To był naprawdę niezły plan. Krzysztof L. podając się za policjanta, ostrzegł warszawskie kasyno przed napadem. Potem przyszedł – w przebraniu funkcjonariusza – żeby „ratować” pieniądze. Mężczyzna prosił kasjerkę, żeby się nie grzebała, bo – według jego wersji – z przestępcami współpracują także niektóre osoby z ochrony oraz kasjer bądź kasjerka. Ona miała tylko zapakować pieniądze do torby i przynieść w określone miejsce. W zamian dostałaby torbę z fałszywymi nominałami, żeby bandziory – jak już to kasyno napadną – boże broń nie wyszły na swoje. Gra toczyła się aż o 980 tys. zł. Niestety sprytny 35-latek nie wziął pod uwagę, że w kasynie, jak to w kasynie – różnie bywa, a już na pewno na stanowiskach krupierek, czy kasjerek nie zatrudniają tam głupich gęsi. Kasjerka zadzwoniła do prawdziwych funkcjonariuszy i wspólnie przygotowali zasadzkę. Napchali do torby papierowych serwetek i pociętych gazet, które cwaniaczek przyjął jak prawdziwą forsę i wyniósł z kasyna. Teraz nie forsę liczy, a paragrafy, które sypią mu się na głowę, niczym żetony z „jednorękiego bandyty”.