29 listopada 2024
trybunna-logo

PiS-ie, weź do ręki mizerykordię

10 lat pani Hanna Gronkiewicz-Waltz rządzi Warszawą i przez dziesięć lat nie zdawała sobie sprawy, co dzieje się z warszawskimi nieruchomościami!… Biedaczka. To może leczyć taką przypadłość trzeba? Ani urzędnicy nie pomogli, ani Duch Święty – nikt? Nic?

To było jedno z najbardziej żałosnych widowisk telewizyjnych kończącego się lata. Prezydent Warszawy broniła się kompletnie bez klasy – to nie ja, to oni.
Jakoś mi jej nie żal. Przez 10 lat Sojusz Lewicy Demokratycznej co najmniej trzykrotnie składał projekty ustaw, zgłaszał pomysły, jak rozwiązać największy warszawski kłopot – rozliczenie upaństwowionych nieruchomości. Przez 10 lat Platforma Obywatelska programowo ignorowała i odrzucała jakąkolwiek współpracę z SLD. Była dumna, wyniosła, wiedziała lepiej, „nie pospolitowała się”…
Dziś, po efektach widać, że nie chodziło jej o rozwiązanie problemu. Wielka kasa – ot, co zaćmiło głowy. Było wystarczająco dużo sygnałów – nie tylko przecież ze strony SLD, ale także ze strony samorządowców, setek działaczy, społeczników, żeby się zreflektować. Doszło w końcu do tajemniczej, dotąd niewyjaśnionej śmierci znanej działaczki broniącej praw lokatorów… Nic ich nie ruszało. Mało tego – pani prezydent rodzinnie jest zamieszana w jedną z takich głośnych, acz nie do końca jasnych prywatyzacji. Już tylko z tego powodu powinna się wycofać… Tymczasem ona mówi, że „nie wiedziała”, że urzędnicy nadużyli jej zaufania”? Żałosne. Równie żałosne jest i to, że ona jeszcze nie wie, że już jej nie ma, że jest już politycznym trupem.
Jeśli kogoś mi żal, to tych urzędników, którzy publicznie, w telewizji, na kilka godzin przed wystąpieniem pani prezydent, kładli za nią głowę pod kamerę. Zapewniali, że wszystko jest w porządku, że, o – tu, mają „białą księgę”, że nie ma się do czego przyczepić. Po czym po kilku godzinach, ta, którą tak zapamiętale bronili własnymi twarzami i własnym słowem, przyznała publicznie, że nie wszystko jednak jest w porządku. Taki jest los najbliższych współpracowników polityków…
Polityk bowiem jest jak policjant, albo inny agent – dopóty jest przyjacielem, brat łatą, dopóki mu się to kalkuluje. Gdy kalkulować się przestaje w kąt idą przyjaźnie, wspólne wódeczki, kolacyjki. Politycy robią wyłącznie to, co im się politycznie opłaca, a porządni często ludzie na ogół zostają na lodzie. Tak idiotów ze swoich najbliższych współpracowników zrobiła pani Gronkiewicz-Waltz, podobnie jak niegdyś pan Lech Wałęsa z ministra Milczanowskiego, przyznając po latach niespodziewanie, że Józef Oleksy szpiegiem nigdy nie był. Pan Milczanowski, jak pamiętamy, publicznie nigdy się z tych oskarżeń pod adresem Oleksego nie wycofał, za Wałęsą stał murem. To Wałęsa, jego idol, zrobił z niego pajaca…
Ale trafił swój na swego, to znaczy politycy trafili na media. Grabarzem pani Gronkiewicz-Waltz okazała się „Gazeta Wyborcza” – przez dwie kadencje nieformalny organ prasowy Platformy Obywatelskiej. Gdy rząd wypłacał sute gratyfikacje za różne usługi prasowe – zamówienia na promocję, reklamy, akcje informacyjne, nie było większych przyjaciół. Dziś, gdy PO jest już „po” sezonie, a redakcji pomocną dłoń podał bogaty finansista, redakcja pokazała lwi pazur i świetnie skądinąd udokumentowanym artykułem wykopała dół dla pani prezydent Warszawy. Na razie dla pani prezydent, ale przecież „Gazeta” nie uznaje kompromisów. Zresztą, o jakich kompromisach można mówić w odniesieniu do prawdy?…
Niech to będzie przestrogą dla tych polityków, którzy mają jeszcze jakieś złudzenia i w ogóle dla wszystkich, którzy się łudzą, że między polityką a mediami może być coś trwałego – na przykład lojalność. Nic z tych rzeczy – są wyłącznie interesy. Dlatego, choć wszyscy się spodziewali, że to PiS załatwi panią Gronkiewicz-Waltz, załatwiła ją zaprzyjaźniona dotąd redakcja. PiS może już tylko skrócić jej męki.
Co zaś najbardziej mnie w tej aferze z warszawskimi nieruchomościami dziwi? Postawa PSL. Giganci tej partii jak jeden mąż mówią o „grabieży” dokonanej przez komunistów, o zabranych przez komunistów mieniu itp. Otóż przypominam krótkim rozumkom, że Warszawa była w 90 proc. zniszczona. „Komuniści” nie przejmowali „kamienic pod klucz”, nie wchodzili w czyjeś piernaty, jak co poniektórzy w pożydowskie mienie, tylko w gruzy. W morze gruzów. Jednocześnie z całej Polski, a z Mazowsza, Podlasia i Lubelszczyzny w szczególności, ciągnęły do Warszawy na piechtę, furmankami, pociągami, czym się dało, tysiące chłopów polskich. Nie każdy miał bowiem dworek ocieniony kasztanami… Zostawiali swą nędzę, przeludnioną, głodną wieś i szli do stolicy. Zajmowali każdy kawałek podłogi, na każdym skrawku pustej ziemi rosły budy z desek, papy, rozkwitały powojenne warszawskie fawele. Gdzieś trzeba było budować mieszkania, ludzie musieli gdzieś mieszkać… Głownie ludzie ze wsi – proszę ludowców. Więc chociaż wy, potomkowie tamtej bezdomnej nędzy rżnący dziś potomków kamieniczników i warszawiaków z dziada pradziada panowalibyście nad jęzorami i nie zapominali skąd wam nogi wyrastają.

Poprzedni

Steinmeier ostrzega przed spiralą zbrojeń

Następny

Chyba trochę się boją