05.11.2016 Warszawa Demonstracja „STOP Cenzurze” narodowcow pod siedziba Facebooka N/z Robert Winnicki i demonstrujacy fot.Witold Rozbicki/REPORTER
Poszukiwania winowajców odpowiedzialnych za wzrost znaczenia skrajnej prawicy trwają. W jednym z ostatnich artykułów Bartosz Migas oskarżył o to polską klasę średnią. Nie jest to pogląd nowy i dość często spotkamy się w Polsce z radykalną krytyką „średniaków”. Tyle, że redukowanie problemu prawicowej hegemonii do prymitywnie rozumianej kwestii klasowej to błąd i ślepa uliczka.
Nie tylko dlatego, że różne klasy mogą dysponować różnymi ideologiami, ale i z uwagi na to, że w Polsce klasa średnia w zasadzie nie istnieje. A neoliberalizm idzie w poprzek wszystkich klas społecznych.
W naukach społecznych klasa średnia tradycyjnie utożsamiana jest albo z wolnymi zawodami, albo identyfikowana przez stosunkowo wyższy przeciętny dochód, który powinien gwarantować jej stabilność. W obu wypadkach polska „klasa średnia” albo nie istnieje, albo jest wyraźnie spauperyzowana. W Polsce większość przedstawicieli wolnych zawodów to ludzie bez większych oszczędności, którzy żyją często gorzej i biedniej nawet od robotników wykwalifikowanych. Dość wspomnieć, że zgodnie z badaniami Polskiego Instytutu Ekonomicznego mediana dochodu rozporządzalnego netto przypadająca na pojedynczego członka gospodarstwa domowego z tzw. polskiej „klasy średniej” to tylko 2500 złotych.
Ujmując rzecz wprost: Polska i jej biedakapitalizm nie dorobiły się stabilnej klasy średniej. Członkami „klasy średniej” nie są ludzie, którzy nie mają żadnych oszczędności, żyją od wypłaty do wypłaty, a jedynym ich wyróżnikiem jest posiadane przez nich wyższe wykształcenie.
Polski system gospodarczy dzieli ludzi na biednych pracujących różnej skali oraz na różnego typu właścicieli i beneficjentów kapitalizmu. To nie Wielka Brytania lub Francja. Wspierający Platformę Obywatelską, czy Konfederację czynią więc tak głównie ze względu na uwarunkowania ideologiczne i polityczne, a nie z uwagi na swą utrwaloną pozycję klasową. Tymczasem głównym czynnikiem tworzącym i umacniającym skrajną prawicę jest totalna hegemonia neoliberalizmu, którą szczególnie umocnił w Polsce rząd Platformy Obywatelskiej. I dlatego też wyborcom KO jest dziś tak zaskakująco blisko do poglądów reprezentowanych przez Konfederację, a niektórzy politycy PO rozważają już przyszłe koalicje. Konfederacja żyje właśnie z tego, co wtłoczono społeczeństwu polskiemu do głów za czasów panowania polskich neoliberałów i jest jej politycznym dzieckiem. Pewna współpraca wydaje się więc być nieuchronna: zwłaszcza, że PO zatraciła już wszelki swój krytyczny wydźwięk i jej kadry okazały się zaskakująco słabe.
Gruntowna niechęć do państwa, ocenianie praw socjalnych jako bezprawnych roszczeń; nazywanie socjalizmem każdej aktywności ze strony państwa; wrogość do podnoszenia jakichkolwiek podatków; utożsamianie się z interesem najbogatszych; patrzenie i myślenie o sobie, jako o drobnym przedsiębiorcy będącym mikro-firmą; ślepa wiara w wolny rynek i homo oeconomicusa. To wszystko cechy ideowe wprowadzone i ugruntowane w Polsce przez Donalda Tuska oraz poprzedzających go neoliberalnych doktrynerów. Nic dziwnego, że wychowani na tych dogmatach ludzie widzą świat tak, jak widzi go Leszek Balcerowicz, Milton Friedman, czy (obecnie modniejszy wśród młodzieży) Sławomir Mentzen. Jednoczesny zwrot ku głębszej religijności i mocniejszemu konserwatyzmowi to kolejny efekt politycznych decyzji polskich „liberałów” – to oni umocnili w Polsce kościół katolicki, to oni wprowadzili kult Żołnierzy Wyklętych i wylansowali antykomunizm, a także to oni powstrzymywali przemiany obyczajowe, opowiadając się za regułami kreowanymi przez kler oraz kurię.
Próba analizy konfliktu politycznego w Polsce w oparciu o sam kontekst klasowy nie zda się na nic jeśli nie weźmiemy pod uwagę czynnika hegemonii kulturowej. Bo walka klas w III RP oznacza przede wszystkim kompletną dominację wartości burżuazyjnych we wszystkich polskich mediach. Czy to Trójka, TOK FM, czy TVP1… Kapitalizm JEST święty, a socjalizm JEST zły. „Spór” toczy się tylko o to, kto jest większym komuchem.
Tak jest praktycznie od trzydziestu lat. Dzięki pełnemu opanowaniu kultury nawet język protestu przyjmuje w Polsce zazwyczaj wartości kapitalistyczne i najczęściej atakowane jest państwo, które utożsamia się z socjalizmem. Sytuacji tej nie starała się zmienić nawet lewica, której politycy w zdecydowanej większości nauczyli się żyć na rzecz liberalnych mediów: wypełniają tym samym specyficzną niszę skandalistów obyczajowych, ale są też tępieni przy każdej poważniejszej próbie zaproponowania ekonomicznej alternatywy.
To, że w Polsce politycznie o praktycznie wszystkim decyduje prawicowa hegemonia ideologiczna wyraźnie wychodzi na jaw np. przy okazji ostatnich danych z Europejskiego Sondażu Społecznego[1]. Klasa średnia ma niejedno oblicze. W wielu państwach jest też buforem antykapitalistycznym. Identyfikowanie jej wyłącznie z prokapitalistycznymi postawami jest błędne: interesem samodzielnych średniaków w równym stopniu może być wspieranie bogatych i istniejącego porządku, jak też naciskanie na bogatych razem z biednymi, by nie została im odebrana ich część kapitalistycznego tortu. Klasa średnia (jeśli już mamy z nią do czynienia) zazwyczaj unika przy tym skrajnie neoliberalnych postaw: znaczna jej część to przecież beneficjenci budżetu: żyjący z podatków. Tymczasem w Polsce znaczna część społeczeństwa żyje w fałszywym przekonaniu, że są reprezentantami lub kandydatami do klasy właścicielskiej i że wszelkie bogactwo bierze się z marginalizacji wpływu państwa na gospodarkę. To kraj wyimaginowanych kapitalistów i właścicieli, którzy nimi nie są. Mamy tu do czynienia bardziej z klasami wyobrażonymi niż rzeczywistymi: właścicielami ad hoc są w Polsce prawie wszyscy i tylko część budżetówki, zorganizowanej klasy pracującej i twardy elektorat lewicy, część rolników oraz właściwi kapitaliści znają swe rzeczywiste położenie klasowe. Cała reszta (i zwłaszcza znaczna część ludzi pracy) poi się zaś z neoliberalnego wodopoju i walczy z państwem oraz podatkami, bo te właśnie byty w słowniku neoliberalnym utożsamiono z „socjalizmem”. To właśnie względny niedostatek i bieda stoją też u źródła dużej nieufności wobec mechanizmów pomocowych państwa. I w obecnej sytuacji, kiedy PiS posługuje się nieskutecznymi narzędziami socjalnymi, znaczna część społeczeństwa jeszcze bardziej traci zaufanie w stosunku do państwa i jego mechanizmów redystrybucyjnych.
Myślenie o ideologiach, jako o bezpośrednich rozwinięciach ekonomicznej pozycji klasowej jest w związku z tym błędne. Nawet sam Friedrich Hayek ubolewał, że znaczna część kapitalistów sprzeciwia się jego doktrynie i nie chce „państwa minimalnego”. Nie wszyscy właściciele są ze sobą zgodni. W przypadku poparcia dla neoliberalizmu kluczowe pozycje często zajmują właśnie drobni przedsiębiorcy. To oni – co zauważył zarówno Oskar Lange, jak i John Kenneth Galbraith – nie widzą większych zalet państwa, gdyż jako drobni właściciele bliżej z nim nie współpracują i nie czerpią zysków z giełdy, czy np. militarnej aktywności państwa. Wizja „zmowy wielkiego biznesu i państwa” przeciwko „nam, drobnym i uciskanym przedsiębiorcom” bierze swoje źródło właśnie tutaj. A czego nie ma w Polsce? Właśnie wielkiego biznesu, wielkiej giełdy, współpracującej z biznesem prężnej armii, czy polskich korporacji!
Za druzgocącą większość poglądów i stanowisk kapitalistycznych odpowiadają w Polsce reprezentanci drobnego biznesu, którzy w sposób naturalny stali się najczęstszymi reprezentantami i adresatami miejscowej neoliberalnej hegemonii – wyhodowanej przy ogromnej współpracy ze strony neoliberalnych partii.
Wielki biznes nie jest jednak wcale jakimś zakładnikiem państwa opiekuńczego i jego naturalnym obrońcą. Zdarza się, że popiera on współpracujące z nim państwo i jego polityki, ale gdy tylko widzi okazję, to również opowiada się za wolnorynkowymi reformami i wspiera demontaż funkcji opiekuńczych, które uprzednio wspierał tylko dlatego, że bał się zorganizowanego oporu ze strony bojowo nastawionej klasy pracującej. A gdzie jest opór klasy pracującej w Polsce? Poza nauczycielami i kilkoma innymi grupami zawodowymi zorganizowane protesty praktycznie w ogóle się nie pojwiają. Bardziej radykalne od starań milionów ludzi pracy protesty zorganizowała tu setka zradykalizowanych drobnych właścicieli. I zrobiła to właśnie dlatego, że czuje się w Polsce bardzo pewnie, i wzmacnia ją dominująca neoliberalna hegemonia.
Wrogami „biurokracji” i „biurokratycznej symbiozy” państwa z wielkim (zwłaszcza obcym) biznesem są przede wszystkim drobni właściciele. A ponieważ polski kapitalizm jest rozdrobniony i to oni stanowią większość klasy kapitalistycznej, to do nich należy też ostatnie słowo. Tymczasem krytyka kapitalizmu jest w Polsce tak silnie napiętnowana, że wręcz niemożliwa. Zanim jakąkolwiek winą obarczy się drobnych właścicieli lub polityków narzucających neoliberalizm to wcześniej oskarżone o triumf skrajnej prawicy zostaną wszelkie inne byty. Począwszy od klasy średniej, a skończywszy na „ciemnych” masach ludowych. W praktyce transklasowi wyznawcy neoliberalizmu patrzą na świat po prostu tak, jak zostali ukształtowani. Myślenie społeczne w kraju bez rewolucji i antysystemowych narracji jest myśleniem pochodzącym od państwowych wychowawców i edukatorów. A tymi byli i są neoliberałowie, i ich kapitalistyczni mocodawcy.
Dlaczego teraz drobni przedsiębiorcy protestują i to praktycznie jako pierwsi? Ponieważ to właśnie drobni właściciele żyją często z miesiąca na miesiąc i to ich pandemiczny kryzys dotyka zdecydowanie bardziej. Dlatego to ich (a nie najbogatszych) znajdziemy na czele protestów. Dekady intensywnej neoliberalnej propagandy uczyniły też z drobnych właścicieli najlepiej zintegrowaną klasę w sobie i dla siebie spośród wszystkich istniejących. Desperacja tych drobnych właścicieli jest też najważniejszym paliwem dla Konfederacji i całej skrajnej prawicy, która widzi świat dokładnie takim, jakim chcieliby go uczynić drobni przedsiębiorcy. Ta desperacja udziela się też pracownikom, którzy w Polsce sami na siebie patrzą, jak na drobnych, „samozatrudnionych” przedsiębiorców.
Utopia małomiasteczkowego świata małych firemek, wolnej konkurencji bez korporacji, monopoli i bez państwa to utopia drobnych właścicieli, którzy nie odnajdują się już w nowoczesnym, kapitalistycznym świecie dużych firm, silnych państw i coraz bardziej masowej produkcji. Z tego też względu walka z socjalizmem jest dla skrajnej prawicy i jej kapitalistycznego zaplecza faktycznie tym samym, co walka z dużym i silnym państwem. Zarówno jedno, jak i drugie może oznaczać zagładę dla świata drobnych firm – choć w praktyce to czuły socjalizm obszedłby się z nimi znacznie łagodniej niż bezwzględny korpokapitalizm, który triumfuje w tej chwili.
Aby mógł zatriumfować prawdziwy neoliberalizm należy cofnąć czas i przywrócić erę mikrowłasności. A tego nie da się zrobić bez uprzedniego rozprawienia się z globalizacją (Unią Europejską), obcymi korporacjami, czy postępem obyczajowym i wyzwoleniem kobiet. Neoliberalizm i konserwatyzm to małżeństwo konieczne, nie tylko z rozsądku.
Skrajnie prawicowa ideologia jest nierozerwalnie związana z doktryną neoliberalizmu. Jest tak dlatego, że wartości, które stoją za drobnym właścicielem stoją w sprzeczności z wartościami klasycznego liberalizmu. Nieprzypadkowo Mises twierdził, że współcześni liberałowie to tak naprawdę „umiarkowani socjaliści”. Dla ojców libertarianizmu i neoliberalizmu istnienie propaństwowych kapitalistów było prawdziwą zmorą. Ci teoretycy usiłowali tworzyć wizje globalnego ładu społecznego, natomiast większość reprezentantów wielkiego kapitału lekceważyła ich filozofię, ponieważ wielki kapitał zawsze współdziałał w porozumieniu z państwem. Libertarianizm po prostu nie zadziała też na skalę ponadnarodową, gdyż w skali globalnej królestwo małych firm oznacza same straty i niską wydajność. Polityką i rzeczywistym celem neoliberalizmu (nawet jeśli nie w pełni jawnym) jest więc zarówno demontaż państwa, jak i demontaż globalizacji oraz regres w wyśniony czas sprzed ery korporacji, monopoli i fuzji państwa z rynkiem.
Te ideowe tęsknoty za powrotem do starego porządku bardzo zgrabnie łączą się z podobnymi tęsknotami kleru i pragnieniem zerwania z dzieckiem globalizacji, czyli wszelkim postępem obyczajowym. Stąd te wszystkie dążenia do wzięcia zemsty na feministkach, gejach i innych, których globalizujący się kapitalizm wyzwolił minimalnie z dawnego, klaustrofobicznego i małomiasteczkowego ucisku. Z tego właśnie względu neoliberalizm nie jest tym samym, co liberalizm i zawarte w nim tendencje stoją w sprzeczności z dążeniami globalizacyjnymi. Utopia narodowego dobrobytu małych firemek może istnieć tylko na grobie zglobalizowanej rzeczywistości wielkich korporacji. Jeśli może istnieć międzynarodówka neoliberałów – to tylko pod postacią międzynarodówki nacjonalistów. Bo nawet jeśli wielki kapitał też jest neoliberalny, to jego neoliberalizm wyklucza dobrobyt neoliberalizmu drobnej własności – i dlatego te dwa kapitalistyczne obozy nigdy w pełni się ze sobą nie pogodzą.
Z dokładnie tych samych powodów dla narodowych neoliberałów wrogiem z automatu stają się też Żydzi, których od wieków (co podkreślali już Theodor W. Adorno i Max Horkheimer) utożsamia się z globalistycznym kapitałem finansowym. Czyli z tym kapitalizmem, który rozrywa „święte”, narodowe mikrowspólnoty, do których skrajna prawica chce przecież wrócić. Realizacja ideału kapitalizmu działającego wbrew postępowi wymaga uśmiercenia części kapitalistów-globalistów. Dlatego regresywny-narodowy kapitalizm w kryzysie w sposób nieuchronny wytwarza faszyzm. Będąc neoliberałem i jednocześnie wychwalając wolny rynek oraz cały kapitalizm nie da się otwarcie krytykować jakiejkolwiek z wersji kapitalizmu. To byłoby za trudne. Dużo łatwiej jest natomiast „hejtować” Żydów, środowiska LGBTQ, uchodźców i inne wybrane mniejszości, które w taki lub inny sposób obarcza się winą za zło globalizmu, zło korporokracji i zło odejścia od małomiasteczkowej idylli swojskich, drobnych właścicieli. Dla faszystów złem kapitalizmu są zawsze jacyś Inni. Nigdy kapitalizm.
W Polsce ideologia neoliberalna drobnych właścicieli trafiła zresztą na szczególnie podatny grunt. Mentalność drobnego właściciela połączyła się z antypaństwową mentalnością postszlachecką. W kraju gdzie 1) chłopskie pochodzenie społecznej większości jest absolutnie wyparte, 2) mieszczaństwo nigdy na dobre się nie rozwinęło (podobnie jak klasa średnia) i 3) proletariat został wyklęty razem z całym okresem Polski Ludowej; każdy miał się wpierw za potomka szlachty, potem za uciskanego przez komunę, a następnie za reprezentanta polskiej, narodowej przedsiębiorczości (jeśli biednego to z uwagi na złe państwo/podatki/postkomunę).
Czy istnieje w związku z tym pojedynczy, klasowy fundament, który sprzyja triumfowi neoliberalizmu i zwycięskiemu pochodowi skrajnej prawicy? Niespecjalnie. Sojusznikami takiej ideologii mogą być zarówno właściciele, pracownicy najemni, jak i nawet reprezentanci państwa. Wszystko to zależy od konkretnej, politycznej gry sił.
Triumf pinochetyzmu i różnych odmian faszyzmu zazwyczaj odbywał się też przy znacznym poparciu ze strony dużej części klasy pracującej. Nie oznacza to jednak, że istnieją jakieś wrodzone i wieczne predyspozycje. Po prostu konkretna walka klasowa i polityczna dzieje się w określonym momencie i jest – co wiemy dzięki Marksowi – historyczna. Jeśli więc żyjesz w kraju, gdzie reprezentanci zasadniczo każdej klasy społecznej byli karmieni neoliberalną doktryną przez ostatnie trzy dekady to spodziewaj się też, że większość członków każdej klasy po prostu tej propagandzie uwierzyła. Wylansowany przez polskich neoliberałów antykomunizm, antysocjalizm i głęboko zakorzeniony antybiurokratyzm predestynują społeczeństwo polskie do bycia użytecznym idiotą rzeczywistego, neoliberalnego konserwatyzmu i dalej – faszyzmu. To efekt całych lat starań i wysiłków, olbrzymich inwestycji: cenzurowania lewicowej myśli, usuwania krytycznych wobec kapitalizmu głosów, walki kolejnych rządów z uzwiązkowieniem, czy porozumienia z konserwatywnym kościołem.
Dla zwycięskiej walki z państwem, które w tym momencie stało się narzędziem Prawa i Sprawiedliwości, część z polskich neoliberałów jest też skłonna zgodzić się na rządy jeszcze bardziej skrajnej prawicy. Zwłaszcza, że Konfederacja to po prostu bardziej zradykalizowana Platforma Obywatelska. To w pewnym sensie bardziej konsekwentna wersja całego POPiSu, gdyż faktyczna próba realizacji utopii drobnych przedsiębiorców faktycznie wymagałaby głębszego zerwania z globalizacją i ostatecznego rozbratu z Unią Europejską. Narodowcy to po prostu prawicowi neoliberałowie, którzy pragną konsekwencji i nie idą już na żadne kompromisy z sąsiadami, czy resztkami odziedziczonej po Polsce Ludowej świadomości proletariackiej i propaństwowej.
Klasa średnia – gdyby tylko w Polsce istniała – mogłaby powstrzymać to szaleństwo, gdyż byłaby wytworem bardziej stabilnego państwa i w jej interesie byłoby utrzymanie równowagi między bogatymi i biednymi. To samo mogłaby też zrobić dobrze zorganizowana klasa pracująca, która wiedziałaby, że zdobycze socjalne to zdobycze będące owocem jej zwycięskich walk. Na ten moment te byty jednak nie istnieją. „Klasa średnia” jest spauperyzowana i zwyczajnie walczy o przetrwanie (bo jest częścią świata pracy), a większość spośród wszystkich pracowników wyhodowano natomiast w wierze, że właściciele, czyli pracoDAWCY wspaniałomyślnie dają i robią dla nich miejsca pracy wprost z niczego. Natomiast mentalność mikroprzedsiębiorcy upadającego pod ciężarem szkodliwych podatków, złego państwa i obcych sił stała się tożsamością i mentalnością nieomalże narodową.
I ten horyzont trzeba zmienić.