Telewizyjny obraz rosyjskiej agresji na Ukrainę ukazuje tylko to, co może uchwycić oko kamery. Dlatego stacje telewizyjne zgodnie oferują transmisję z wojny. Odbiorca widzi tragiczny jej wymiar: śmierć ludności cywilnej, zniszczone domy, ucieczkę ofiar w nieznaną przyszłość poza ojczystym krajem. Tu dominuje heroizm per procura.
Ale nie cała wojenna rzeczywistość mieści się na ekranie telewizyjnym. Wojna na terytorium Ukrainy wpisuje się bowiem w dwa trwające od dekad wielkie procesy: słabnięcie amerykańskiego imperium i trwanie wyczynowego kapitalizmu, który pogrąża naturę, a także odbiera podstawy bezpiecznej egzystencji masom ludzi w centrum i na globalnym Południu. Wszystko po to, by przedsiębiorczy inaczej mogli dopisać kolejne miliardy na swoje konta. Ani medialny komentariat, ani eksperci-generałowie nie są w stanie jednym aktem umysłu, ogarnąć ziemskiej trójcy: kapitalizmu, imperializmu i militaryzmu. Potrzeba wiele umysłowego wysiłku, żeby nie widzieć klienteli, której głosem przemawia amerykański prezydent. To nadające dynamikę neoliberalnemu kapitalizmowi zyskożercze korporacje zbrojeniowe, wydobywcze, cyfrowe, konglomeraty finansowe. To one traktują planetę i jej mieszkańców jak smakowitą ostrygę.
Nie wszyscy chcą znaleźć się na tacy, serwowanej przez amerykańskie państwo. Dlatego coraz większa ich liczba dąży do ograniczenia amerykańskiej hegemonii. Zapadła cisza nad rolą USA w tworzeniu przedpola obecnej sytuacji wokół Ukrainy. USA jako wielkie mocarstwo nie pozwala nikomu na penetrację militarną własnej strefy bezpieczeństwa, o czym świadczy kryzys kubański w okresie zimnej wojny. Po prostu jest faktem, że każde mocarstwo dba o swoje bezpieczeństwo, mając w tym wypadku jako gwarancję arsenał jądrowy. Uzasadnione obawy o bezpieczeństwo powinny być uwzględnione w drodze kompromisu, a ten zawsze był i jest jego trudną sztuką polityki i dyplomacji. Dalekie od zasady równego bezpieczeństwa było dążenie USA, wspieranych przez europejskich przyjaciół z NATO, do osłabienia Rosji jako potencjalnego sojusznika Chin. Te zaś wzmacniają swoją pozycję w Eurazji za sprawą inicjatywy Pasa i Szlaku. Dodatkowo, silną więź Rosji z większością europejskich gospodarek zacieśniał import surowców energetycznych i wiele pozycji z syberyjskiej tablicy Mendelejewa. Paradoksalnie zapowiadało to stopniowe usamodzielnianie się Europy, najpierw gospodarcze, potem militarne.
UE stawałoby się czwartym suwerennym podmiotem geopolitycznej gry, zwłaszcza posiadając własny arsenał obronny. Oczywistym warunkiem, bezczelnie przemilczanym w studio telewizyjnym, jest bowiem elementarny obecnie fakt międzynarodowej sceny. Taki, że pełną suwerenność zachowują tylko państwa, bądź związki państw, o ogromnych zasobach materialnych i rozległym terytorium, pisał przedstawiciel polskiego realizmu politycznego Stanisław Cat-Mackiewicz. Obecnie ten warunek spełniają tylko trzy państwa: USA, Rosja i Chiny. Pretendują zaś do tego statusu Indie, Iran i Turcja. Przemyślana strategia tworzenia gospodarczej przestrzeni euroazjatyckiej prowadziłaby do upodmiotowienia UE. Agresja na Ukrainę przynajmniej wyhamuje ten kierunek ewolucji.
W tym wymiarze Rosja poniosła fiasko. Utraciła autorytet jako możliwa przeciwwaga dla amerykańskiego militaryzmu. Po Saddamie Husajnie, Mu`ammarze al-Kaddafim, prezydent Rosji stał się kolejnym Wielkim Szatanem. Co gorsza, i Rosja, i Rosjanie spełniają teraz krążący w półświatku ideologiczno-propagandowym stereotyp „kolosa na glinianych nogach”, „śmiertelnego wroga kultury i postępu”, jak się wyraził ukraiński deputowany do wiedeńskiego parlamentu L`onhin Cehels`kyj w r. 1915 (za M. Górny, Polska bez cudów. Historia dla dorosłych, 2021, s. 86). Łatwo wówczas o upraszczający stereotyp zderzenia „wolnego świata” z azjatyckim „brakiem kultury i barbarzyństwem”, dziczą – jakby samemu dawało się dobry przykład w Iraku, w Libii, czy w Syrii, a dużo wcześniej w Wietnamie.
Rosję też czekają głębokie zmiany. Nie może powrócić smuta jelcynowska. Jej również potrzebne jest odzyskanie kontroli nad surowcowym bogactwem kraju i podziałem uzyskiwanych rent. Jak to możliwe, że obywatel w sumie biednego kraju ma jacht warty 600 mln dolarów. Chodzi o to, by w nadchodzącej przyszłości dochody z eksploatacji bogactw naturalnych nie wpływały na konta udziałowców i akcjonariuszy zachodnich korporacji, jak teraz wpływają na konta oligarchii, współpracującej z Kremlem. Rosja stając się, nawet po kalekiej wygranej, słabym sojusznikiem Chin, osłabi działania zmierzające do ustanowienia wielobiegunowego ładu światowego. W nim mieściłyby się różne modele gospodarki i różne systemy rządów. Niekoniecznie wzorem dla innych społeczeństw musi być jarmarczna demokracja amerykańska, z wzniosłą retoryką wolnościową jej prezydenta, choć przecież po drugiej wojnie światowej interweniowały one ponad sto razy poza granicami kraju. To stała agenda amerykańskich prezydentów, odkąd J. Carter i G.W. Bush umieścili w niej zadanie „wspierania rozwoju ruchów i instytucji demokratycznych w każdym kraju i kulturze, by ostatecznie położyć kres tyranii na świecie”.
Zwarcie szeregów europejskich państw, by obronę demokracji móc wzmóc, jeszcze bardziej uzależni je od amerykańskiego patrona. Co gorsza, skłoni do dalszych zbrojeń. Pozytywnym skutkiem, trochę paradoksalnym dla Ameryki, będzie w przyszłości szansa na militarną podmiotowość europejskiego partnera.
Natomiast klęskę ponieśli wszyscy ci, dla których neoliberalny globalny kapitalizm, wdrożony i broniony przez zmilitaryzowane państwo amerykańskie – jest główną przeszkodą w procesie pokonywania kryzysu planetarnego. Kryzys klimatyczny, kryzys surowcowy, miliardy zbędnych ludzi na globalnym Południu to efekty panującego od dwóch stuleci systemu gospodarczego. Jego prosperity opiera się jak dotąd na taniej energii z węglowodorów, masowej konsumpcji i przechwytywaniu rent z pracy ludzi, podwykonawców i poddostawców, z komercjalizacji sektora usług publicznych, z platform cyfrowych, ze swobody inwestowania w przestrzenie biurowe. Itd., itp. Ten model kapitalizmu wzmocni teraz odzyskany autorytet państwa amerykańskiego jako obrońcy pokoju, wolności, suwerenności i… wolnej przedsiębiorczości.
Niebawem się okaże, dla kogo ukraińskie społeczeństwo poniosło ofiary. Czy nie będą to „przypadkiem” amerykańskie wielkie korporacji, ich właściciele, udziałowcy i akcjonariusze? Wśród nich są oczywiście politycy i medialni przewodnicy Zachodu. Znajdzie się miejsce przy szwedzkim stole globalnego kapitalizmu także dla pozostałych firm „wolnego świata”. Jak zawsze po wojnach: są zniszczenia, będą zlecenia. Znów wzrośnie popyt, pojawią się nowe inwestycje, będzie ruch w interesach. Znów spuchnie portfel zamówień na starsze i nowe generacje broni. Stracą wzięci w kleszcze strachu przed Rosją i duzi, i mali Europejczycy. Będą oni karnie wypełniać oczekiwania amerykańskiego patrona. Wyeliminowanie Rosji jako partnera gospodarczego usunie w daleką przyszłość możliwość integracji euroazjatyckiej.
Zwiększy się rywalizacja o dostęp do metali ziem rzadkich. Pojawią się nowi eksporterzy ropy i gazy. Wróci do łask nawet prezydent Wenezueli Nicolas Maduro. Miłośnikom demokracji nie będzie wstrętna nawet współpraca z prawicowym reżimem w Kolumbii. Znów powróci na rynki paliw Iran. Powróci węgiel. Ale coraz głębsza będzie penetracja planety w poszukiwaniu metali ziem rzadkich, koniecznych do obiecywanej transformacji energetycznej. Na dalszą metę to planeta zapłaci za to nowe militarne wzmożenie. W następstwie powróci kwestia nowego kształtu relacji gatunku ludzkiego z przyrodą. W obecnej formie kapitalizmu nie będzie to możliwe. Strzeże go bowiem czujny nadzorca. Na dodatek będzie walczył do ostatniego Irakijczyka, Libijczyka, Syryjczyka, a nawet Ukraińca. Niektórzy sami pchają się do kolejki.
Amerykański gwarant odzyska trochę oddechu. Będzie prężył pierś jako obrońca „wartości Zachodu” i liberalnej demokracji. Chroni ona formalne prawa polityczne, pomija zaś regulację stosunków między kapitałem a pracą, słowem, prawa socjalne. Nie zmniejszy się władza marionetek biznesu (nie tylko formalnie zbrojeniowego), które rozporządzają coraz większym arsenałem broni. Kto chce naprawdę obronić się przed demokracją w amerykańskim stylu, a więc spolegliwą dla wielkich korporacji, ten musi rozporządzać odwetowym ciosem jądrowym.
Teraz także KE i jej eksperci modlą się o wzrost gospodarczy, byle neutralny klimatycznie. Ale zbrojenia nie prowadzą tą drogą. Wprost przeciwnie – drogowskaz przetrwania cywilizacji wskazuje ograniczanie zbrojeń, odsunięcie od decyzji dotyczących bezpieczeństwa wszystkich soldatesek i funkcjonariuszy think tanków, którzy racjonalizują ich fobie i obsesje. Dopiero wtedy pojawi się szansa, by gospodarka stacjonarna, bez fetyszyzacji wzrostu i masowej konsumpcji działała w interesie przyrody i ludzi utrzymujących się z pracy głów i rąk. W tej sytuacji lewica nie powinna popierać zamrażania cennych surowców i minerałów w szybko starzejącym się żelastwie.
Tu powstaje paradoks: nowe zbrojenia pogłębią kryzys planetarny, a ten jeszcze bardziej nasili kontestację kapitalizmu stworzonego w l. 80 przez USA. Na porządku kolejnych lat stanie kwesta deeskalacji i demilitaryzacji. Jednak do tego potrzebna jest podmiotowość Europy, powiązana z własnym arsenałem obronnym i ułożeniem stosunków ze zdemokratyzowaną Rosją, Białorusią i Ukrainą. Nacisk kryzysu planetarnego będzie tu bodźcem do działania. W tej sytuacji ”należy dążyć do budowania międzynarodowego ruchu antywojennego z wyraźnym komponentem klasowym” (K. Łukaszek, Trybuna 9-10.03.22). Takie postulaty głoszą też Demokratyczni Socjaliści Ameryki Alexandrii Ocasio-Cortez.
Każdy ma o czym myśleć w Kijowie, w Moskwie, w Waszyngtonie, w Brukseli (zwłaszcza o przyszłości atlantyzmu), a tym bardziej w Warszawie. Np. amerykańscy dysponenci zasobów militarnych NATO powinni zadać sobie pytanie, czy respektowali odpowiedzialnie zasadę niepodzielności bezpieczeństwa. Czy odpowiedzialne było sprzyjanie ukraińskiej strategii, która ostatecznie prowadziła do powstania zachodniego bastionu u podbrzusza Rosji? USA pilnie strzegą swego monopolu na obszar Ameryki Środkowej i Południowej jako rozległego przedpola własnego bezpieczeństwa. Jak zauważyła Agnieszka Wołk-Łaniewska w „Nie”, skoro prezydent Biden miał wiarygodne informacje o tym, że Putin planuje napaść na Ukrainę, mógł go okłamać: Ukraina nie przystąpi do NATO. Okłamać tak samo jak okłamywali rosyjskich przywódców prezydent George Bush czy Bill Clinton. Obiecywali oni początkowo, że NATO nie będzie się rozszerzało na wschód. Dzięki tej deklaracji zjednoczyły się Niemcy, a Europa żyła w pokoju przez 3 dekady. Tym razem byłoby to kłamstwo zbawienne, profilaktyczne.
Dużo do przemyślenia ma elita ukraińskiego narodu. Niech pomyślą, co się stało z odziedziczonymi aktywami przemysłowymi, z zasobami cennych surowców, z podolskimi czarnoziemami? W czyich są i będą rękach? Czy nie lepsze było tworzenie warunków bezpieczeństwa, które zapewniają silne i wielostronne więzi kooperacyjne z sąsiadami, z krajami UE, z Rosją, ze swobodą przepływu kapitału, ludzi, towarów w całej Eurazji? Niestety, mapa nie kłamie – w tym miejscu strategia narodowa wymaga geopolitycznej wirtuozerii. Na taką zdobyli się Finowie. Inaczej grozi status państwa buforowego i upadłego, swoista libanizacja kraju.