16 listopada 2024
trybunna-logo

Nowa Lewica ma dwie drogi

Czerwcowe zamknięcie projektu Wiosny Biedronia i rozpoczęcie procesu formalnej konsolidacji ugrupowań lewicowych ujawniło długo skrywane pretensje, ambicje i animozje działaczy.

Chodzi o zbyt dużą (zdaniem części działaczy) uległość wobec mniejszego koalicjanta, ale również o słabe sondaże i konflikt z liberalną opozycją. Powiedzieć, że polska Lewica przeżywa swe największe zawirowania to truizm. Idzie o głębszy dylemat ideologiczny. To problem większości niegdyś potężnych socjaldemokracji.

Wystarczy spojrzeć na sondaże z ostatniej dekady – spadek poparcia dla centrolewicy jest powszechny. Problem jest stary i znany a diagnozy mądrych głów zbliżone: zmiany technologiczne i kulturowe napędzają indywidualizację i liberalizację, utrudniając dawne formy organizacji i rozmywając niegdysiejsze tożsamości grupowe. Klasa robotnicza zanika, ale jej problemy pozostają. Partie lewicowe potrzebują populistycznego przebudzenia, ale problem leży w samej strukturze kapitalizmu, który wchłania wszelkie formy organizacji, nie pozwalając na żadne poważne alternatywy. Starzy socjaliści opierali swoją politykę na pracy u podstaw, z kolei ci nowi już nie chcą być aktywistami. Zdołali urządzić się w tym świecie, podobnie jak znaczna część elektoratu.

Tak zwana Trzecia Droga przyniosła jedynie chwilowe wytchnienie, bo na dłuższą metę neoliberalna lewica nie była nikomu potrzebna (konserwatyści i liberałowie byli bardziej autentyczni). Tymczasem za horyzontem już majaczyli populiści, gotowi obiecać wszystko wszystkim, z solidną dokładką w postaci kulturowych resentymentów i tęsknotą za tym, co „inni” (imigranci/kosmopolici/muzułmanie/lewacy) zabrali. W 2021 roku szwedzka socjaldemokracja traci większość z powodu polityki likwidacji sufitów czynszowych, zaś brytyjska Partia Pracy kończy swój dryf w prawo kolejnym łomotem wyborczym. Problem nie dotyczy tylko złego programu, lecz wiarygodności: wspomniana Labour Party zaliczyła największy upadek za socjalisty Corbyna. Jego plany były popularne i ambitne, ale mało kto uwierzył w możliwość ich realizacji. Kiedy grecka Syriza próbowała wyrwać się z uścisku Międzynarodowego Funduszu Walutowego, bardzo szybko stanęła przed wizją bankructwa kraju. Lewica neoliberalna wyczerpała możliwości, ale udawanie, że można zmienić reguły globalnego kapitalizmu za sprawą czołowego zderzenia, jest równie naiwne.

Są też jaśniejsze punkty, jak socjalistyczne rządy w Portugalii i Hiszpanii. Oba zaczęły przygodę z rządzeniem od parlamentarnych przewrotów wymierzonych w skorumpowane i bezwolne rządy centroprawicy. Podobnie jak w Polsce, tam również kwestionowano prawo lewicy do rządzenia. Zwycięstwa w kolejnych wyborach odsunęły te argumenty. W innych krajach lewica wygrywa kompetencjami np. w Danii (rząd Mette Frederiksen praktykuje migracyjny realpolitik), Finlandii czy Nowej Zelandii (w której postawiono na gospodarczy patriotyzm i feminizm). W dwóch ostatnich krajach rządzą pragmatyczne kobiety biegłe w narracji progresywnej wspólnotowości. Sanna Marin otworzyła debatę o dochodzie gwarantowanym, z kolei Jacinda Arend otwarcie krytykuje kapitalizm, inwestując w odbudowę sektora publicznego. Jeszcze ciekawiej dzieje się w Islandii, tam czerwono-zielona Katrín Jakobsdóttir premierka gabinetu wdraża 4-dniowy tydzień pracy. Co ciekawe – w koalicji z liberałami i konserwatystami. Lewica odnosi sukcesy tam, gdzie podejmuje realne wyzwania gospodarcze, uznając kwestie związane z prawami człowieka za pewnik. Tym samym unika kulturowych wojenek, które są na rękę prawicy.

Jak to się wszystko ma do polskiego podwórka? W 2019 roku Koalicja Wiosny, SLD i Razem odtrąbiła sukces i początek wielkiego projektu, ale dwa lata później wciąż nie ma pewności, jaki ostatecznie kierunek obejmie. Pokusa schowania ambicji i wejścia w prosty „anty-PiS”, wydaje się wielka – przynajmniej dla zawodowych polityków, zasępionych perspektywą utraty mandatu. To bezpieczna droga, ale rodząca pytanie: na co komu lewica, która nie ma ambicji realizowania własnego programu? A przecież przyszłość puka do drzwi i trzeba odpowiadać na ważne pytania: jaka transformacja energetyczna? Jakiego modelu ekonomii potrzeba, aby sprostać wyzwaniom globalnego ocieplenia? Czy dochód podstawowy to dobra odpowiedź na automatyzację pracy? Co z masową migracją? Jak zahamować wzrost potęgi wielkich monopoli? Nierówności? Kryzys mieszkaniowy? Usychanie demokratycznych struktur? Politycy z prawej lubią unikać odpowiedzi na te trudne pytania. Kiedy to samo robią ci postępowi konsekwencje są bolesne. Tutaj lewicy faktycznie wolno mniej.

Nowa Lewica ma dwie drogi: powtarzanie błędów siostrzanych formacji z innych krajów lub utrzymanie różnorodnej koalicji, budowanie politycznej podmiotowości i programowej odwagi. To eksperyment bez jakiejkolwiek gwarancji wyborczego sukcesu, ale innej drogi nie ma. Błyskawiczne tempo przemian społecznych pozostawia wielką grupę zagubionych wyborców – oni są gotowi na poważną wizję. Jedno jest pewne: najbliższe miesiące zadecydują o losach polskiej lewicy na lata.

Poprzedni

Niech Bambo nadal w Afryce mieszka

Następny

„Prezydent porozumienia, reprezentant wszystkich Polaków”…

Zostaw komentarz