23 listopada 2024
trybunna-logo

Odszedł Ludwik Stomma

niepostrzeżenie, w powszechnym milczeniu, nie ze względu na informacyjne, wirusowe, tłoczne szaleństwo, ale z racji swoich poglądów i aktywności twórczej, które dla mainstreamowych mediów były nie tylko obce, ale i nie do pokonania.

Polaryzacja polskiego społeczeństwa, niespotykana w takim granicznym stopniu przez większość okresu Polski Ludowej, stała się jednym z liczących się elementów polityki rządowej, uprawianej od początku przez solidarnościowy obóz. Pasem transmisyjnym jest dziś, twórczo rozwinięta przez PiS, polsko-polska wojna plemion, z jej tragicznymi dla wszystkich skutkami. Trwa dalej w najlepsze z takimi także wypowiedziami jak Adama Michnika (w rozmowie z Tomaszem Lisem): „Patrzę na biografię Jarosława. Zaczynał jako człowiek ewi­dentnie związany z opozycją antykomunistyczną. Nie był tam kimś bardzo ważnym, ale był po tej stronie, a nie po drugiej, kiedy to nie było jeszcze takie modne. Więc w tym sensie nie potrafię odmówić mu inten­cji do patriotyzmu” (Newsweek 2-8.03.2020). Z powyższego wynika, że patriotami byli (a może i są nadal?) polityczni opozycjoniści, bo ci inni, wszyscy pozostali stali tam gdzie stało ZOMO?
To wręcz kuriozalna opinia, odbierająca miano patriotyzmu za odmienne poglądy i działania, i nie mająca nic wspólnego z demokratycznym widzeniem rzeczy, z którą nie sposób zresztą polemizować. Takie podziały stawiają Michnika, czy chce tego, czy nie, w konsekwencji w pobliżu Kaczyńskiego.
Daje temu wyraz na co dzień w „Gazecie Wyborczej”, która także dzieli Polaków na tych, o których warto, z politycznych przekonań i sympatii, pisać i pozostałych, nie zasługujących nawet na pośmiertne wspomnienie (dotyczy papierowego wydania). Miało to miejsce nie raz, ostatnio w związku ze śmiercią Stanisława Kani. Trudno więc było oczekiwać nawet słów kilku o Ludwiku Stommie.
Urodził się w Krakowie w 1950 roku, zmarł w Paryżu 7 marca roku 2020. Był synem Stanisława Stommy, znanego działacza katolickiego, nauczyciela akademickiego, publicysty i polityka, z ramienia „Znaku” posła na Sejm PRL przez kilka kadencji. Sam Ludwik był też naukowcem, profesorem i nauczycielem akademickim na polskich uczelniach i na paryskiej Sorbonie, historykiem, antropologiem kultury, etnologiem, autorem licznych książek i wybitnym publicystą tygodników „Polityka” i „Przegląd”.
Realizm polityczny wyznaczał Stanisławowi Stommie preferencje nadrzędności celów narodowych, a Ludwikowi lewicowe poglądy, bo był nie tylko członkiem Unii Pracy ale w swoich tekstach je wyrażał. Pierwszemu w niełatwych latach Polski Ludowej, w których jego poczucie państwowości i gotowość współpracy napotykało na tępy opór ze strony dalekich wtedy od koabitacji władz. Drugiemu w czasach III Rzeczpospolitej poprzez odważną i krytyczną ocenę nowej polskiej rzeczywistości, sprzeciw narodowym mitom, zakłamywaniu historii, tej dawnej i najnowszej, i doświadczenia Europejczyka.
Ludwik Stomma – niedościgniony mistrz felietonowej publicystyki w pełni zdominowanej wielką erudycją – przedstawiał swoje racje przez kilkadziesiąt lat na łamach „Polityki”, a potem „Przeglądu”, będąc obok Bronisława Łagowskiego filarem intelektualnych wartości, niesionych przez ten tytuł.
Pozostawiając krytykom literackim i prasoznawczym, a także politologom szersze i wnikliwe przedstawienie Jego twórczości oraz jej wpływu na poglądy współczesnych, przywołuję poniżej kilka fragmentów felietonów Ludwika Stommy, które najlepiej prezentują wagę Jego poglądów, rodzaj analizy, opinie i wnioski. Styl i język, erudycja bez granic, nie mówiąc już o odwadze w obronie prawdy.
Jeśli zaś chodzi o wielkie zwycięstwa narodu naszego,
niedługo już będziemy obchodzić okrągły jubileusz Bitwy Warszawskiej 1920. Będzie się działo, jak mawia niesłuszny Owsiak. Normalnym obywatelom radzę uciekać na wakacje, pozamykać radioodbiorniki i telewizory… Jest jednak i drugi sposób. Przypomnijmy sobie, że w tym 2020 r. przypada nie tylko rocznica radzymińskiej wiktorii. 300 lat przed nią (18 września-6 października 1620 r.) stoczona została słynna polsko-turecka bitwa pod Cecorą.
Wspomina jej uczestnik Teofil Szemberg, co duszy polskiej serdeczne winno być i bliskie: „A jako to już u nas nastało wszytkie starszych swych rady paczyć, …że nas PP. Hetmani chcą na mięsne jatki wydać, drudzy, że chcą uciekać, trzeci, że źle radzą, bo Tatarom niepodobna uść”.
Rozpoczęta w tak miłej atmosferze bitwa zakończyła się bezprzykładną (do tamtych czasów) klęską Polaków. Większa część wojska wraz z hetmanem wielkim koronnym Stanisławem Żółkiewskim poległa. Hetman polny koronny Stanisław Koniecpolski dostał się do niewoli. Rozerwany tabor padł łupem nieprzyjaciela. Tatarzy przeprawili się przez Dniestr i ruszyli w głąb Rzeczypospolitej, docierając aż do Sanu.
Radziłbym te dwie rocznice obchodzić razem. Tutaj Maryja pędzi na obłoku, tam psia wiara ścina głowę hetmanowi Żółkiewskiemu. Z lewej atakują ułani, chłopcy malowani, z prawej niezwyciężona husaria zmyka co sił w końskich nogach, wrzeszcząc ze strachu i gubiąc skrzydła. Ks. Skorupka pędzi dzieci do boju, a Stanisław Koniecpolski poddaje się i chorągiew Turczynowi oddaje. I tak byłoby najlepiej, bo historia Polski męczeńską jest, o czym zawsze należy przypominać, ale dlatego przede wszystkim, żeby nam mania wielkości nie uderzyła do głowy.
17 września 1939 r.
wojska radzieckie weszły do Polski na podstawie tajnego zapisu w pakcie Ribbentrop-Mołotow. Było to niewątpliwie (acz armia polska była już rozbita) działanie amoralne i zdradzieckie. Jednakże 2 października 1938 r. oddziały polskie pod dowództwem gen. Władysława Bortnowskiego wkroczyły do Czechosłowacji, współdziałając obiektywnie z hitlerowcami zajmującymi w tym samym czasie czeskie Sudety. Uwagę zwraca identyczność używanych przez Rosjan i Polaków argumentów. Jedni i drudzy mówili o „powrocie do macierzy” okupowanych ziem (w Rzeczypospolitej wydano nawet znaczki pocztowe z tym sloganem) i „ochronie ich ludności”.
Dodajmy, że Polakom ich agresja nie dała nic poza hańbą, natomiast Stalin oddalił o kilkaset kilometrów linię wyjścia armii niemieckich podczas ich ataku na ZSRR. Zabrakło ich potem hitlerowcom, żeby zdobyć Moskwę, choć dotarli na jej przedpola. Teza, że każde państwo musi działać w swoim żywotnym interesie, jest powszechnie przez polityków przyjmowana.
W przeciwieństwie do Polski Becka i Rydza-Śmigłego Rosja może się na nią powołać, toteż sobie tego nie żałuje i znajduje szerokie zrozumienie.
Nie miałem
dotąd specjalnej sympatii dla Włodzimierza Czarzastego. Ot, polityk – wprawdzie lewicowy i inteligentny, ale jak wszyscy unurzany w rozgryweczkach, kokieterii i półprawdach. Z wielką przyjemnością donoszę, że zmieniłem zdanie. W „Kawie na ławę” zapytany o sejmowe „opłatki”, podczas których uczestnicy z prawa i lewa spijają sobie miód z dzióbków przy dźwiękach kolęd, bez względu na to, co który dzióbek świergotał godzinę wcześniej, odpowiedział rzeczowo, że nie ma zwyczaju brać udziału w takich festiwalach obłudy i zakłamania w pseudokatolickim sosie. Brawo, panie Włodzimierzu! Nareszcie rzetelne słowa prawdy.
Dowiadujemy się poza tym,
że duchowni otrzymują od państwa pensję „tylko wtedy, gdy są zatrudnieni jako nauczyciele religii lub kapelani wojskowi” (s. 299). Kapelani kilkudziesięciu innych instytucji, potrzebni lub niepotrzebni, chciani i niechciani, pracują oczywiście za co łaska. Ale faktem jest, że np. Rydzyka smaruje państwo nie poprzez pobory, tylko darowizny i na tysiąc innych sposobów… W „Potopie” Sienkiewicza jest taka scena, w której chłopski małolat zdobywa szwedzki sztandar.„– Jak ci na imię? – spytał chłopaka pan Czarniecki.– Michałko!– Czyj jesteś? – Księży.– Byłeś księży, ale będziesz swój własny! – odrzekł kasztelan. (…) – Wziąć go, dać mu wszelki starunek. Ja w tym, że na pierwszym sejmie równy on wszystkim waszmościom będzie stanem…”.
Dzisiaj rzeczy miałyby się inaczej:– Jak ci na imię? – Polak mały! – Czyj jesteś? – Księży.
– Byłeś księży i zostaniesz księży! – odrzekłby kasztelan. Był bowiem człowiekiem trzeźwym i uczciwym, wiedział więc, że większościowo pisowski Sejm na żadne uszczuplenie stanu posiadania Kościoła nigdy się nie zgodzi. Tym gorzej dla Michałki. Ale w końcu kogo on w naszej chrześcijańskiej i antemuralnej Rzeczypospolitej obchodzi. A prawda jeszcze mniej.
Będzie nam, będącym w tak wielkiej potrzebie, bardzo brakowało Ludwika Stommy.

Poprzedni

Zakupy online chiński sposób radzenia sobie w czasie epidemii koronawirusa

Następny

Skrajna nieodpowiedzialność arcybiskupa

Zostaw komentarz