Czy w dniu nominowania pani Anny Zalewskiej na funkcję Ministra Edukacji Narodowej był ktoś, kto przewidział, że ta skromna pani zaledwie po ośmiu miesiącach urzędowania zyska międzynarodową sławę? A zyskała, bo na cały głos, w telewizji, powiedziała, co myśli, o słynnych, acz ponurych i tragicznych wydarzeniach w Jedwabnem – w czasie wojny, i w Kielcach – już po wojnie. Kto oglądał, to wie, że to była jedna z tych żenad, kiedy człowiek chciałby się zapaść pod ziemię, byle tego nie oglądać i nie słuchać.
Na antenie TVN24 pani minister osiągała szczyty auto-kompromitacji, żeby tylko nie powiedzieć wprost, kto w obu przypadkach był odpowiedzialny za zamordowanie Żydów. Nie dlatego wszakże, że nie wie, jak było. Wie, tylko zapewne uważa inaczej. Uważa, jak jej cały obóz polityczny, że wszelkie oskarżanie Polaków o ten mord jest potwarzą, a jeśli już komuś coś się w przeszłości przydarzyło, to i tak żydowscy funkcjonariusze UB o wiele więcej polskich patriotów zakatowali. Niech się teraz nas nie czepiają, bo jak my ich podliczymy, to źle na tym wyjdą…
Taka jest istota prawicowego przekazu historycznego. Dodajmy, że nie zrodził się on dziś, jest powtarzany od dawna. Nawet w przytaczanym tu oświadczeniu Światowego Kongresu Żydów przypomina się innego z obecnych polskich funkcjonariuszy rządowych – Antoniego Macierewicza, który też poddawał w przeszłości w wątpliwość rolę Polaków w pogromie kieleckim, a w artykule opublikowanym w 2001 roku pisał: czy wrzawa wokół Jedwabnego nie ma na celu przyćmienie odpowiedzialności Żydów za komunizm i sowiecką okupację?…
Taki jest obwiązujący pośród prawicy szymel rozumienia i interpretowania historii. Pani minister dochowała mu tylko wierności. Kręciła więc, motała, plotła, dukała – w Kielcach w 1946 roku „różne były zawiłości historyczne”, pogromu dopuścili się antysemici, „a Polaków nie do końca równa się z antysemitami”, mord w Jedwabnem, to co prawda „fakt historyczny, w którym doszło do wielu nieporozumień”, owszem – „sytuacja była dramatyczna”, ale twierdzenie, że to Polacy spalili Żydów w stodole, to „teza powtarzana za Tomaszem Grossem”, którą inni historycy uważają za „tendencyjną”. Nawet opracowanie, które nie pozostawia żadnych złudzeń, kto mordował kogo, a które wyszło spod strzechy najbardziej w oczach PiS wiarygodnej instytucji – IPN, też nie zmąciło tego toku-słowotoku. „Zostawmy to historykom i książkom historycznym”, powiedziała pani Zalewska.
Rzeczywiście – jej koleżanki i koledzy wydają się nie zaprzątać sobie tym głowy. Milczą. Jestem wszakże dziwnie pewien, że w swoim gronie pani minister zbiera teraz gratulacje, wyrazy uznania i słyszy słowa otuchy w związku z „medialną nagonką”, która zwaliła się jej na głowę. Dla nich, jakby tej sprawy w ogóle nie było.
Niestety sprawa jest. Nie tylko w wymiarze historycznym i moralnym, ale też polityczno-międzynarodowym. Do wypowiedzi naszej pani minister odniósł się bowiem prezes Światowego Kongresu Żydów Ronald S. Lauder. Ostro skrytykował minister Zalewską, jak również Michała Chajewskiego, burmistrza Jedwabnego, który apeluje o ekshumację ciał pogrzebanych w zbiorowej mogile, aby sprawdzić, czy Żydów nie zabili Niemcy. Lauder powiedział, że to jest policzek wymierzony pamięci ofiar Holocaustu. Prezes Światowego Kongresu Żydów oczekuje od rządu polskiego reakcji i zmuszenia pani minister i pana burmistrza do przeprosin. Radzi im wsłuchać się w słowa prezydenta Andrzeja Dudy, który na początku lipca, w 70. rocznicę pogromu kieleckiego, mówił, że „w wolnej, suwerennej i niepodległej Polsce nie ma miejsca dla jakiejkolwiek formy uprzedzeń. Nie ma miejsca dla rasizmu, ksenofobii i dla antysemityzmu”.
Z kolei naczelny rabin Polski Michael Schudrich powiedział, że Żydzi są „zdumieni i wstrząśnięci” po słowach polskiej minister.
72 godziny po swym słynnym telewizyjnym występie pani minister nie wydaje się jednak „wstrząśnięta”. Ani nawet niezmieszana.