O łamaniu Konstytucji przez władzę PiS mówi się niemal wyłącznie w kontekście wymiaru sprawiedliwości. W cieniu tej kwestii jest jednak inny aspekt tego procederu. Można go nazwać oficjalną, antykonstytucyjną klerykalizacją sfery obrzędowej państwa.
Na stronie Instytutu Pamięci Narodowej znalazła się informacja, że dziennikarka „Tygodnika Powszechnego” skierowała do Instytutu następujące pytanie: „W związku z przygotowywanym artykułem chcę zapytać o udział Dyrektora Biura Edukacji Narodowej w II Kongresie Ojca Pio. Co IPN ma wspólnego z Ojcem Pio i czy oficjalny udział urzędnika państwowego w wydarzeniu religijnym jest zgodny z konstytucyjną zasadą rozdziału państwa i Kościoła?”
IPN odpowiedział, że „Rzeczpospolita Polska jest wolnym krajem, w którym wszyscy obywatele w czasie niezwiązanym z pracą zawodową mogą robić to, co uważają za słuszne lub potrzebne, oczywiście z wyłączeniem działań niegodnych lub stawiających w złym świetle instytucję, w której dana osoba jest zatrudniona. W związku z powyższym stwierdzamy, że ojciec Pio, zwany świętym z Pietrelciny, nie jest w naszym przekonaniu osobą niegodną lub zagrażającą dobremu imieniu Instytutu Pamięci Narodowej. Mamy nadzieję, że Redakcja „Tygodnika Powszechnego”, odwołująca się do nauki społecznej Kościoła Katolickiego, podziela takie stanowisko” – odpowiedział IPN „Tygodnikowi Powszechnemu”.
Nagłe przebudzenie się redakcji „Tygodnika Powszechnego” w kwestii permanentnego łamania przez obecną władzę i to na jej najwyższych szczeblach, artykułu 25 Konstytucji, wypada przyjąć z uznaniem i stwierdzeniem, że lepiej późno niż wcale. Szkoda jednak, że środowisko „Tygodnika Powszechnego”, bliskiemu ideowo formacji, której rządem kierował w latach 1989-1990 Tadeusz Mazowiecki, od samego początku nie zadbała o staranne rozdzielenie sfery religijnej od sfery państwowej, jakie stanowiła naówczas obowiązująca Konstytucja. Wytworzony wtedy wzór zachowań w tej sferze mógłby mieć znaczenie w przyszłości, być może wyznaczyłby pewien standard, a przynajmniej byłoby się do czego odwoływać, ale tak się nie stało i dżin religianctwa oraz dewocji został wypuszczony z butelki. Wypada tylko przypomnieć, że art. 25, ust. 2 obecnej Konstytucji brzmi: „Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”.
Nie trzeba być konstytucjonalistą, by zrozumieć, że słowo „zapewniając” odnosi się do zwykłych obywateli, którym owe „władze publiczne” mają obowiązek ową „swobodę” zapewnić, a nie do „władzy publicznej”, do której odnosi się zwrot „zachowują bezstronność”. W tej materii to przedstawiciele władzy publicznej są bardziej w swoich prawach ograniczeni niż obywatele, bo przynajmniej de iure mają obowiązek reprezentować całe społeczeństwo, wierzących i niewierzących.
Problem w tym, że kierowanie dziś uwagi akurat na zachowanie skromnego żuczka, jakim jest Dyrektor Biura Edukacji Narodowej IPN i na jego obecność na jakimś marginalnym „kongresie Ojca Pio” w sytuacji, gdy prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i Senatu, ministrów rządu oraz wielu innych oficjeli można co rusz zobaczyć na mszach, nabożeństwach i innych obrzędach religijnych, jak ostentacyjnie się uprawiają modły i przyjmują tzw. komunię, to dotykanie problemu od tzw. „dupy strony”. Ostatnio choćby na wyjątkowo sklerykalizowanym i dewocyjnym w swoim charakterze nowym pisowskim święcie wsi w podlubelskiej Wąwolnicy. Wolno najwyższym oficjelom notorycznie łamać Konstytucję w zakresie neutralności państwa w sprawach religijnych, to dlaczego nie miałoby być wolno skromnemu dyrektorowi z IPN? Przykład idzie z góry, zatem warto, by najpierw od góry zajął się „Tygodnik Powszechny” tym problemem.