24 listopada 2024
trybunna-logo

Nowa Mekka

Odkąd wybuchła wojna rosyjsko – ukraińska w 2022 roku, niemal religijnym obowiązkiem europejskich elit – w tym szczególnie naszej – stało się odwiedzanie Kijowa, stolicy Ukrainy i rezydującego tam ich prezydenta.

Nie wystarczyło, że ten dowód bohaterstwa złożyli pospołu premier i szef rządzącej partii niechętnie występujący także w roli wicepremiera ds. bezpieczeństwa. Ich śladem udał się tam spiesznie prezydent, któremu towarzyszyła grupa prezydentów krajów „wschodniej flanki”. Jakoś dziwnie się złożyło, że były to kraje, które miały w historii przymusowy udział w politycznym i gospodarczym eksperymencie, zwanym Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. Polska nie miała tej wątpliwej przyjemności, więc wspólne występowanie z tymi krajami wydaje mi się trochę niezręczne. U przeciętnego, młodego obywatela zachodniej Europy, mało interesującego się jej wschodnimi obszarami, może budzić skojarzenie, że nie byliśmy tylko „pod wpływem” tego eksperymentu, ale też byliśmy jego częścią. Wizytę w tej nowej Mekce złożyła też potem delegacja pod dowództwem Marszałka Senatu prof. Tomasza Grodzkiego. Jej zaletą było to, że sięgała głębiej w sferę spowodowanych wojną nieszczęść ludności Ukrainy.

Drugi cel

Wizyty notabli europejskich u prezydenta Ukrainy w czasie wojny są niewątpliwie cennym wyrazem poparcia, nawet, jeśli nie przynoszą konkretnych efektów materialnych w postaci dostaw uzbrojenia lub finansowego wspomagania z trudem funkcjonującej gospodarki. Wspierane licznymi rozmowami telefonicznymi kontakty prezydentów Francji i Turcji są też uporczywymi próbami doprowadzenia do przerwania walk i dopracowania kompromisowego porozumienia pokojowego między Rosją i Ukrainą.

W miarę wydłużania się kolejki gości prezydenta Wołodymyra Żelenskiego zaczynam mieć jednak wrażenie, że te wizyty mają także inny cel. Są potrzebne wizytującym dla umocnienia pozycji w ich kraju i w Europie, udowodnienia, że są ludźmi odważnymi i zasługującymi na uznanie, a może nawet uwielbienie, tłumów. To ich uszlachetnia, jak podróż muzułmanina do Mekki. A jeśli w zasięgu ich najbliższych planów są wybory ich personalnie, lub ich ugrupowań politycznych, to taka wizyta w stroju – wzorem Zelenskiego – quasi wojskowym, może mieć nawet decydujące znaczenie.

Trzeba przyznać, że pan prezydent Zelenski sprawdził się w nowej, prawdziwej roli. W krótkim czasie, z komediowego aktora stał się wzorem męża stanu, o którego zdalny udział w obradach i przemówienia zabiegają parlamenty europejskich krajów, zafascynowane jego bezpośredniością i niewątpliwą odwagą. Jeśli nie popełni jakiegoś błędu zniechęcającego opinię publiczną, to jego niemal codzienny, medialny kontakt z wyborcami, zaprocentuje prawdopodobnie relatywnie łatwym zwycięstwem w następnych wyborach.

Cena pokoju

Zdaję sobie sprawę, że pozostający poza teatrem wojny zniedołężniały sklerotyk nie powinien formułować jakichkolwiek opinii o zadaniach, przed którymi stoi obecnie prezydent Ukrainy. Jest jednak jeden zasadniczy problem, którego następstwa są wyraźnie odczuwalne także w naszym kraju. Tym problemem jest przerwanie walk i przejście do pokojowych negocjacji między Ukraina i Rosją. A tym samym, – co ma dla nas niebagatelne znaczenie – przerwanie strumienia uciekających z Ukrainy obywateli i stopniowe jego odwrócenie, czyli radykalne zwiększenie powrotów.

Mam wrażenie, że prezydent Zelenski jest w tej sprawie poddawany dwóm głównym naciskom – z jednej strony rodzimych i europejskich pacyfistów, którzy słusznie uważają, że przedłużanie konfliktu zbrojnego oznacza rozszerzanie zakresu nieszczęść obywateli Ukrainy, niszczenie jej infrastruktury i grozi bezsensownym wybuchem kolejnej wojny o szerszym zakresie. Trzeba więc to przerwać, odkładając na bok ambicje.

Z drugiej strony ukraińska młodzież nieznająca smaku wielkiej wojny jest gotowa do walki zapewniającej coś w rodzaju zwycięstwa – nie tylko wycofanie wojsk rosyjskich, ale też odszkodowania za zniszczenia, osądzenie i ukaranie winnych zbrodni wojennych czy udowodnionego ludobójstwa.

Każda decyzja prezydenta i rządu Ukrainy będzie więc prawdopodobnie miała zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Nieśmiało sądzę, że wyczuwalne hamowanie tempa negocjacji ze strony Rosji, wynika głównie z chęci doprowadzenia skali zniszczeń i wytrzymałości społeczeństwa Ukrainy do stanu, w którym oczekiwania pacyfistów tak dalece się upowszechnią, że ich przyjęcie będzie dla Rosji łatwiejsze i pozwoli na bezproblemowe dołączenie warunków politycznych dotyczących m.in. zapewnienia neutralności Ukrainy i formalnego uznania oderwania Krymu i obszarów ługańsko – donieckich, zapewniających lądowe połączenie Krymu z Rosją.

Grzechy Ukrainy.

Te zamiary mają w Rosji niemal powszechne poparcie. Z przykrością muszę powiedzieć, że nawet moje osobiste rosyjskie wiewiórki, wykształcone i normalnie tolerancyjne, uważają. że Ukraina „sama sobie winna”. Ich tłumaczenia tej „winy” oscylują najczęściej wokół trzech następujących argumentów.

Po pierwsze, że Ukraińcy byli w czasie II wojny, zwanej wojną ojczyźnianą, jedyną częścią byłego ZSRR, która niemal powszechnie wspierała armię Hitlera. Liczyli na to, że pod jego protektoratem powstanie niepodległa Ukraina. Ale starsi Rosjanie nie mogą im wybaczyć utworzenia kilku ochotniczych jednostek walczących po stronie Niemiec, z których SS Galizien okryła się szczególnie złą sławą.

Po drugie, – że obecnie odżywają się na Ukrainie tęsknoty nacjonalistyczne rzekomo wyraźnie nawiązujące do ideologii „narodowego socjalizmu, że tzw. prawy sektor rośnie w siłę i ma nawet „swoje” wojsko, w postaci powiązanego ideologicznie i personalnie pułku Azow.
I po trzecie, – że władze państwowe Ukrainy sprzyjają tym działaniom i tolerują represjonowanie rosyjskojęzycznej ludności cywilnej wschodniej Ukrainy.

Te trzy przyczyny są, zdaniem moich inteligentnych wiewiórek, podstawą społecznego poparcia, a przynajmniej pozytywnego stosunku do poczynań władz rosyjskich i samego prezydenta Putina. Tolerowanie stopniowej „faszyzacji” byłej republiki radzieckiej jest bowiem niebezpieczne dla Rosji, i trzeba było przerwać ten proces. A na wojnie, jak na wojnie. Czasem jakiś oddział jest źle dowodzony, albo jest w nim więcej ludzi uważający się za macho i zdolnych do okrucieństwa. Trzeba z tym walczyć i słyszymy, że mają być uruchomione bardzo surowe sądy polowe.

Telefon nie jest najlepszą płaszczyzną ożywionej dyskusji. Wiewiórki nie przekonały mnie o słuszności ataku na Ukrainę. Ale zasiały wątpliwość, czy znaczna część Rosjan, podniecana codziennie propagandą serwującą niesprawdzalne przykłady tych „grzechów Ukrainy”, nie jest rzeczywiście szczerze przekonana, że rozpoczęła i prowadzi wojnę „sprawiedliwą”.

Warszawa – Marki, 18.04.2022.

Poprzedni

Małysz znów gasi pożar

Następny

Szemranie