Trzydziesta rocznica zakończenia polskiego „Okrągłego Stołu” skłania do zastanowienia się nad tym, co spowodowało, że po latach bardzo ostrego konfliktu Polacy zdołali – jako pierwsi w naszej części Europy – siąść do stołu rokowań i uzgodnić warunki, na których rozpoczęła się transformacja ustrojowa.
Jest zresztą oczywiste, że bez porozumienia „okrągłego stołu” nie byłoby wyborów czerwcowych, a wydarzenia potoczyłyby się inaczej – zapewne znacznie mniej dla Polski korzystnie.
Jeszcze parę lat wcześniej porozumienie między władzami i opozycją wydawało się niemożliwe. Dominował pesymizm co do przyszłości – nie tylko najbliższej. Uważano dość powszechnie, że w dającej się przewidzieć przyszłości nie zmieni się sytuacja geopolityczna Polski. W wydanej w 1986 roku książce („The Game Plan”) Zbigniew Brzeziński przewidywał, że układ międzynarodowy oparty na rywalizacji i dominacji dwóch supermocarstw – USA i ZSRR – trwać będzie przez dziesięciolecia. W Polsce stan wojenny zamroził sytuację polityczną – zdawać się mogło, że na bardzo długo. W jego wyniku wprowadzenia zdołaliśmy uniknąć krwawej konfrontacji i, moim zdaniem w tych warunkach nieuchronnej, zbrojnej interwencji radzieckiej, ale zarazem zahamowano proces zmian demokratycznych. Nie udała się, prowadzona połowicznie, reforma gospodarcza. Ludzie ówczesnej opozycji szczerze przyznają, że sądzili wówczas, iż szansa istotnych zmian odsunęła się na wiele lat – może na dziesięciolecia. W środowisku partyjnych reformatorów dominowało przekonanie, że należy bronić tego, co jeszcze zostało ze zmian „posierpniowych” a ewentualne głębsze zmiany muszą czekać na bardziej sprzyjające warunki międzynarodowe i wewnętrzne, co nam także wydawało się odległą przyszłością. Już wtedy pojawiały się jednak w obozie rządzącym inicjatywy zmierzające do zahamowania konfrontacji i utrzymania jakichś form dialogu z udziałem umiarkowanego skrzydła „solidarnościowej” opozycji. Wtedy, w czasie trwania stanu wojennego, takie inicjatywy partyjnych reformatorów nie mogły znacząco wpływać na bieg wydarzeń, ale stanowiły dowód, że reformatorskie skrzydło PZPR nawet wtedy nie porzuciło nadziei na dialog i porozumienie. Wszystko to zmieniło się pod koniec lat osiemdziesiątych. Splot wydarzeń międzynarodowych i wewnętrznych stworzył warunki dla podjęcia wyzwania, które jeszcze niedawno graniczyło z cudem.
To polskie zwycięstwo jest obecnie atakowane przez polityków Prawa i Sprawiedliwości, przy czym niektórzy z nich (np. Andrzej Zybertowicz) posuwają się nawet do imputowania, że „Okrągły Stół” był porozumieniem komunistycznej władzy z jej agentami. W tych atakach kryje się wrogi stosunek do porozumienia ponad politycznymi podziałami, dążenie do polaryzowania sceny politycznej i do totalnego dyskredytowania opozycji. Tym ważniejsze jest, by przypominać o tym, co stało się trzydzieści lat temu i co stanowi fundament polskiej demokracji.
Drogę do Okrągłego Stołu otworzyły dwie podstawowe okoliczności. Pierwszą był impas, w jakim znalazła się polityka polska siedem lat po wprowadzeniu stanu wojennego. Wbrew obawom jednych, a oczekiwaniom innych, stan wojenny udał się w tym sensie, że przy minimalnych stratach spacyfikował sytuację i dał ówczesnej władzy niezbędny oddech. Nie doszło do strajku generalnego, czy też do wybuchu rewolucyjnego. Władzom udało się opanować sytuację, ale nie udało się wyeliminować opozycji „solidarnościowej”, która – choć poważnie osłabiona – zachowała niemałe wpływy i potrafiła zbudować sprawne struktury podziemne. W następnych latach następowała stopniowa liberalizacja systemu, ograniczane były represje, pojawiały się większe możliwości dialogu. Gospodarka znajdowała się w jednak stanie przewlekłego kryzysu.
Początkowa poprawa gospodarcza okazała się nietrwała a pod koniec lat osiemdziesiątych ponownie nastąpiło jej pogorszenie. Szybko rosło zadłużenie zagraniczne Polski, przy czym stosunkowo niskie wpływy z eksportu nie pozwalały nawet na regularną spłatę odsetek. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych oczywiste już było, że stabilizacja polityczna ani nie usuwa wyzwania, jakie dla władzy stanowiła wywodząca się z „Solidarności” opozycja, ani nie przywraca tej władzy takiego poparcia społecznego, jakie miała w pierwszej połowie poprzedniego dziesięciolecia. Przeprowadzone w listopadzie 1987 roku referendum w sprawie reform politycznych i gospodarczych nie dało władzom takiego mandatu, na jaki liczono, a bardzo niska frekwencja w wyborach do rad narodowych – zbojkotowanych przez „solidarnościową” opozycję – w czerwcu 1988 roku (55.19 proc.) sygnalizowała zmniejszanie się poparcia dla obozu rządzącego. W tych warunkach ponownie pojawiały się w tym obozie głosy na rzecz bardziej zdecydowanych zmian. Obok publicystyki i prac studyjnych (w tym grupy roboczej powołanej w ramach PRON, w której dane mi było pracować) reformatorskie poglądy coraz częściej pojawiały się w wystąpieniach osób zajmujących wysokie stanowiska polityczne. Powołanie w 1987 roku do Biura Politycznego Mieczysława F. Rakowskiego i powierzenie mu we wrześniu 1988 roku stanowiska premiera było – z uwagi na znane od dawna reformatorskie poglądy tego polityka – symptomem dojrzewających zmian. Nie było jednak jasności co do tego, w jakim kierunku zmiany miałyby iść. Rząd Mieczysława Rakowskiego miał ambicję stania się inicjatorem skutecznych zmian, których powodzenie przywróciłoby utracone zaufanie do istniejącego systemu i w tym sensie stanowiłoby alternatywny w stosunku do rokowań z opozycją scenariusz polityczny. Szybko jednak okazało się, że na taki manewr było po prostu za późno, a rządowi Rakowskiego zaszkodziła decyzja o postawieniu w stan likwidacji stoczni gdańskiej, co – niezależnie od racji ekonomicznych przywoływanych w obronie tej decyzji – było poważnym błędem politycznym, gdyż sugerowało wrogi stosunek rządu do „Solidarności”.
Po stronie opozycji dojrzewała także świadomość, że konfrontacja nie jest w stanie doprowadzić do upadku władzy. Obecnie głoszone poglądy, jakoby również bez porozumienia możliwe było odsunięcie PZPR od władzy, kontrastują bardzo wyraźnie ze stanowiskiem, jakie pod koniec lat osiemdziesiątych wyrażali intelektualiści i przywódcy demokratycznej opozycji, zwłaszcza Bronisław Geremek i Adam Michnik. W połowie lat osiemdziesiątych Michnik opublikował (w Londynie) książkę, w której otwarcie pisał o możliwości porozumienia między władzą i opozycją na zasadzie legalizacji „Solidarności” i zrezygnowania przez nią z walki o władzę. Geremek w wywiadzie udzielonym wydawanemu w podziemiu „Tygodnikowi Mazowsze” (8.X.1986) sygnalizował możliwość wznowienia dialogu między władzą i opozycją „bez zmuszania żadnej ze stron do rezygnacji”. W 1987 roku, wykorzystując sytuację, powstałą w wyniku tego, że władze ograniczyły zasięg represji wobec działaczy opozycji, Lech Wałęsa przystąpił do tworzenia Komitetu Obywatelskiego, który stał się sprawnym i bardzo zwartym ośrodkiem kierowniczym. Inicjatywa powołania tego ciała wyszła od Geremka, ale decyzja należała do Wałęsy. Po trwających ponad rok przygotowaniach komitet ukonstytuował się 18 grudnia 1988 stając się ośrodkiem kierowniczym demokratycznej opozycji. Powołanie Komitetu Obywatelskiego miało kluczowe znaczenie, gdyż wokół tego ośrodka skupiły się główne siły opozycji demokratycznej pozostawiając na marginesie ugrupowania radykalne (Konfederację Polski Niepodległej, Solidarność Walczącą). Już wcześniej w opozycji demokratycznej krystalizował się nurt umiarkowany, intelektualnie nawiązujący do idei realizmu politycznego, zachęcający do dialogu z władzami. W czerwcu 1987 grupa realistów skupiona wokół Marcina Króla zaczęła wydawać legalnie miesięcznik „Res Publica” – pismo od 1982 roku ukazujące się w podziemiu. O potrzebie i możliwości dialogu z władzą mówił w wywiadzie dla pisma „Konfrontacje” Bronisław Geremek. Oznaczało to rozszerzanie pola dialogu i przygotowywało dalej idące inicjatywy. Umiarkowanej linii przyjętej przez główny nurt opozycji sprzyjało kierownictwo Kościoła Katolickiego, inspirowane w wielkiej mierze przez stanowisko papieża Jana Pawła Drugiego, który nawiązanie stosunków dyplomatycznych między Polską i Watykanem uzależniał od pozytywnej ewolucji stosunków politycznych w Polsce.
Te procesy wewnętrzne tworzyły warunki niezbędne, ale niewystarczające, dla wejścia na drogę dialogu i porozumienia. Konieczne było pojawienie się drugiej okoliczności – zmiany sytuacji międzynarodowej. W przeszłości nacisk radziecki stanowił nieprzezwyciężalną barierę, o którą rozbijały się bardziej radykalne programy reformatorskie. Przez długie lata kierownictwo PZPR znajdowało się pod presją radziecką, by ograniczać zasięg zmian. Stopniowo zmieniało się to, gdy na czele KPZR stanął Michaił Gorbaczow. Nowy przywódca radziecki podjął szereg inicjatyw prowadzących do zmiany klimatu międzynarodowego i wygaszania „zimnej wojny”. W lipcu 1988 roku w czasie wizyty w Warszawie publicznie unieważnił on tak zwaną „doktrynę Breżniewa” – ogłoszoną dwadzieścia lat wcześniej i uzasadniająca „prawo” ZSRR do interweniowania w „obronie socjalizmu” w innych państwach . Wojciech Jaruzelski powiedział mi po latach, że dopiero około roku 1987 stało się dla niego jasne, iż ze strony ZSRR nie grozi Polsce w razie wprowadzenia bardziej radykalnych reform demokratycznych los Czechosłowacji czy Węgier. Dla ludzi zdolnych do politycznego myślenia było oczywiste, że bez takiego stanowiska Moskwy reformy demokratyczne skazane są na klęskę. Podzielam więc zdanie brytyjskiego historyka Archie Browna, który widzi w polityce Gorbaczowa niezbędny warunek zmian demokratycznych w ówczesnym bloku radzieckim („The Gorbachev Factor”, Oxford 1996).
Okoliczności te stworzyły warunki niezbędne, by mogło dojść do tego, że przedstawiciele dwóch stron polskiego konfliktu zasiedli do wspólnego stołu i doszli do porozumienia. Nie przesądzało to jednak o tym, że tak się stanie. Konieczna była wola polityczna. Doświadczenie historyczne wielu krajów wskazuje na to, że nie zawsze w kluczowych momentach pojawia się wola polityczna niezbędna, by można było wykorzystać pojawiające się szanse lub uniknąć pojawiających się zagrożeń. Zależy to nie tylko od kompetencji intelektualnych przywódców, czyli od tego, czy i jak dalece rozumieją oni sytuację, lecz także od ich cech charakterologicznych, w tym zwłaszcza odwagi podejmowania nowych wyzwań. Polska miała szczęście, gdyż ludziom stojącym wtedy na czele obu obozów politycznych nie zabrakło tych cech.
W tym kontekście podkreślić warto rolę przywódców. Chociaż na sukces „Okrągłego Stołu” pracowało wiele osób, decydująca była rola dwóch ludzi: Wojciecha Jaruzelskiego i Lecha Wałęsy. Obaj mieli w tym momencie pozycję niekwestionowanych przywódców swoich obozów politycznych. Wbrew nim, czy bez nich, do porozumienia nie doszłoby. To jedna z tych sytuacji politycznych, w których szczególnie wiele zależy od przywódców politycznych. Polska miała tym razem szczęście, którego brakowało jej w wielu wcześniejszych momentach decydujących o jej losach. Miała przywódców na miarę wielkich wyzwań i szans stworzonych przez układ sił wewnętrznych i międzynarodowych.
Politolodzy badający procesy demokratycznej transformacji zwracają uwagę na to, że tak zwana „negocjowana reforma” zrealizowana w Hiszpanii po śmierci generała Franco czy w Polsce przy okrągłym stole wymaga, by po obu stronach zwolennicy reform zdołali zmarginalizować ich przeciwników: konserwatywnych zwolenników starego ładu w obozie władzy i niecierpliwych radykałów po stronie opozycji. W Polsce proces ten dokonał się jednak nierównomiernie: znacznie bardziej konsekwentnie w opozycji niż w obozie władzy. W opozycji bowiem dokonał się wyraźny podział. Radykałowie oderwali się od głównego nurtu, którego przywódcą był Lech Wałęsa wspierany przez szerokie grono czołowych działaczy i doradców dawnej „Solidarności”. Z Biura Politycznego PZPR usunięci zostali (na lub po odbytym w 1986 roku X zjeździe) niemal wszyscy przeciwnicy porozumienia, ale wielu z nich pozostało w składzie Komitetu Centralnego i w wielu komitetach wojewódzkich. Niejasne pozostawało stanowisko sporej części prasy partyjnej, w tym centralnego organu partii – „Trybuny Ludu”.
W szeregach opozycji decydujące było to, że przy braku lub słabości zorganizowanych struktur decydujący był głos przywódców – zwłaszcza najważniejszego, którym był Lech Wałęsa. W przededniu okrągłego stołu otoczył się on ludźmi o umiarkowanych poglądach, zdolnych do rozumienia konieczności kompromisu i lojalnie dążących do wcielenia go w życie. Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Adam Michnik odegrali wielką rolę w budowaniu porozumienia, ale nie mogliby odegrać tej roli, gdyby stojący na czele demokratycznej opozycji Lech Wałęsa nie zdecydował się na udzielenie im pełnego poparcia i na odsunięcie radykałów. Po latach będzie zresztą za to płacił wysoką cenę, gdyż radykałowie nigdy mu tego nie wybaczyli. Krytycy zawartego przy okrągłym stole kompromisu twierdzą, że można było uzyskać więcej, że nie trzeba było iść na ustępstwa wobec ówczesnej władzy. To jest myślenie ahistoryczne. Z tego, co nastąpiło później – w dużej mierze w wyniku okrągłego stołu – nie da się racjonalnie wnioskować o szansach alternatywnego scenariusza. Faktem jednak jest, że taka spóźniona krytyka zawartego w 1989 roku kompromisu sprzyja dezawuowaniu ówczesnych przywódców demokratycznej opozycji a tym samym pomaga legitymizować zwrot w kierunku nowego autorytaryzmu. „Wynaturzona, pisana na nowo historia największe polskie osiągnięcie po roku 1918, jakim był Okrągły Stół, traktuje niemal jak zdradę” – pisze trafnie Jan Widacki („Przegląd” 4-10 lutego 2019).
W obozie władzy sytuacja była znacznie mniej klarowna. PZPR przystępowała do okrągłego stołu bez należytego przygotowania programowego. W referacie przedstawionym na posiedzeniu KC PZPR 13 czerwca 1988 roku Wojciech Jaruzelski sygnalizował plan odbycia rozmów „Okrągłego Stołu” na temat koniecznej reformy państwa, ale jeszcze w tej fazie wykluczał legalizację „Solidarności” („Trybuna Ludu” 14.VI. 1988). W następnych miesiącach kierownictwo obozu rządzącego przesuwało się na coraz bardziej reformatorskie pozycje. Nie bez znaczenia było pojawienie się w 1988 ponownej fali strajków, które wprawdzie nie przybrały tak masowego charakteru, jak strajki z lat 1980-81, ale sygnalizowały narastanie społecznego zniecierpliwienia. Moim zdaniem była to okoliczność ważna, ale nie decydująca. Decydujące było stwierdzenie, że nowa polityka radziecka otworzyła możliwości zmian idących znacznie dalej, niż kiedykolwiek sądzono. Nowa sytuacja polityczna wymagała – przynajmniej częściowo – odnowienia kierownictwa obozu rządzącego. W przededniu rozmów do Biura Politycznego PZPR wybrany został (nie będący poprzednio nawet członkiem Komitetu Centralnego) wybitny uczony o jednoznacznie reformatorskich przekonaniach Janusz Reykowski. W centralnym aparacie partyjnym pojawili się młodzi zwolennicy zmian. Szybko rosło znaczenie Aleksandra Kwaśniewskiego, który w rządzie Rakowskiego kierował komitetem politycznym i odegrał bardzo znaczącą rolę w przygotowaniu i przeprowadzeniu rozmów z opozycją. Równocześnie jednak w Komitecie Centralnym utrzymywała się znaczna (być może stanowiąca nawet większość) grupa ludzi niechętnie lub wrogo nastawionych do tego, co postrzegali jako „kapitulację”. Postawy takie występowały zwłaszcza wśród działaczy PZPR średniego szczebla – ludzi silnie osadzonych w istniejącym systemie a zarazem na ogół pozbawionych szerszych horyzontów intelektualnych i niezbędnej wiedzy. Janusz Reykowski wspomina, że wiosną 1989 roku na jego zlecenie przeprowadzono badania sondażowe wśród członków PZPR, które pokazały, ze średni szczebel aktywu partyjnego – w odróżnieniu od szeregowych członków PZPR – był wyraźnie niechętny porozumieniu „Okrągłego Stołu”. Odzwierciedleniem poglądów tego środowiska było zachowanie członków Komitetu Centralnego PZPR, wyraźnie niechętnych porozumieniu z „Solidarnością” a zwłaszcza jej legalizacji. Tylko groźba podania się do dymisji przez generałów Jaruzelskiego, Kiszczaka i Siwickiego oraz przez premiera Rakowskiego spowodowała, że Komitet Centralny (w styczniu 1989 roku) wyraził zgodę na legalizację „Solidarności”, przy czym nie była to decyzja jednomyślna. Za uchwałą sankcjonującą tę politykę głosowało 143 osób, przeciw było 32, a wstrzymało się 14 członków KC. Niechętnie do kompromisu odnosiły się wpływowa centrala OPZZ i wiele komitetów wojewódzkich partii. Retrospektywnie powiedzieć można, że kierownictwo PZPR popełniło błąd przystępując do rozmów z opozycją bez wcześniejszego uporządkowania własnych szeregów. W czasie prac „Okrągłego Stołu” wyrażało się to w kontestowaniu kompromisu przez nielicznych, ale głośnych ortodoksów partyjnych, czego przykładem był list wystosowany 17 lutego 1989 przez należącego do zespołu politycznego „Okrągłego Stołu” prominentnego działacza PZPR a zarazem członka Polskiej Akademii Nauk. Autor otwarcie atakował linię porozumienia i domagał się usztywnienia stanowiska a w ostateczności zerwania rozmów. Obecność w zespole przygotowującym projekt zmian politycznych działacza otwarcie kwestionującego sens porozumienia było konsekwencją tego, że kierownictwo PZPR usiłowało utrzymać jedność partii w sytuacji, gdy jedność ta – jak pokazały późniejsze wydarzenia – była już nie do utrzymania.
Ostatecznie jednak porozumienie okazało się możliwe. W jego tle była ciekawa ewolucja poglądów – tak po stronie władzy, jak i w kręgach demokratycznej opozycji.
Po stronie PZPR kluczowe znaczenie miała ewolucja poglądów Wojciecha Jaruzelskiego. Z moich kontaktów z nim w pierwszych dniach stanu wojennego pamiętam, że już wtedy był on zdecydowanym przeciwnikiem eskalowania represji wobec ludzi związanych z opozycją. Przez długi czas liczył jednak na to, że możliwe będzie przeprowadzenie reform z inicjatywy władz i bez negocjacji z opozycją. Byłby to wariant wydarzeń podobny do dokonującej się wtedy brazylijskiej polityki „otwarcia” („abertura”). Stopniowo jednak docierała do niego świadomość, że w Polsce taki wariant nie ma szans powodzenia i że konieczne są odważne, daleko idące zmiany.
Również po stronie opozycji zmieniał się stosunek do „drugiej strony”. Jacek Kuroń snując refleksje o rozmowach „Okrągłego Stołu” przypomniał, że w zespole politycznym spotkał swoich „dawnych szefów” z ZMP – Janusza Reykowskiego i mnie. W politycznym zespole „Okrągłego Stołu” spotkała się czwórka dawnych kolegów z warszawskiego Żoliborza : Geremek, Kuroń, Reykowski i ja. „Najcenniejszą nauką z tego spotkania – pisał Jacek – było dla mniej jedno spostrzeżenie. Otóż ludzie, którzy zasiedli z nami do pertraktacji, nie tylko nie byli stalinistami, ale nawet ideowymi komunistami. To byli pragmatycy, realiści, rozumiejący, że ład centralnego sterowania zawalił się, a teraz trzeba jak najszybciej i jak najlepiej przejść do nowego. Oni mieli nam za złe, że jesteśmy zbyt awanturniczy, zbyt gwałtowni, co może zniszczyć to spokojne przejście. Jedno jest pewne – chcieli się porozumieć. W tym świetle strona moralna całej tej sprawy zaczyna wyglądać całkiem inaczej. Oni mają prawo powiedzieć: dokonaliśmy zmian w komunizmie. A my możemy powiedzieć: zmienił się pod naszym naciskiem. Jedni i drudzy będą mieli rację, z tym, że komunizm zawalił się głownie pod własnym ciężarem” (Kuroń „Spoko! Czyli kwadratura koła”, 1992:78-79).
Ze swej strony dodałbym, że owo zawalenie się starego systemu mogło mieć bardzo rozmaite formy i że o polskiej, negocjowanej, drodze przekształceń zdecydowali ludzie zdolni do przejścia do porządku nad doświadczeniami i podziałami z niedawnej przeszłości.
Wypracowany przy „Okrągłym Stole” kompromis miał znaczenie historycznego precedensu. Nigdy w historii rządząca partia komunistyczna nie wynegocjowała ze swymi politycznymi przeciwnikami zmian, których sensem miała być rezygnacja z monopolu władzy (choć jeszcze nie z samej władzy) i otwarcie drogi do parlamentarnej demokracji w niezbyt odległej przyszłości. „Kontraktualna” ordynacja wyborcza do Sejmu miała – zgodnie z zawartym porozumieniem – obowiązywać tylko w wyborach 1989 roku. Potem miała zostać zastąpiona ordynacją w pełni demokratyczną. Stabilizatorem systemu miał być wyposażony w szerokie kompetencje prezydent, przy czym opozycja zdecydowała się powstrzymać przed kontestowaniem wyborów na to stanowisko. Ten mechanizm funkcjonował znacznie krócej niż przewidywaliśmy, gdyż druzgoczący dla obozu rządzącego wynik wyborów czerwcowych a następnie lawinowy upadek starego systemu w innych państwach Europy środkowo wschodniej, stworzyły presję na przyśpieszenie zmian w Polsce. Irlandzka dziennikarka Jacqueline Hayden, która po latach przeprowadziła serię wywiadów z głównymi uczestnikami rozmów okrągłego stołu, uważa, że na wynik rokowań istotny wpływ miała obustronna mylna percepcja własnych wpływów: strona rządowa przeceniała a strona opozycyjna nie doceniała, jej zdaniem, własną siłę, co skłaniało obie strony do zawarcia takiego, jak uzgodniony, kompromisu w sprawie wyborów (Hayden „The Collapse of Communist Power in Poland” 2006). Podobny obraz nastrojów po obu stronach wynika z przeprowadzonej po latach rozmowy Karola Modzelewskiego i Andrzeja Werblana z Robertem Walenciakiem na temat przebiegu i wyników „Okrągłego Stołu” (Modzelewski, Werblan, Walenciak „Polska Ludowa” Warszawa 2017: 518-519). Jest to bardzo interesujący punkt widzenia, ale należy uwzględniać i to, że w miarę rozwoju wydarzeń relacje tych sił się zmieniały. Nie można wykluczyć, że początkowo – to jest w czasie, gdy zawierano porozumienie „Okrągłego Stołu”, obie strony dysponowały w przybliżeniu podobnym poparciem, ale poparcie dla obozu rządzącego spadało w miarę, jak coraz wyraźniejsze stawało się, że istnieje alternatywa polityczna. Procesowi temu sprzyjało niepotrzebne, moim zdaniem, przewlekanie procesu negocjacyjnego.
Ostateczny wynik przesądzony został przez wynik wyborów czerwcowych, które tak dalece osłabiły obóz rządzący, że niemożliwe stało się trwałe realizowanie wynegocjowanego kompromisu. Wynik ten był w części konsekwencją przyjęcia takiej ordynacji wyborczej do Senatu, która przekształciła mniej więcej 70-procentowy wynik „Solidarności” w sukces mierzony 99 mandatami (na sto). Przyjęcie takiej ordynacji (i odrzucenie propozycji ordynacji proporcjonalnej, co sugerował Andrzej Werblan) prowadziło do klęski obozu rządzącego. Podobnie działało wprowadzenie w wyborach do Sejmu listy krajowej, co temu segmentowi wyborów nadało charakter plebiscytu, w którym spektakularnie przegrała strona rządząca – mimo uzyskania ponad czterdziestu procentów głosów. W konsekwencji rozmowy „Okrągłego Stołu” stały się punktem wyjścia dla radykalnych zmian, dokonanych pokojowymi metodami i z zachowaniem ciągłości ładu konstytucyjnego. Zmiany te były bardziej radykalne, a zwłaszcza szybsze, niż przewidywały porozumienia okrągłego stołu, ale kierunek zmian określony został we wcześniej zawartym porozumieniu. W tym sensie „Okrągły Stół” zapoczątkował rewolucyjne – ale realizowane pokojowo i na gruncie prawa – zmiany systemu politycznego i ekonomicznego.
Czy bez polskiego okrągłego stołu nastąpiłby upadek systemu w całym naszym regionie? Tego nie da się rozstrzygnąć, gdyż historia nie zna experimentum crucis. Pamiętam jednak swoją wizytę w Budapeszcie w marcu 1989 roku, gdy wygłaszałem odczyty o procesie negocjacji w Polsce i rozmawiałem z wpływowymi członkami rządzącej tam partii. Śledzili oni z wielką uwagą proces negocjacji w Polsce i mówili mi otwarcie, że od sukcesu tego procesu uzależniają swoją strategię zmian. Sądzę, że gdyby w Polsce proces negocjacyjny załamał się, zahamowałoby to pokojowe zmiany nie tylko na Węgrzech, ale także w innych państwach naszego regionu, w tym w Czechosłowacji i w NRD. Klocki ówczesnego domina mogło padać w innym kierunku. Podzielam zdanie Aleksandra Kwaśniewskiego, który oceniając bilans „Okrągłego Stołu” z perspektywy trzech dziesięcioleci mówił, że „daliśmy innym wspaniały przykład. Naszą drogą poszli Niemcy, Węgrzy, w jakimś sensie Czechosłowacja, a nawet odległa Republika Południowej Afryki. Nasz koncept promieniał i ma zasługi przed światem” („Gazeta Wyborcza” 4 lutego 2019). Mam osobiste doświadczenie potwierdzające tę opinię. W 1995 roku brałem udział (wraz z Hanną Suchocką i Jerzym Osiatyńskim) w międzynarodowej konferencji w Belfaście poświęconej doświadczeniom porozumień kończących wieloletnie konflikty. Byliśmy jedynymi uczestnikami z dawnego państwa socjalistycznego, gdyż właśnie doświadczenie polskiego „Okrągłego Stołu” potraktowano tam jako cenną lekcję także dla innych krajów. Były na tej konferencji dwie osoby z RPA, reprezentujące obie strony dopiero niedawno wygaszonego konfliktu rasowego. Otwarcie mówili o tym, jak ważne było dla nich polskie doświadczenie negocjowanego porozumienia.
Z tych względów sądzę, że polski „Okrągły Stół” należy do najcenniejszych doświadczeń politycznych naszego narodu. Pokazaliśmy wtedy, że potrafimy się porozumieć i potrafimy maksymalnie wykorzystać szansę, która pojawiła się przed nami. Warto tę lekcję dobrze przemyśleć, gdyż może być ona pomocna w kształtowaniu narodowej przyszłości. ”Okrągły Stół” pokazał, że nawet z bardzo ostrego konfliktu można wyjść pokojowo, w drodze uzgodnionego kompromisu, bez krwi i ofiar. Wynik ten nie unieważnił różnic politycznych dzielących strony zawieranego porozumienia, ale ich dalszym relacjom nadał cywilizowany, wolny od niszczącej nienawiści, charakter.
Doświadczenie „Okrągłego Stołu” to nie tylko historia. W obliczu tego, co Janusz Reykowski trafnie nazywa „autorytarną kontrrewolucją”, doświadczenie porozumienia opartego na dialogu i negocjacjach nabiera szczególnego znaczenia. Jeśli po tegorocznych wyborach powstaną warunki dla odbudowywania państwa prawa i demokracji, to doświadczenie historyczne może okazać się szczególnie ważne.