum, to tym bardziej na sytuację w całej Unii może wpłynąć eurosceptyczna postawa całego PiS, słabo przecież skrywana za lodowatymi frazesami o woli pozostania w UE. Ciągle pobrzmiewa nam w uszach wspólny front zadzierzgnięty przez panią premier Beatę Szydło z największymi europejskimi przeciwnikami Unii, który mogliśmy obserwować podczas jej wystąpienia, a potem dyskusji na forum Komisji Europejskiej, gdy rozważano stan demokracji w Polsce pod rządami Prawa i Sprawiedliwości. Pani premier nie miała za sobą nikogo poza tymi właśnie ostrymi, często demagogicznymi przeciwnikami Unii, tymi, którzy w wersji angielskiej krzyczą „Britain First”!
Andrzej Szejna, wiceprzewodniczący SLD:
– Tragiczna śmierć Jo Cox, która działała na rzecz Unii Europejskiej, na rzecz emigrantów, dowodzi, do czego prowadzi nacjonalizm. Coś złego się dzieje w polityce prawicy, czy skrajnej prawicy. Mimo, że nie mam specjalnych złudzeń, bo trudno spodziewać się po nich jakiejś odpowiedzialności, powinni zastanowić się, do czego to może doprowadzić. Ten adres kieruję także do polskiego rządu i działaczy Prawa i Sprawiedliwości, bo wszystkie ich dzisiejsze działania, to jest wspomaganie eurosceptyków, to jest kibicowanie, żeby Wielka Brytania z Unii Europejskiej wyszła i tym samym zaszkodziła sobie i innym krajom. Mam nadzieję, że tragiczna śmierć Jo Cox sprowadzi na wielu refleksję, że to referendum uda się jednak wygrać.
Gdyby nie, to po pierwsze byłoby to niekorzystne dla Polski. Dziś tam żyje i pracuje ok. 800 tys. Polaków. Przysyłają do kraju co roku ok miliarda Euro, a pracy w Polsce znaleźć nie mogli. Ich los z dnia na dzień stałyby się niepewny. Podobnie tysięcy studentów, którzy tam studiują, setek naukowców, którzy też przebywają w Wlk. Brytanii. Przed wszystkimi stanęłoby pytanie – co dalej? Brexit na pewno byłby niekorzystny nie tylko dla Wlk. Brytanii, ale też dla Europy i Polski. Z tego mianowicie powodu, że gdyby Wlk. Brytania wyszła, to Unia Europejska nie rozpadnie się – ona tylko zawęzi swój obszar do krajów strefy Euro. Polski tam nie ma i nie będzie.
To będzie skutek naszej obecnej polityki. Rząd zapewnia, że chce Unii, ale prowadzi politykę, która jest komentowana zupełnie odwrotnie. Polska nie schodzi z łamów najpoważniejszych środków masowej informacji, bo jawnie lekceważy opinię instytucji europejskich. To na pewno będzie miało swoje konsekwencje. Rządowi PiS tylko wydaje się, że w Europie nikt nie widzi, że on mówi jedno, a robi drugie. Przypomnę więc rządowi, że David Cameron zbudował swoją pozycję na rozbudzaniu niechęci do Unii Europejskiej. Dlatego, jeśli dziś obdzwania Brytyjczyków i namawia ich do głosowania za pozostaniem w UE, jest dla nich niewiarygodny. Jeśli rząd PiS wchodzi na tę drogę, co brytyjska partia konserwatywna, to też musi się liczyć, że za rok, dwa pojawi się wystarczająca siła, która także w Polsce zażąda referendum na temat pozostania w Unii…
Dodajmy od siebie, że wtedy nie tylko o Davidzie Cameronie i jego partii będzie się mówiło, że to najgłupszy premier i najgłupsza partia w Europie.
Niechęć do Unii, co w wykonaniu PiS widać, słychać i czuć, rozlewa się po całym kontynencie. Może nie wszędzie aż tak głośno, jak na wyspach brytyjskich, które są u progu referendum, nie tak hałaśliwie jak w Austrii, gdzie na dobrą sprawę nie wiadomo, czy skrajnie prawicowa partia rzeczywiście o włos przegrała, czy o włos wygrała wybory prezydenckie, ale też tak, jak w super spokojnej dotąd Danii. Duńczycy oczywiście zajmują się sprawą brytyjskiego referendum i generalnie są zaniepokojeni ewentualnością wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Niemniej wiceprzewodniczący tutejszej Partii Ludowej, zdecydowanie nacjonalistycznej, niechętnej cudzoziemcom (w tym oczywiście i Polakom) i bardzo – jak na duńskie warunki – prawicowej, popełnił w POLITIKEN artykuł zatytułowany „Świat się nie zawali, jeżeli Brytyjczycy zagłosują za opuszczeniem Unii”. Duński świat się z pewnością nie zawali, chociaż nieźle się zachwieje. Natomiast nasz, polski świat, przeżyje trzęsienie ziemi. Jeżeli chodzi o artykuł, to nie ma tam żadnych nowych myśli, po prostu Dansk Folkeparti (tj. Duńska Partia Ludowa) od dawna opowiada się za co najmniej zdecydowanym rozluźnieniem związków Danii z Unią. Jest to o tyle zrozumiałe, że obywatele krajów zamożniejszych nie dość, że są przekonani, iż dokładają do Unii więcej, niż z niej otrzymują, to na dodatek otrzymują ostatnio tysiące imigrantów, którzy zaczynają już drażnić niemal co drugiego Jensena. A jeszcze dwa lata temu, ba jeszcze rok temu, przeciwnych przyjmowaniu nowych cudzoziemców było w Danii zaledwie ok. 20  proc.
Co by nie mówić, jak by nie patrzeć, to PiS wiedzie nas w kierunku bardzo nieciekawego towarzystwa. Co prawda też europejskiego, ale „uchowaj Boże”, jak mówią marksiści.

Poprzedni

Biało-czerwonym wystarczał remis

Następny

Prawdziwe oblicze KOD-u, czyli j**** biedę