22 listopada 2024
trybunna-logo

O ironii z autoironią

Jarek Ważny

Zawsze miałem kłopot z przynależnością. Z jednej strony chciałem przynależeć do czegoś; być częścią jakiejś większej całości, ale z drugiej strony, strasznie słabo odnajdywałem się w tłumie i ogólnie, w zespołowym działaniu. Odkąd pamiętam, dużo lepiej wychodziło mi współdziałanie samemu ze sobą niż z kolektywem. Poza tym, gdy zyskałem już jako taką samoświadomość, brzydziłem się wręcz panicznie symbolami i symboliką. A te są immanentną częścią każdej organizacji. Żeby być sobą samym i z sobą samym, jak u Davida Bowiego, w ogóle ich nie potrzebowałem. I chwała Bogu, wciąż nie potrzebuję.
Z tego też powodu rozumiem poniekąd zachowanie premier Beaty Szydło, która chowa pod stół unijną flagę-prezent od posła Kohuta, Polaka z Wiosny. Ona, tak jak ja, gardzi symbolami, w tym państwowymi lub, jak wolałaby zapewne pani premier, państwowopodobnymi, takoż w tym świetle, jej zachowanie jest jak najbardziej logiczne i zrozumiałe. Poza tym, gest wiosennego posła, jeśli miał być prowokacją, to słabą i bez humoru. Poseł jest młody, nieopierzony, niedoświadczony w politycznej walce. Nie wie zatem, bo i skąd, że naród pisowski i jego najlepsze córy i synowie nie boją się takich przytyków i małych pstryczków w nos. Jedyne czego naprawdę się obawiają, to…poczucie humoru, którego nie mają za grosz. Zresztą, nie tylko oni, pisowczycy.
W innych organizacjach, lub szerzej, w Polandzie, też nie jest z tym najlepiej. Dystans do samego siebie oraz autoironia są w naszej szerokości geograficznej w dużej niedowadze. Co innego zaciśnięte do dziąseł zęby i takież same pięści. Humor i dowcip to jedyna broń, w starciu z którą towarzystwo trzymające władzę jest bezbronne jak dziecko. Gdyby więc tak poseł Kohut, lub jakiś inny poseł opozycji, czy to w polskim czy w unijnym parlamencie, podszedł do pani Szydło z naręczem białoniebieskich róż, przykląkł na kolano i zaczął przed nią śpiewać unijny hymn, ta nie mogłaby go schować pod stół, bo ciut za duży. Czmychnąć z płowym rumieńcem na policzku, niczym spłoszona łanie też by nie mogła, bo na tym etapie bycia w zawodzie to trochę nie uchodzi. Idę o zakład, że stała by tak, sparaliżowana, bo sytuacja by ją przerosła, a spece od piaru z partyjnej centrali nie uczyli, jak się zachować w takiej, kryzysowej sytuacji. Nie ma bowiem ironii bez autoironii i bez autoironii ironii soute nie sposób pojąć.
Pamiętacie zapewne Państwo, jak o symbole z lubością bił się Lech Kaczyński. Że krzesło, że fotel, kto na fotelu, a kto na krześle. Czyja flaga z wierzchu a czyja od środka. Protokół dyplomatyczny nie pozostawia zwykle zbyt wiele miejsca na improwizację, ale jak wiemy, wszystko zaczyna się i kończy na człowieku, a nie na przepisie. Choć, jak twierdził nocny stróż z etiudy filmowej Kieślowskiego, „przepis jest ważniejszy niż człowiek”. Mając na uwadze zachowanie premier Szydło i ongiś, Lecha Kaczyńskiego, nie przytaczając innych, poślednich „słabych akcji”, których też było bez liku, a na które nie ma tu miejsca, towarzystwo spod PiS-owkiej bandery cierpi na typowo polskie pomieszanie pojęć; honor i dumę zamienia często na dętą butę i bufonadę. Puszy się przy tym jak paw na wiosnę, wszelkie przejawy krytyki swojego paranoicznego stanu zestawiając z atakiem na polską godność i katolicką moralność. Naturalnie, celowo to przejaskrawiam, ale mam wrażenie, że czytelnik z poczuciem humoru i emocjonalnością ciut większą niż drzemiący na kozetce Fin, właściwie zdekoduje przekaz i zrozumie intencje autora. Jak pisał bowiem Sofronow, idąc za Stanisławem Aniołem, gospodarzem domu, mądremu wystarczą dwa słowa, a głupiemu i referatu mało. No właśnie, m.in. to mam na myśli. Że może trochę więcej Barei zamiast generała Hubala. Tęcza, też nie jest symbolem, który może wywrócić do góry nogami politykę zagraniczną rządu, więc nie ma sensu przed nią uciekać, ani się jej bać. Bo to tylko symbole; widoczne znaki, bałwany, którym czci godnej bogom oddawać nie wolno, bo to nie tylko grzech ale i wstyd. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że w pomyślunku polskiej prawicy, od międzywojnia do dziś, nie tyle istotne jest to, kto zasiada na najwyższym stolcu, co bardziej sam, za przeproszeniem, stolec.

Jarek Ważny

Jarek Ważny – dziennikarz i muzyk w jednej osobie. Jest absolwentem dziennikarstwa UW, występował z takimi formacjami jak Większy Obciach, The Bartenders i deSka, Vespa, Obecnie gra na puzonie w grupie Kult a także z zespołami Buldog i El Doopa. prowadzi także bloga „PoTrasie”

Poprzedni

Damy i zwierzęta

Następny

Na 450-lecie Unii Lubelskiej

Zostaw komentarz