Trudno nie mieć wrażenia, że skala medialnego zainteresowania podręcznikiem profesora hehe Roszkowskiego jest zupełnie niewspółmierna do jego wagi i roli jaką pełnić może w polskiej edukacji. Tak, zdaję sobie sprawę, że to, co teraz piszę, to skandal, czy może nawet naruszenie uczuć religijnych wyznawców Bożka Świętego Oburzenia Zawsze i Wszędzie. Ale doprawdy mamy w polskiej edukacji o wiele poważniejszy problem niż podręcznik do drugorzędnego przedmiotu, który i tak nikogo niczego nie nauczy.
Podręcznik Roszkowskiego jest bowiem nieobowiązkowy. Nie wiedzieliście Państwo? Cóż, nie dziwne, mało osób wie. W całej tej, nota bene słusznej, krytyce merytorycznej treści podręcznika, to jakoś umyka. Podręcznik jest nieobowiązkowy i nauczyciel nie musi go używać na lekcjach. Ba, powstała nawet lista szkół średnich, które już odmówiły używania podręcznika i jest ich kilkaset w Polsce.
Podręcznik Roszkowskiego nie jest jedyny. Właśnie trwa bowiem proces akceptacji kolejnego podręcznika, który ponoć dostał już warunkową pozytywną recenzję. Trzeba tylko dodać więcej Kościoła, co w sumie jest nieco zabawne, ale też nie jest końcem świata. Zwłaszcza że rola kościoła w PRL, w przeciwieństwie do II RP, była akurat pozytywna.
Podręcznik Roszkowskiego, nawet jeśli będzie stosowany, będzie przeciw skuteczny. Albowiem liczba boomerskich bzdur i prób zawracania kijem Wisłą przypomina kazanie księdza krzyczącego z ambony, że niewiasty chodzą w spodniach i nie noszą już rękawiczek.
Młodzi uczniowie wychowywani dziś przez twicha i tik toka będą czytali starcze gromy na stroje topless i zaśmiewali się przy fragmentach, że jak ktoś z dumą niesie torbę z napisem No Rules (ang. nie ma zasad), to jest wrogiem cywilizacji. Ba, mam wrażenie, że część młodzieży celowo zacznie szukać tych wszystkich utworów i zespołów potępianych przez Roszkowskiego, o których dzisiaj nie ma pojęcia, bo lata 70-te to dla nich czasy starożytne. Słowem, Roszkowski zrobi konserwatystom to, co religia w szkole zrobiła polskiej religijności.
Nie oznacza to, jednak, że problemy nie ma. Owszem, jest. Ale nie po stronie biednych uczniów szkół średnich, którzy z definicji podręcznikami zwykle gardzą, a już podręcznikami z przekazem z XIX wieku tym bardziej. Czasami mam wrażenie, że najsmutniejsze w dyskusji o podręczniku Roszkowskiego jest uznawania przez rodziców, że ich dzieci są tak, za przeproszeniem tępe, że można im wmówić wszystko. Cóż, zapomniał wół jak cielęciem był.
Problem jest po stronie nauczycieli. Nawet nie tyle ze strony szatańskiego Czarnka. Przy tej skali sprzeciwu nie może on zrobić nic, tylko prosić, aby podręcznik był używany. Problem jest, ponieważ nauczyciel musi realizować podstawą programową nawet bez podręcznika. Sama podstawa programowa, poza kilkoma kuriozalnymi wstawkami (np. znaczenie wyborów w 2005 roku) jest mimo wszystko w miarę zobiektywizowana. Zwłaszcza że nawet owe kuriozalne fragmenty da się w sposób merytoryczny nauczać. Przykładowo znaczenie wyborów 2005 roku rzeczywiście może być nauczane jako ostateczny krach partii postkomunistycznych w Polsce i rozpoczęcie dominacji obozu postsolidarnościowego trwającego aż do dziś. Prawdziwym problemem jest czas nauczycieli. Bez podręcznika będą musieli oni kosztem własnego wolnego czasu przygotowywać kserówki, materiały, pytania na zajęcia.
Dlatego zamiast krzyczeć o podręczniku Roszkowskiego, warto skupić się przede wszystkim na pomocy nauczyciel i stworzeniu dla nich pomocy dydaktycznych. Na portalu zrzutka.pl trwa właśnie akcja zbierania środków na cyfrowy podręcznik dla uczniów przygotowany oddolnie przez nauczycieli. Zamiast palić cudze podręczniki, lepiej pisać własne.