Dlaczego lewica nie ma się co cieszyć z obietnic PiS? Dlatego, że Kaczyński nie jest zainteresowany realną zmianą redystrybucji dóbr.
PiS walczy o utrzymanie samodzielnej władzy i możliwość dalszego stawiania gmachu hegemonii politycznej. Brak zdecydowanego zwycięstwa w wyborach do sejmików i druzgocząca klęska w starciu o ratusze dużych miast zmusiła prezesa do rozpoczęcia zalotów do wyborców, którzy dotąd na PiS nie głosowali, bo partia ta nie miała dla nich nic do zaoferowania poza zamkniętymi galeriami handlowymi w weekendy. Dlatego właśnie wczoraj Kaczyński zaprezentował ofertę dla rodziców z jednym dzieckiem – tych, co dotąd z irytacją i zazdrością patrzyli na znajomych, co z racji bardziej intensywnego rozrodu na pięć stów załapali się już trzy lata temu.
Partia Kaczyńskiego chce się również podlizać biznesowi. Mateusz Morawiecki zapowiedział obniżenie kosztów pracy przez co najmniej dwukrotne podniesienie kosztów uzyskania przychodu. Jest to nic innego jak kapitulacja państwa przed lobby kapitału, który dzięki takiej zmianie będzie zagarniał jeszcze większą część bogactwa wypracowanego przez pracowników. Koszty pracy w Polsce, a więc płace, podatki i składki należą do najniższych w Unii Europejskiej. Z danych Eurostatu wynika, że w 2017 roku wyniosły 9,4 EUR za godzinę. Dla porównania – w Danii było to 42,5 EUR, w Belgii – 39,6 EUR, w Szwecji – 38,3 EUR, a w Luksemburgu – 37,6 EUR. Kapitaliści mogą więc korzystać z polskiej siły roboczej za pół darmo, ale rząd PiS postanowił się wcielić w rolę nadopiekuńczej babuni, uznając, że dobrodziejom należy się jeszcze więcej. Zazdrosna poczuła się nawet Katarzyna Lubnauer, która zawyła boleśnie: „To wszystko są nasze hasła”.
Nowogrodzkiej zależy też na umocnieniu więzi z dotychczasowymi wyborcami, stąd też prezent dla emerytów w postaci tysiaka z hakiem na Nowy Rok, a także zapowiedź reaktywacji połączeń autobusowych w gminach, w których PKS-ów nie widziano już od dawna, a mieszkańcy skazani są na łaskę januszów biznesu, co zdzierają z nich za podróż zdezelowanymi busami. To oczywiście ważna i potrzebna oferta, jednak trzeba pamiętać, że PiS obiecywał już rewitalizację publicznego transportu przed wyborami w 2015 i 2018. Z jakim skutkiem? O tym najwięcej mogą powiedzieć mieszkańcy rzeszowszczyzny, którym właśnie odcięto połączenia do stolicy Podkarpacia.
Reszta propozycji partii władzy to wiadro tożsamościowo-nacjonalistycznych dykteryjek, obraźliwych dla każdego w miarę sprawnego aparatu poznawczego, o których wspominać nie będę, bo agendą Kaczyńskiego się zwyczajnie brzydzę.
Chciałbym podkreślić jedną sprawę – nie będzie żadnego „państwa socjalnego”. A przynajmniej – na pewno nie za rządów PiS. Ten, kto twierdzi inaczej, przypuszczalnie nie ma pojęcia, czym państwo socjalne jest, albo jest po prostu zakochany w prezesie i jego pomyśle na Polskę. O państwie socjalnym nie może być mowy z prostego powodu – Kaczyński i spółka nie zamierzają przeprowadzić przebudowy systemu redystrybucji bogactwa. Zamiast sięgnięcia po ogromne bogactwo zalegające w sejfach kapitalistów, mamy kolejne prezenty dla możnych.
Nowe propozycje PiS będą kosztować budżet państwa około 40 mld złotych. Jest to oczywiście kwota osiągalna w obecnych warunkach, jednak wymaga przeorientowania podziału wartości na linii praca – kapitał. W naszym kraju masa gotówki zalega w depozytach bankowych. Te pieniądze nie zasilają gospodarki ani nie mogą być przeznaczane na programy socjalny czy modernizacyjne. Wielki biznes uważa, że podatki są dla frajerów. Obowiązuje liniowy podatek od zysków kapitałowych w śmiesznej wysokości 19 proc. A zatem burżuj, który dostaje od funduszu inwestycyjnego dywidendę w wysokości 3 mln zł musi oddać państwu zaledwie jedną piątą. To grabież społeczeństwa polskiego, z którą można by poradzić sobie w prosty sposób – wprowadzając kolejne progi podatkowe, nie tylko na podatku dochodowym, od którego łatwo uciec, księgując dochody na firmę, ale przede wszystkim – dekretując dodatkowe stawki w daninie od zysków kapitałowych. Uderzyć należy tam, gdzie bogactwa jest najwięcej. Ale o tym nie usłyszycie na konwencji PiS, ani nie wyczytacie w programie żadnej innej partii politycznej w tym nieszczęśliwym kraju.
Z czego będą więc finansowane ochłapy, które satrapa z Żoliborza obiecał rzucić zgłodniałemu ludowi? Z podatku VAT, czyli tego, który w największym stopniu obciąża kieszeń zwykłego człowieka.