Wicepremier Morawiecki o 500 +
11 lipca wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki spotkał się w Bydgoszczy z członkami i sympatykami Prawa i Sprawiedliwości. W auli Kujawsko – Pomorskiej Szkoły Wyższej, pod krzyżem i orłem zasiedli na podium obok sternika polskiej gospodarki wojewoda kujawsko-pomorski, Mikołaj Bogdanowicz oraz liderzy bydgoskich i toruńskich struktur partii rządzącej – Tomasz Latos i Jan Ardanowski. Na sali wśród licznie zgromadzonych działaczy i zwolenników PiS byli min. posłowie Joanna Borowiak, Iwona Michałek, Ewa Kozanecka, Piotr Król i Łukasz Schreiber oraz bydgoscy radni. Nie obyło się bez owacji na stojąco dla wicepremiera.
Spotkanie miało charakter informacyjno-instruktażowy. Morawiecki przedstawił ocenę sytuacji gospodarczej i nakreślił swoją wizję rozwoju kraju.
– Wychowanie człowieka postsocjalistycznego trochę polegało na znanym haśle „róbta, co chceta” – zadłużajcie się i kupujcie” – uświadamiał zebranych wicepremier i od razu wyjaśniał, do czego to doprowadziło:
– Teraz mamy trochę nowsze samochody i telewizory, ale długu ponad 2 biliony złotych. Będziemy bardzo długo z tego wychodzić. Zastaliśmy bardzo trudną sytuację gospodarczą. Musicie państwo tłumaczyć to naszym zwolennikom – instruował.
I, jak to między swoimi, pozwolił sobie na szczerość, rzucając w tłum informację, że jednym z efektów sztandarowego programu pisowskiego rządu – 500+ był skokowy import używanych samochodów z Niemiec.
– W dłuższej perspektywie to nam nie zbuduje PKB. Państwu bardziej niż konsumpcja potrzebne są inwestycje i oszczędności. A przypominam, że 500 + jest na kredyt. Zadłużyliśmy się o dodatkowe 20 mld złotych, bo chcemy promować dzietność. Jesteśmy we własnym gronie i nie musimy mówić sobie tylko pięknych słów. – podsumował.
Pan minister od rozwoju chyba nie zauważył obecności mediów na sali. Jego słowa, przeznaczone dla pisowskiego aktywu następnego dnia upowszechniła GW w swym bydgoskim wydaniu. Oj! Trzeba było się grubo tłumaczyć i gęsto odszczekiwać. Oczywiście winni okazali się żurnaliści, którzy źle zinterpretowali wypowiedź pana wicepremiera.
– Moja opinia o programie 500 + była, jest i będzie bardzo pozytywna. Chcę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że było to źle zinterpretowane, ponieważ biorąc pod uwagę tykającą bombę demograficzną pod naszym społeczeństwem, zawsze byłem orędownikiem bezpośrednich transferów finansowych do polskich rodzin, tak jak to robi 20 krajów Unii Europejskiej – oświadczył z całym przekonaniem Mateusz Morawiecki w wywiadzie dla PAP (12 lipca po południu).
– To naturalne, że w pierwszym okresie obowiązywania programu 500 + wiele rodzin przeznacza otrzymane środki na najpilniej definiowane przez siebie potrzeby: dobra codziennego użytku, czy wymarzone rodzinne wakacje. To tylko pokazuje, jak bardzo – po 27 latach zapomnienia – przywróciliśmy podmiotowość, godność i nadzieję na lepsze jutro polskim rodzinom – oddalił ewentualne sugestie, że krytycznie odnosi się do konsumpcjonizmu elektoratu i wyraził nadzieję, że te pieniądze będą rozdysponowane na rozwój dzieci, inwestycje w młode pokolenie Polaków, ich przyszłość oraz budowanie oszczędności przez polskie rodziny.
– To jest program o zupełnie zasadniczym znaczeniu, żeby poprawić los Polaków, polskich rodzin. Do tej pory ludzie brali często przed wrześniem kredyty konsumpcyjne na wyprawki szkolne, a w grudniu na święta, a teraz to państwo polskie inwestuje publiczne pieniądze w dzieci. Można powiedzieć, że te 20 mld złotych, to najlepszy wydatek inwestycyjny, jaki Polska poczyniła po 1989 roku. – spuentował, aby już nikt, a przede wszystkim Najwyższy Autorytet, nie miał najmniejszych wątpliwości, jak bardzo pozytywnie ocenia program 500+.
Tak się składa, że wicepremier przed przyjęciem przez sejm ustawy wprowadzającej program 500 + wygłaszał o nim opinie zbieżne z tymi, które przedstawił w Bydgoszczy. Oczywiście, mógł zmienić poglądy w ciągu 24 godzin od bydgoskiego spotkania. Niezależnie jednak od tego, co Mateusz Morawiecki naprawdę myśli o 500 złotowym dodatku na dzieci, to właśnie on odpowiada w rządzie PiS za gospodarkę i to on musi się martwić, skąd znaleźć w budżecie państwa pieniądze na program 500 + oraz na realizację innych wyborczych obietnic Prawa i Sprawiedliwości np. obniżenie wieku emerytalnego.
KOMENTARZ
Słynny plan Morawieckiego, nawet, jeśli spełni pokładane w nim nadzieje na rozwój gospodarczy, obliczony jest na lata i nieprędko zaowocuje dochodami dla budżetu państwa. Wspomóc sfinansowanie programu 500 + miały dodatkowe podatki: bankowy i od hipermarketów, a przede wszystkim uszczelnienie systemu podatkowego. Już wiadomo, że banki i hipermarkety znalazły sposoby obejścia większych podatków. Minister Finansów Paweł Szałamacha w walce z oszustami podatkowymi i ucieczką kapitału do rajów podatkowych jeszcze nie odnotował żadnych sukcesów, a zdaniem wielu ekspertów, forsowane przez resort finansów utworzenie Krajowej Administracji Skarbowej zamiast zwiększyć wpływy podatkowe do państwowej kasy, znacznie je obniży. Większość ekonomistów uważa też, że ostatnie pomysły wicepremiera i ministra rozwoju w kwestii przejęcia środków z OFE również finansów państwa nie uratują.
W tym roku na zasiłki należne z programu 500 + potrzeba 17 mld zł. W przyszłym o 4 mld więcej, bo dodatki te mają być w 2017 wypłacane przez cały rok, a nie – jak w 2016 – od 1 kwietnia. Skąd na pieniądze? Dalsze zadłużanie państwa?
Wygląda na to, że rząd przygotował sobie jednak furtkę na wypadek, gdyby budżet nie wytrzymywał wydatków na 500 +. Każdy, kto ubiegał się o to świadczenie może sobie przeczytać zaznaczoną wyraźnym drukiem informację o przyznaniu uświadczenia do września 2017 r. Właśnie tak – nie do ukończenia przez dziecko 18 lat, jak zapisano w ustawie, ale do września 2017 roku! Na pytanie, co dalej w samorządach odpowiadają: nie wiemy, takie druki otrzymaliśmy.
Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej zasłania się procedurami określonymi w przepisach. Wnioski składane muszą być co roku i co roku organ wydający świadczenia musi dokonać ich analizy, aby wydać decyzję o przyznaniu prawa do dodatku lub nieprzyznaniu. A wrześniowa data wynika wyłącznie z faktu, i z po tym terminie program przyjmie już docelową formę. Ale jaką formę? Resort pracy wyjaśnia mgliście, że zapisy ustawy zobowiązują do dokonania do końca września przyszłego roku przeglądu, jak to funkcjonuje w praktyce. Jest to czas na ustosunkowanie się do różnych postulatów, a po wrześniu 2017 na wprowadzenie ewentualnych korekt.
Co się może kryć pod „ewentualnymi korektami” wiceminister pracy i polityki społecznej, Stanisław Szwed nie wyjaśnił. Niewykluczone, że MPiPS będzie rozpatrywał wprowadzenie dodatkowego kryterium dochodowego i ograniczenie wypłaty dla osób lepiej zarabiających. Możliwa jest też zmiana formy wypłacania dodatku. Prezeska Giełdy Papierów Wartościowych, Małgorzata Zaleska występowała już przecież z pomysłem wypłat dodatków z programu 500 + nie w gotówce, a przynajmniej częściowo w obligacjach skarbu państwa. Pomysł nie został wdrożony, ale Ministerstwo Finansów zapowiedziało, że przygotuje ofertę takich obligacji dla rodziców. Dla przypomnienia – były i inne pomysły np. bonów żywnościowych do wybranych sklepów. Publicznej szerokiej dyskusji oczywiście nie było, a i teraz nie należy jej się spodziewać. W każdym razie wicepremier Morawiecki będzie musiał nieźle pogłówkować, jeśli chce (a właściwie, jeśli ma nakazane) by program 500 + ocalić, a długu publicznego nie pogłębić